REKLAMA

Jedna decyzja dotycząca telefonu i dzień zamienia się w koszmar

Dzisiejszy dzień nie różnił się dla mnie ani trochę od dziesiątek poprzednich, niemal identycznych dni. To był dość dobry dzień. A jednak mógł wyglądać zupełnie inaczej. W alternatywnej rzeczywistości ten dzień mógłby być po prostu fatalny.

15.07.2015 19.50
Jedna decyzja dotycząca telefonu i dzień zamienia się w koszmar
REKLAMA
REKLAMA

Zaczyna się najgorszym z możliwych scenariuszy - niemal zaspałem do pracy. Stojący przy łóżku budzik mogę ustawić tylko na jedną godzinę i choć alarm wyrwał mnie ze snu, a ja pewny tego, że zaraz wstanę wyłączyłem tryb drzemki. Pięć minut później znów spałem.

Kiedy jakaś tajemnicza siła budzi mnie na pięć minut przed tym, jak powinienem stawić się w pracy (jak to zwykle bywa w takich przypadkach), momentalnie zrywam się z łóżka, spanikowany i biegiem pędzę do zajęć.

Uff, zdążyłem. Na szczęście nie musiałem biec daleko, bo biurko z komputerem stoi jakieś 20 cm od łóżka.

W spokoju wylewam z siebie pierwsze tego dnia słowa, a potem bez stresu myję się, ubieram i postanawiam, że miło by było zjeść śniadanie gdzieś "na mieście". Nie zabieram ze sobą laptopa, bo i po co. Przecież zawsze mam przy sobie... nie, jednak nie zawsze.

Nie dziś. W mojej alternatywnej rzeczywistości nie mam dziś smartfona.

Myślę jednak - "co może się stać?". Przecież świat się nie zawali, jeśli przez godzinę będę odcięty od Internetu. Pewnie nawet nikt nie zauważy. Po śniadaniu szybkie zakupy, więc kolejne pół godziny z dala od łączności z Siecią. Ale to nic. Przecież nie robię nic na tyle ważnego, żeby brak kontaktu ze mną przez pół godziny miał na cokolwiek wpływ.

Gdy wracam do domu i podnoszę pokrywę laptopa, okazuje się, że jednak coś przegapiłem. Służbowy Slack wręcz dymi od powiadomień, w tym kilku naprawdę ważnych. Na mailu czeka informacja, że dzwonił do mnie kurier, bo czekał pod domem z przesyłką, której oczekiwałem od dłuższego czasu i była mi pilnie potrzebna.

Nadrabiam zaległości służbowe i dopiero wtedy decyduję się spojrzeć w swoje media społecznościowe. W końcu! Zaglądam tam dopiero wtedy, gdy mam na to ochotę, a nie gdy piknie mi powiadomienie w telefonie.

Oppo N3

Co jednak widzę? Kaskadę wiadomości od mojej lepszej połówki, iż pilnie potrzebuje, żebym przywiózł jej z domu ważne dokumenty do pracy. Wiadomości są sprzed godziny. Nie mogła się do mnie dodzwonić, a jakże. Dzień bez telefonu, to dzień bez telefonu.

Mam nadzieję, że nie jest za późno. Chwytam dokumenty, pakuję laptopa do torby i jadę na drugi koniec miasta. Wysiadam na przystanku i zagłębiam się między bloki w dzielnicy, gdzie byłem dotąd tylko raz, wiele miesięcy wcześniej. Odruchowo sięgam do kieszeni, aby wspomóc się mapą, ale... kieszeń jest pusta.

Pytam zatem losowego przechodnia o drogę. Dawno tego nie robiłem, a i przechodzień chyba dawno nie był o drogę pytany, bo mierzy mnie nieprzyjaznym spojrzeniem, a potem na odczepnego macha ręką w stronę mojego celu. Podziękowałem mu, ale chyba nawet nie słyszał. Albo ja mówiłem za cicho.

Całe szczęście, zdążyłem z dokumentami na czas. Żegnam się z drugą połówką i wracam do domu. Kiedy jednak spoglądam na zegarek, okazuje się, że jest już dość późno, a w pracy z pewnością czekają na kolejne teksty. Mam przy sobie laptopa, więc co prędzej kieruję swe kroki ku pobliskiej kawiarni, gdzie z witryny uśmiecha się do mnie znaczek "free WiFi".

Wchodzę, zamawiam kawę i ciasto, proszę o hasło do Sieci. Zabieram się do pracy.

Tak mija mi jakieś 10 minut, po czym nagle przeglądarka przestaje odpowiadać. Inne aplikacje również nie reagują. Sprawdzam połączenie - no tak, brak sygnału. Miła pani za kontuarem również nie wie co się dzieje. Dowie się dopiero, jak wróci szef, czyli za parę godzin.

Wiedziony przyzwyczajeniem myślę sobie, że przecież nic się nie stało - w końcu mogę wyciągnąć z kieszeni telefon i użyć go jako hotspotu, tak jak zawsze. Kiedy jednak sięgam do kieszeni, ta nadal jest uparcie pusta. Dzień bez telefonu, to dzień bez telefonu. Pozostaje mi tylko zgrzytać zębami. Dopijam kawę i zjadam ciasto, bo w końcu za nie zapłaciłem. Nie smakują mi jednak za bardzo. Byłyby o wiele lepsze, gdybym jednak mógł przy okazji pracować.

Kiedy w końcu siadam przy biurku w mieszkaniu, modlę się tylko o to, żeby nie zabrało mi Internetu. Muszę dokończyć pracę, a tej mam jeszcze mnóstwo. Do tego stos artykułów do przeczytania, przez który zazwyczaj przebrnąłbym gdzieś przy okazji na ekranie smartfona, piętrzy się w otwartych kartach przeglądarki i zaśmieca archiwum Pocketa.

Kończę pracę, przynajmniej tę część, która związana jest z życiem stricte zawodowym. Przypomina mi się właśnie, że miałem wykonać przelew za zamówienie złożone poprzedniego dnia. Wchodzę więc na stronę bankowości elektronicznej, loguję się, przygotowuję przelew i...

Nagle dociera do mnie, że przelewu nie wykonam. Uświadamia mi to migający kursor w pustym polu pod napisem "wprowadź kod SMS". Zrezygnowany do ostatnich granic zamykam laptopa. Za późno już na wizytę w banku, więc zamówienie przepadło. Jutro będę musiał złożyć je ponownie, co wydłuży czas oczekiwania.

smartphone_2014.jpg

Z domowych obowiązków zostało mi już tylko zrobienie zakupów. Idę do sklepu, ale krążąc między półkami nie mogę sobie przypomnieć, po co tak naprawdę tu przyszedłem. Sięgam więc do kieszeni, ale kieszeń jest... nadal pusta. Nie mogąc sprawdzić listy zakupów, wracam do domu bez co najmniej połowy potrzebnych rzeczy. Rad nie rad, biegnę z powrotem. Dzień bez telefonu, to dzień bez telefonu.

W końcu ostatnim co zostało mi do zrobienia tego dnia, jest trening na świeżym powietrzu. Po kilkunastu godzinach pełnych frustracji myślę sobie, że w końcu zrobię coś, na co telefon i tak nie ma wpływu, bo nigdy go ze sobą na trening nie zabieram.

Okazuje się, że i tu nie mam racji. To prawda, poćwiczyłem bez telefonu w kieszeni, ale nie wiem, czy to był dobry dzień. Nie mogę porównać ilości powtórzeń poszczególnych ćwiczeń z poprzednimi seriami. Nie mogę też zanotować wyników treningu, który właśnie skończyłem.

Myślę tylko o tym, żeby ten dzień już się skończył. Żeby "dzień bez telefonu" przestał być tak dosłowny.

Tak mógłby wyglądać mój dzień, gdyby nie to, że zawsze mam przy sobie smartfon.

Może brzmi to obsesyjnie, a może nawet jestem nieco uzależniony - nie jestem jednak w stanie podważyć faktu, że od dobrych kilkunastu miesięcy to smartfon jest moim głównym narzędziem pracy. Odkąd zacząłem pracować w domu przesunął się na drugie miejsce, ale wciąż jest urządzeniem, które stało się w moim życiu absolutnie niezbędne.

To prawda, że bardzo często jest równie irytujący, co pomocny. Też miewam takie dni, kiedy chciałbym "rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady", bo natłok powiadomień, wibracji i dzwonków jest nie do zniesienia. Po telefon sięgam znacznie częściej, niżbym sobie tego życzył.

Nie będę się jednak oszukiwał, że mógłbym go nagle odłożyć na cały dzień, bo wiem, że nie mógłbym.

Rozliczne projekty nad którymi pracuję wymagają ode mnie ciągłego bycia online. Nie mogę jednak narzekać - w końcu to życie, które sam sobie wybrałem. I bardzo je lubię, nawet jeśli bywa męczące. Dzień bez telefonu dał mi jednak sporo do myślenia. Zazwyczaj nie mam czasu, żeby przemyśleć to, jak głęboko dałem się złapać w pułapkę przywiązania do technologii i jak bardzo zależna od niej stała się moja codzienność.

Wierzę też, że nie tylko ja nie tyle nie chcę, co nie mogę sobie pozwolić na dzień bez telefonu. Takim osobom polecam zrobić to samo, co robię dziś od rana - postarać się odnaleźć sposób, by korzystać z telefonu odrobinę mniej.

W moim przypadku po części zadziałał smartwatch. Nie wyciągam już kompulsywnie telefonu z kieszeni co dwie minuty w obawie, że coś przegapiłem, nie usłyszałem dzwonka, nie poczułem telefonu wibrującego w kieszeni. Teraz jestem spokojny, bo wszystko co istotne wprawi w wibrację urządzenie na moim nadgarstku. Reszta może poczekać. Cenię też sobie oszczędność czasu uzyskiwaną poprzez nadrabianie wiadomości np. jadąc autobusem, przeglądając czytnik RSS w telefonie. Lecz uczę się w końcu tego, że... nic się nie stanie, jeśli zrobię to raz na godzinę. A nie co 15 minut.

Z powrotem zacząłem wrzucać do torby Kindle'a. Przez pewien czas także książki czytałem z ekranu smartfona, bo przecież i tak czytam w małych porcjach, o przeróżnych porach. Noszenie ze sobą dodatkowego urządzenia to jednak mała niedogodność w porównaniu z benefitami, jakie niesie ograniczenie kontaktu ze szkodliwym dla wzroku ekranem LCD.

Przykłady można by mnożyć, ale konkluzja pozostaje taka sama. Dla mnie, i być może dla wielu z Was, dzień bez telefonu nie jest możliwy.

REKLAMA

Warto jednak zadbać o własne zdrowie oraz higienę psychiczną i postarać się choć odrobinę ograniczyć ilość czasu, jaką spędzamy w nosem w smartfonie. Każdego dnia.

*Część grafik pochodzi z serwisu Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA