Czy to, co zachwyciło nas w pierwszym sezonie "Detektywa" możemy znaleźć w serii drugiej?
Na drugi sezon "Detektywa" czekała większość internautów. Podniecenie rosło z każdym dniem, który był bliżej premiery. Pamięć o pierwszej serii nie malała, zwłaszcza, ze ta doczekała się w ubiegłym roku wielu pozytywnych, a wręcz ekstatycznych opinii. "Detektyw" był objawieniem, a Matthew McConaughey, który grał w nim jedną z głównych ról, dzięki serialowi ponownie zerwał z wizerunkiem gogusia, ściągającego koszulkę pod byle pretekstem. Utwierdził wszystkich w przekonaniu, że jest prawdziwym, twardym mężczyzną, a przede wszystkim świetnym aktorem, który może zagrać wszystko.
Informacje o aktorach, którzy uświetnić mieli drugi sezon produkcji, nie nastroiły mnie początkowo pozytywnie. Za Farrellem jakoś nie przepadam, Rachel McAdams wywołuje u mnie sprzeczne emocje, a pozostała dwójka, Vince Vaughn i Taylor Kitsch, była mi obojętna. Kiedy zobaczyłam jednak pierwsze zapowiedzi kolejnej serii "Detektywa" zmieniłam zdanie. Ba, gwarantowałam temu sezonowi sukces. I choć dalej uważam, że jeśli sukces mierzyć będziemy zainteresowaniem mediów, liczbą wzmianek o danej produkcji oraz oglądalnością, to "Detektyw" się obroni, Nie jestem jednak przekonana, czy nowa odsłona serialu dorównuje pierwszej.
A raczej, po obejrzeniu połowy sezonu, jestem pewna, że na razie czegoś mi w tej historii brakuje.
Nie umiem chyba nazwać konkretnego elementu, który odbiega standardem od tego, do czego przyzwyczaiła nas pierwsza seria. Wolałabym raczej dalej śledzić losy albo poznać nową opowieść z udziałem Matthew McConaughey i Woody'ego Harrelsona, ale moje obawy w stosunku do aktualnej obsady nie były uzasadnione. Choć niektórzy krytykują na przykład Vaughna za to, że nie gra dobrze, mnie satysfakcjonują kreację wszystkich bohaterów, bo każdy z nich wzbudza emocje. Farrell w swojej roli sprawdza się świetnie, podobnie jak reszta jego towarzyszy, z których postać Rachel McAdams budzi największą sympatię.
Największy zarzut, jaki spotyka drugi sezon "Detektywa" to ten, że kolejna seria nijak ma się do pierwszej.
Oczywiście, od początku wiadomo było, że "Detektyw" będzie tzw. antologią, ale nie o to w tej krytyce chodzi. Wszyscy, będący takiego zdania, podkreślają, że aktualny sezon mógłby nosić zupełnie inny tytuł, np. "Policjanci" czy "Gliniarze", bo z "Detektywem" to wszystko ma niewiele wspólnego. Wiele osób nie znajduje tu tego samego klimatu, tych samych elementów, z których zbudowana była seria z McConaughey'em i Harrelsonem, i które sprawiły, że "Detektyw" był tak wyjątkowy.
Rzeczywiście, po seansie ostatniego, czwartego już odcinka, tej wyjątkowości nie czuć. Fabuła, która nabrała tempa tak naprawdę w trzecim epizodzie, w czwartym, poza emocjonującym finałem, zdaje się przymierać.
Nie jestem jednak w stanie skreślić "Detektywa" i wiem, że obejrzę cały sezon. Niezadowolenie i pewne rozczarowanie aktualnym sezonem zmusiło mnie do refleksji nad tym, co rzeczywiście w serialu mi przeszkadza, czego mi w nim brakuje i skłoniło do porównania z sezonem pierwszym. Oczywiste jest to, że elementy, które biorę pod rozwagę są niejako wyróżnikami debiutanckiej serii. Bo do czego, jak nie do pierwowzoru porównać można historię, w której bohaterami są Velcoro, Bezzerides, Woodrugh i Semyon.
Głównym atutem "Detektywa" było stworzenie intrygującej historii, której bohaterami są trudne postaci z przeszłością i problemami.
W pierwszym sezonie mieliśmy samotnika Rusta, który nie potrafi nikogo dopuścić do siebie, ponieważ wiele lat temu został zraniony oraz Marty'ego, który choć bardzo chciał nigdy nie potrafił być dobrym mężem, co poniekąd zemściło się na nim na stare lata. Pod tym względem drugi sezon "Detektywa" dorównuje jedynce. Każdy z głównych bohaterów, Velcoro, Bezzerides, Woodrugh i Semyon jest człowiekiem, który skrywa problemy i tajemnice i z którym trudno się porozumieć. Każdy z nich przywdział na siebie twardy i gruby pancerz, który ma go ochronić przed emocjami. Tym, co łączy te postaci, zarówno te z drugiego sezonu, jak i te z drugiej serii i pierwszej, jest fakt, że wszyscy są wrażliwi, choć nie umieją się do tego przyznać, nawet przed sobą. Z jednej strony są odważni i brutalni, z drugiej boją się własnego cienia i nie chcą żyć, czy raczej nie potrafią.
Psychologizacja bohaterów, próba ich zrozumienia, to jeden z najważniejszych elementów serialu. Mam wrażenie, że w pierwszej części była ona bardziej pogłębiona niż w aktualnej. Widzowi trudniej było zrozumieć motywy postępowania postaci, wszystko było bardziej rozbudowane i skomplikowane. Choć tu poznajemy aż cztery postaci, a nie dwie, wszystko toczy się jakby szybciej. Więcej o tych postaciach wiemy, bardziej je rozumiemy, one - przynajmniej tak się wydaje - mają przed nami mniej tajemnic niż Rust i Marty.
Psychologizacja bohaterów, która jest - a przynajmniej w pierwszym sezonie "Detektywa" była - ważniejsza od dynamizmu, odpowiedzialna jest właśnie za tempo narracji, jest z nim bezpośrednio związana. W pierwszej serii było ono powolne, zaledwie jeden odcinek rzeczywiście dostarczył nam szybkiej akcji i pościgów. W drugim sezonie więcej mamy scen typowo sensacyjnych. Akcja szybciej idzie do przodu. Stąd wydaje mi się, że "Detektyw" jest nieco inaczej odbierany i traci swoją spójność. To też przekłada się na klimat całego serialu, jego tajemniczość. Jedynka w tym starciu zdecydowanie wygrywa, być może ze względu na wykorzystanie bogatej symboliki, elementów metafizycznych, których w drugiej serii nie ma właściwie wcale. Owszem, pojawiła się kilka dziwnych, specyficznych elementów, jak rzeźba kobiety w pianie, a także niecodziennych zjawisk, jak upodobania seksualne Caspere'a, ale poza tym mamy "zwykłe" życie ludzi w niebezpiecznym i skorumpowanym mieście.
Czego najbardziej brakuje mi w drugim sezonie "Detektywa" to retrospekcje.
Owszem, pojawiło się ich kilka, ale fabuła nie jest tu budowana w oparciu o nie, tak jak miało to miejsce w serii pierwszej. To one w dużej mierze decydowały zarówno o klimacie, nastrojowości serialu oraz jego tempie. Tutaj tego zabrakło i chyba to sprawia, że te dwa sezony znacząco się od siebie różnią.
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną to jest ona właściwie zbliżona i choć wielu recenzentów narzekało, że czołówka jest gorsza, wtórna, ma niefajną ścieżkę dźwiękową, nie mogę się z tym zgodzić. Owszem, w przypadku pierwszego sezonu było to ciut ciekawsze i lepsze, ale także dlatego, że było po prostu... pierwsze.
Drugi sezon mimo, że nie korzysta w taki sam sposób ze wszystkich wyróżników serii pierwszej, zachowuje zbliżony klimat. Nie mogę zgodzić się z tym, że nie widać tutaj podobieństwa. Być może wolałabym, aby niektóre kwestie zostały rozwiązane inaczej, ale ostatecznie podobają mi się pewne zabiegi, jakie tu zastosowano. Co prawda po czwartym odcinku nie tryskam optymizmem, ale to przecież dopiero połowa. Oby następne epizody pozytywnie mnie zaskoczyły.
Autorka jest redaktor prowadzącą sPlay.pl – bloga poświęconego cyfrowej rozrywce.