Wyłącz te przeklęte powiadomienia, ciesz się życiem
Wiedzieć o czymś a doświadczyć czegoś to dwie osobne rzeczy. Od kilku tygodni, po zmianie bardzo niewielu ustawień w smartfonie i komputerze osobistym, jestem produktywniejszy, efektywniejszy, mniej zestresowany i szczęśliwszy. Co więcej, te zmiany i ich efekty mają swoje potwierdzenie w badaniach naukowych.
Żyjemy w Matriksie, to już ma miejsce. Choć może i mamy nieco większą swobodę w podejmowaniu świadomych decyzji, to nie oszukujmy się, że nie jesteśmy wpięci do i uzależnieni od wielkiej, globalnej sieci. No, przynajmniej większość z nas. Naszych ciał nie szpecą porty jak z filmu braci Wachowskich tylko dlatego, że technika przesyłania informacji drogą radiową jest już na tyle zaawansowana, że nie ma potrzeby ich wszczepiania.
Niektórzy z was zapewne pomyślą, że chodzi tu przede wszystkim o ludzi młodych, w wieku szkolnym, którzy umawiając się na kawę w popularnej sieciówce i siedząc przy jednym stole nawet nie pisną do siebie ani słowem, bo czaty i serwisy społecznościowe są dla nich zbyt zajmujące. Nie, mówię również o normalnych ludziach, takich jak większość z nas.
Kiedyś, jak wyszedłeś z domu lub z pracy byłeś nieosiągalny. By przeczytać o wiadomościach ze świata i ploteczkach na temat gwiazd, musiałaś udać się do kiosku. Twoja żona / rodzice otrzymywali informację „będę u kolegi Staszka, wrócę przed 23:00, wypiję jedno piwko” i nie mieli z tobą kontaktu aż do momentu, w którym wrócisz do domu. Chyba że by zadzwonili na telefon stacjonarny Staszka. Dziś wpięcie się do globalnej sieci kosztuje jakieś 20 złotych miesięcznie, a urządzenie do tego mieści się w kieszeni i jest banalnie proste w obsłudze. Ta sieć to Internet, a to urządzenie to smartfon. A dzięki niemu nawet twój szef może się z tobą skontaktować mailowo po 23:00. Bo tak.
Odczuwamy potrzebę spełniania oczekiwań innych, bycia dobrym członkiem społeczności
Dlatego też dbamy o naszą pozycję w naszym otoczeniu. Zależy nam na sympatii kolegów i przyjaciół. Chcemy być poważani w pracy. Nie chcemy, by nasza lepsza połowa czuła się samotna. Chcemy wiedzieć co ważnego dla naszej społeczności dzieje się w naszym otoczeniu. Dlatego jak smartfon nam zabrzęczy powiadomieniem o nowej wiadomości, czujemy wielką potrzebę sprawdzenia komunikatu. A jak już sprawdzimy, to pewnie i odpiszemy. Dlatego pilnie śledzimy newsy z serwisów informacyjnych, a także z Facebooka i innych, bo przecież chcemy być na czasie. Szef nam wysłał mailem pilną robotę. Niby jest już po godzinach, ale skoro to takie ważne…
Coraz bardziej przyklejamy się do tych urządzeń i nie wynika to z jakichkolwiek zaburzeń czy innych skrzywień psychicznych. Robimy to, do czego natura nas zaprojektowała. Problem w tym, że tak skuteczne narzędzie, jakim jest smartfon z dostępem do Internetu staje się czymś dla nas za dobrym. Nasze mózgi są „podkręcane” powyżej „fabrycznej specyfikacji”, mimo iż teoretycznie wiemy jak należy się obchodzić z telefonem i komputerem. Przecież wyciszamy go w kinie, przy stole, spotykamy się i rozmawiamy w realu…
Te powyższe metafory to nie bajdurzenia Gajewskiego, a sprawdzone i udowodnione naukowo badania. Choć nie udowodniono w pełni bezpośredniego wpływu nadmiarowego korzystania ze smartfonu na szczęście, to zaobserwowano między tymi dwoma wysoką korelację.
Weźcie to sobie do serca
Złapałem się na tym i zreflektowałem nad tematem, jak wrzasnąłem „do kurtyzany i penisa!” (w wersji znacznie bardziej ordynarnej) do smartfonu, tylko dlatego, że piknął po raz kolejny. Ukochana osoba pisała... ale ten pik powiadomienia po raz dziesięciotysięczny w ciągu dnia w końcu wyprowadził mnie z równowagi. Czemu? Jadę komunikacją do pracy, słucham nowej płyty na słuchawkach. Co druga zwrotka przerwana jest kilkoma piknięciami z Facebooka. Jestem na randce. Gdy ona idzie do łazienki, ja sprawdzam zaległe, przyciszone piknięcia. Bo redaktor prowadzący pisał, pewnie jest jakiś kryzys. Gram w grę, relaksuję się. Ale co chwila pauzuję, bo kolega ma gorszy humor i chce się wygadać. Pik, pik, pik, pik, pik, piK, pIK, PIK, PIK, PIK!
Dla tych, którzy jeszcze nie zmądrzeli, apeluję, dla waszego własnego zdrowia psychicznego: wyciszajcie telefon. Wprowadzajcie go w tryb „Do not Disturb”. Róbcie to często. Nic się nie stanie. Nie będzie z tego tytułu żadnych konsekwencji. Oddzwonisz do ukochanego. Szef też może poczekać. Sprawdzisz później kto „zalajkował”. Teraz jest twój czas, czas dla ciebie. Skoro mogli czekać 1,5 dekady temu i nic się nie działo, to i teraz mogą. Serio, serio.
Ostatni poniedziałek był dla mnie wyjątkowo przyjemny. Wyszedłem do pracy, słuchawki na uszach, słońce na niebieskim niebie i Red Hot Chili Peppers na słuchawkach. W drodze do pracy telefon kilkanaście razy zawibrował cichutko w kieszeni. Wszystkie komunikaty sprawdziłem dużo później, jak już siedziałem przy redakcyjnym biurku z uruchomionym pecetem. W efekcie kończę pracę dużo wcześniej, wywiązując się ze wszystkich obowiązków. Czerpię więcej szczęścia z wolnych chwil. Ze smartfonem dalej jesteśmy kumplami, dalej uważam go za genialne narzędzie.
Jednak od każdego kumpla trzeba czasem odpocząć.
* Niektóre zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock