Samsung Galaxy Note Edge, czyli kiedy warto przeginać - recenzja Spider's Web
Niewiele jest w obecnej chwili na rynku modeli, które wyróżniają się z tłumu i zapadają w pamięć. Jeszcze mniej jest tych, które wyróżniają się nie tylko wyglądem, ale też oferują coś, czego bardziej klasyczna konkurencja nie jest w stanie zaoferować. Czy Samsung Galaxy Note Edge jest właśnie takim urządzeniem, czy tylko próbuje wyróżnić się za wszelką cenę, nie dając wiele w zamian?
Nie jest to przy tym pierwsza publiczna próba Samsunga z wygiętymi ekranami. Już na początku 2013 roku Koreańczycy zaprezentowali prototypowe urządzenie z wyświetlaczem zachodzącym na jedną z dłuższych krawędzi telefonu. Brzmi (i wygląda) znajomo? Oczywiście - pod względem wyglądu tamten sprzęt był do złudzenia podobny do testowanego Galaxy Note Edge.
Zanim jednak doczekaliśmy się komercyjnego debiutu nietypowego Note'a, pod koniec 2013 do sprzedaży trafił inny model z wygiętym ekranem - Samsung Galaxy Round. Ten, do spółki z LG G Flex, nie zdobył jednak specjalnego uznania w oczach klientów i ostatecznie nie doczekał się następcy (G Flex natomiast tak). Czy był zbyt odważny, niepotrzebny, albo po prostu był przeciętny jako smartfon - przyczyn takiego obrotu spraw mogło być sporo. Trudno było zakładać, że Samsung spodziewa się gigantycznej sprzedaży, ale mimo wszystko brak następcy jest dość wyraźnym sygnałem, że to nie ten kierunek.
Czy Note Edge jest tym właściwym?
Specyfikacja
- Wymiary: 151,3 x 82,4 x 8,3 mm
- Masa: 175 g
- Wyświetlacz: 5,6” Quad HD+ Super AMOLED, 2560 x (1440+160)
- Procesor: Qualcomm Snapdragon 805, czterordzeniowy, 2,7 GHz
- Układ graficzny: Adreno 420
- Pamięć: 3 GB RAM
- Pamięć multimedialna: 32 GB
- Karty pamięci: Tak, do 128 GB
- Kamery:
- WiFi: Wi-Fi 802.11 a/b/g/n/ac (2X2 MIMO)
- Łączność bezprzewodowa: NFC, Bluetooth 4.1 (BLE), IR
- GSM: LTE cat. 4 lub 6
- USB: USB2.0, MHL 3.0
- Czujniki: Gestów, Akcelerometr, Geomagnetyczny, Żyroskop, RGB, Zbliżeniowy, Barometr, Czujnik Halla, Czytnik odcisku palca, UV, HRM
- Inne: dioda powiadomień
- Akumulator: 3000 mAh, wymienny
- System operacyjny: Android 4.4.4 (na dzień testów)
W chwili testów cena telefonu wynosiła około 3500 zł, zarówno w przypadku wersji białej, jak i czarnej. Oznacza to różnicę w stosunku do "zwykłego" Note 4 na poziomie... około 1000 zł! Na innych rynkach jest ona przeważnie mniejsza, ale w naszych realiach rozrzut cenowy pomiędzy obydwoma modelami jest gigantyczny. Do pytań dochodzi więc to, czy warto w ogóle tyle dopłacać?
Wygląd i budowa
Jak na tak wyjątkowy telefon, pierwszy kontakt z Note Edge, szczególnie gdy ten ma wyłączony ekran, może być w pewnym stopniu zaskoczeniem. To nie jest sprzęt w rodzaju Passporta, który wprost krzyczy o swojej odmienności i z daleka widać, że jest to coś innego, niż cała reszta bliźniaczo podobnych smartfonów. Niewprawne oko może mieć spore problemy w odróżnieniu go od chociażby Galaxy Note 4 czy... w sumie czegokolwiek innego. Pokazywanie takim osobom Edge wymagało wyraźnego zwrócenia uwagi na to, pod jakim względem ten akurat telefon jest inny od konkurencji. I dopiero wtedy wydobywali z siebie jak najbardziej zasłużone "wow".
Tę właśnie cechę można traktować w wielu przypadkach jako zaletę. Ani my nie musimy przyzwyczajać się do nietypowego wyglądu urządzenia, ani nie zwracamy na siebie specjalnej uwagi. Przyzwyczajenie do obsługi (przynajmniej w podstawowym zakresie), czy nawet samego trzymania telefonu, również nie zajmuje zbyt wiele czasu - pod wieloma względami jest to bowiem całkowicie zwykły telefon i obsługuje się go tak samo, jak np. Note 4.
Nietypowe rozszerzenie ekranu przełożyło się jednak na konstrukcję telefonu. Elegancję Note 4, która naprawdę może się podobać, tutaj został dość wyraźnie zaburzono brakiem symetrii. O ile bowiem lewa krawędź pozostała niemal niezmieniona, o tyle po prawej stronie dzieje się zdecydowanie więcej. Solidna rama, która po lewej ułożona jest w sposób standardowy - prostopadle do ekranu, tutaj - bez przerywania ciągłości - "przelewa" się w dużej części na tył telefonu. W rezultacie otrzymujemy dwie zupełnie różne granice telefonu - spokojną, niedrażniącą lewą, oraz ostrą i niekoniecznie przyjemną prawą.
Wymagało to najprawdopodobniej sporego wysiłku przy projektowaniu i produkcji telefonu, co w pewien sposób jest w stanie choć częściowo uzasadnić wysoką cenę, ale mimo wszystko jest raczej dyskusyjnym posunięciem. Nie dość, że zaburza ogólnie przyjęty "kanon piękna" - symetrię, to jeszcze powoduje, że pierwszy kontakt z telefonem jest po prostu dziwny. Jedna część dłoni opiera się na płaskiej, znajomej powierzchni, podczas gdy w drugą wbija się wąski fragment twardej ramki.
Wystarczy jednak kilka dni, aby ten problem przestał być w ogóle jakimkolwiek problemem. Świetne materiały wykończeniowe i odpowiednie wyważenie sprawiają, że Edge po pewnym czasie nie jest już dziwny - jest po prostu normalny i wygodny, a nietypowe stają się wszystkie pozostałe telefony. Jedyne co może drażnić przy takiej konstrukcji to podnoszenie telefonu z biurka, zaczynając właśnie od tej "ekranowej" krawędzi. Ześlizgiwanie się palca przy takich próbach denerwowało tak samo pierwszego dnia testów, jak i ostatniego.
Rozwiązaniem może być jednak naciskanie Edge po przeciwnej stronie i dopiero wtedy podważanie go - do tego nadaje się idealnie. Tu jednak na jaw wychodzi druga wada - wystający obiektyw aparatu, który pomagał w oderwaniu smartfonu od płaskiej powierzchni, przeszkadza, kiedy chcemy pisać na telefonie leżącym na blacie. Bujanie się i stukanie zdecydowanie nie jest tym, co chcemy słyszeć korzystając z urządzenia kosztującego 3500 zł.
Konstrukcja ramki Note Edge wymusiła też drobne zmiany m.in. w rozlokowaniu przycisków w stosunku do Note 4. O ile bowiem na lewej krawędzi przyciski regulacji głośności znajduje się nadal w tym samym miejscu, o tyle klawisz zasilania nie mógł już pozostać tam, gdzie był wcześniej, w związku z czym przesunięto go na górę telefonu, obok złącza słuchawkowego, portu IR i jednego z mikrofonów. Niestety, w przypadku phabletów, takie rozwiązanie nie zawsze jest dobre, a biorąc pod uwagę brak opcji wybudzania poprzez stuknięcie w wyświetlacz, pozostaje nam centralnie umieszczony przycisk "Home", albo gimnastyka.
Dolna część to już natomiast "klasyka" z Note 4 - umieszczone na środku złącze USB 2.0 oraz dwa mikrofony i slot na rysik S-Pen, który - tak samo jak w poprzednim modelu - można wsadzać bez konieczności obracania go w jedyną słuszną stronę.
Tak samo jak i dół, tak i tył urządzenia niespecjalnie różni się od tego, co widzieliśmy w Note 4, oczywiście jeśli pominąć specyficznie poprowadzoną krawędź. Wszystkie pozostałe elementy pozostały dokładnie na tych samych miejscach, na których znajdowały się wcześniej. Identyczny jest również materiał, którym wykończono tylną, wymienną klapkę (tożsamy także z tym z Note 3, ale bez przeszyć). Skóropodobny materiał ma prawdopodobnie tyle samo zwolenników co przeciwników, ale nie można mu odmówić jednego - w dotyku i w użytkowaniu jest rozwiązaniem o wiele przyjemniejszym, bardziej funkcjonalnym i bardziej odpornym niż szkło.
Różnica w wymiarach w porównaniu do Note 4 też nie jest ogromna - Edge jest o 2 mm krótszy, niecałe 4 mm szerszy i o 0,2 mm grubszy niż jego "zwykły" odpowiednik, osiągając przy tym odrobinę lepszy współczynnik ekran/całkowita powierzchnia. Jest też od niego o 2 g lżejszy.
Trzeba jednak przyznać, że przy takich wymiarach ogólnych obydwu sprzętów nie da się określić inaczej niż po prostu gigantycznych. Jeśli komuś nie odpowiadają bardzo duże telefony, ani Note 4, ani Note Edge nie będą dla niego odpowiednie. Jeśli natomiast Note 4 nie jest dla niego żadnym problemem, po przesiadce na Edge nie czułby większej różnicy, nawet pomimo zmiany w szerokości.
Ekran
Już sam opis ze strony producenta - 5,6” Quad HD+ Super AMOLED, 2560 x (1440+160) - robi wrażenie, ale trzeba przyznać, że tym razem nie jest to tylko czysty marketing. Czy ktoś lubi AMOLEDy czy nie (ja np. za nimi nie przepadam), nawet pomijając dodatkową powierzchnię roboczą, wyświetlacz w Note Edge jest po prostu genialny. Nie ma powodu, żeby dyskutować tutaj o tym, że Quad HD jest niezbędne, czy też nie - w sprzęcie za tyle pieniędzy oczekujemy jak najwięcej, czasem nawet więcej niż potrzeba.
Wszystkie wyświetlane treści są oczywiście niesamowicie ostre, a dostrzeżenie pojedynczych pikseli - czy to w normalnym użytkowaniu, czy praktycznie przykładając telefon do oczu - jest niemal niemożliwe. Kolory, jak łatwo się domyślić, są wprost obłędne (aczkolwiek bez przesady) i nie chcą blednąć nawet przy dość karkołomnych odchyleniach telefonu, a całość pozostaje czytelna nawet w trudnych warunkach oświetleniowych. O takich parametrach jak precyzja obsługi czy szybkość reakcji nie trzeba nawet wspominać. Tym bardziej, że to samo można powiedzieć właściwie o wyświetlaczu Galaxy Note 4. W Edge najważniejsze jest to, czego N4 brakuje.
A brakuje dużo lub niedużo - zależy ile znaczy dla nas obszar 2560x160 pikseli na efektownie wyglądającym fragmencie ekranu, który potrafi "odciążyć" ekran główny i przynajmniej częściowo oczyścić go z powiadomień czy niektórych elementów menu. Tym samym sprawiając, że możemy skupić się wyłącznie na interesujących nas treściach lub po prostu wyświetlić ich więcej. Dla końcowego odbiorcy to właśnie jest to, za co dopłaci 1000 zł.
W przeciwieństwie do nietypowego wyglądu czy budowy, tego elementu trudno jest od pierwszego kontaktu nie polubić. Owszem, potrafi czasem wprowadzić odrobinę zamieszania, ale przez zdecydowaną większość czasu jest doskonałym dodatkiem.
Dlaczego zamieszania? Tu jest kilka powodów, które koniecznie należy rozważyć przed ewentualnym zakupem. Przede wszystkim obsługa bonusowej części wyświetlacza niekoniecznie od pierwszych minut zabawy wydaje się w pełni intuicyjna. Owszem, obsługujemy ją za pomocą gestów i kliknięć jak najzwyklejszy na świecie ekran, ale tutaj stajemy przed dwoma utrudnieniami.
Przede wszystkim powierzchnia ta jest stosunkowo wąska, a do tego wygięta. Do tego w dużej mierze opiera się na obsłudze gestami, gdzie "zasięg" takiej akcji kończy się zaledwie po 160 pikselach. To niewiele, choć akurat w obejściu tego problemu wyraźnie pomaga wyprofilowanie powierzchni, umiejętnie prowadząc nasz palec w kierunku krawędzi lub "w powietrze", aby nie wykonać niechcianego gestu na właściwej części wyświetlacza.
Poza tym sama obecność dwóch ekranów w jednym może powodować pewne zamieszanie. Granica pomiędzy nimi jest wprawdzie, w kwestii graficznej, niepodważalna, ale mimo to nie jest fizyczna. Właściwie można ją uznać za całkowicie umowną - w trybie wyświetlania "napisu" (tj. nieaktywnym), wygięty fragment nie jest w w całości wypełniony, natomiast w trybie aktywnym, dodatkowa treść zachodzi na płaską część ekranu.
Ponownie, ma to swoje dobre i złe strony. Jednym z efektów jest wrażenie większej spójności sprzętu, systemu i całego pomysłu. Nie traktujemy bonusowej powierzchni jako dziwnego, oderwanego od rzeczywistości dodatku, na siłę doklejonego do telefonu. Wręcz przeciwnie - wszytko jest tu jak najbardziej w porządku. Z drugiej strony, wymaga to przyzwyczajenia i pogodzenia się z tym, że fizyczna ciągłość wyświetlacza nie do końca przekłada się na ciągłość obsługi.
Poza tym wszystkie inne cechy tego nietypowego wyświetlacza zmuszają wręcz do korzystania z niego i czerpania z tego przyjemności.
Można wprawdzie powiedzieć, że to samo można byłoby uzyskać wprowadzając po prostu odrobinę szerszy wyświetlacz, ale to nieprawda. Płaska całość byłaby jeszcze mniej odróżniona od zasadniczej części, a przez to - jeszcze mniej intuicyjna.
Co można zrobić za jej pomocą? Tutaj można wyróżnić cztery podstawowe kategorie - ozdoby, powiadomienia/informacje, aplikacje i skróty/menu.
Do tej pierwszej grupy zaliczają się wszystkie mniej lub bardziej statyczne elementy, które nie robią nic, ale mogą po prostu ładnie wyglądać. Nasza grafika (oczywiście odpowiednio przycięta), napis czy coś podobnego. Narzędzi jest przy tym od groma i nikt nie powinien czuć się rozczarowany. Nic wielkiego, ale z całą pewnością, gdyby tego zabrakło, byłaby afera.
Druga kategoria jest o wiele ciekawsza. Tutaj, w ramach wspieranych aplikacji czy źródeł informacji, możemy dobrać osobne panele informacyjne, które zostaną wyświetlone na wygiętej części ekranu. Niestety, choć jest ich dość sporo, nie obejmują one niestety zbyt wielu źródeł istotnych dla polskich użytkowników. Ci, którzy jednak śledzą np. wyniki zagranicznych klubów sportowych, światową giełdę, trendy z Twittera (ale bez podglądu wpisów - tylko lokalne trendy), czy ogólnie opierają się na Yahoo jako podstawowym dostawcy wiadomości, powinni być zadowoleni.
Nie zabrakło na szczęście opcji wyświetlania na bocznym pasku standardowych smartfonowych powiadomień, które siłą rzeczy (wyświetlanie w pionie) mają teraz więcej miejsca na "wyrażenie siebie". Także i tutaj możemy dowolnie wybierać, które z powiadomień mają trafić na ten pasek, a które nie. Pewnym rozczarowaniem jest jednak fakt, że nie da się całkowicie usunąć górnego paska powiadomień i przenieść wszystkiego na bok. Dopiero aplikacje pełnoekranowe, takie jak samsungowy kalendarz, pokazują jak mogłoby to wyglądać zrobione w 100% tak, jak należy. W innych przypadkach mamy dwa paski powiadomień - po co?
Tak, niezależnie od systemu, nie cierpię tego górnego paska, który przeważnie do niczego nie jest potrzebny (kogo stale interesuje zasięg operatora?), a tylko kradnie cenne miejsce.
Większość wyświetlanych treści jest przy tym oczywiście w pełni interaktywna, czy też mówiąc wprost - klikalna. Wyjątków jest niewiele, ale wydają się dość niezrozumiałe - np. fabryczna pogodynka na pasku tylko pokaże bieżącą temperaturę - możemy klikać w nią do upadłego, a i tak nie uruchomimy aplikacji pogodowej. Dlaczego?
Szkoda też, że wywoływanie aplikacji powiązanych z powiadomieniami rozwiązane jest w dość sztuczny sposób. Otwierają się wprawdzie z animacją z prawej strony ekranu, więc tej właściwej, ale wygląda to jak pójście po linii najmniejszego oporu. Aż chciałoby się, żeby było to bardziej spójne z całym systemem i tym dodatkiem, a nie po prostu... dodane.
Łatwość, z jaką odczytuje się te powiadomienia, nawet pomimo tego, że mamy tam misz-masz powiadomień pionowych, poziomych i "ikonowych" jest zaskakująca.
Teoretycznie powinno to powodować kolejne zagubienie, zamieszanie i sprowadzać czytelność do zera, ale... tak nie jest. W jakiś sposób wystarczy jeden rzut oka, nie wychodząc z aplikacji, ani nie rozwijając górnego menu, żeby sprawdzić pogodę we Wrocławiu, wynik Arsenalu, kurs BBRY, czy śledzić co dzieje się na Twitterze. Skręcenie karku na szczęście nam więc nie grozi.
Kategoria "aplikacje" kryje w sobie na razie niewiele pozycji, a właściwie... jedną grę i pięć programów, które potrafią w całości działać z pomocą wyłącznie dodatkowej powierzchni ekranu. Pierwsza z nich to prosta gra Memory Match, w którą możemy grać podczas np. przeglądania internetu, natomiast pozostałe pięć to zestaw narzędzi (rozwinięcie listy odbywa się przez przeciągnięcie paska w dół) - linijka, stoper, minutnik, kontroler latarki i rejestrator dźwięku. Niewiele, ale w momencie, kiedy deweloperzy podchwycą propozycję Samsunga, a ten z kolei pokaże, że zamierza się trzymać tego rozwiązania, możemy spodziewać się więcej.
Ostatni zestaw kryje w sobie dwie podgrupy. "Skróty" to najbardziej podstawowa funkcja bocznego ekranu, wyświetlająca 7 (lub więcej, ale konieczne jest wtedy przewijanie w pionie) ikon aplikacji albo całych folderów lub, na osobnym panelu, nasze najbardziej aktywne kontakty. Prosta i wygodna podręczna lista, którą zawsze możemy mieć przy sobie.
"Menu" dotyczy natomiast aplikacji takich jak S-Note, Aparat czy odtwarzacze audio i wideo (i właściwie wyłącznie programów Samsunga), które potrafią wyświetlić menu podręczne na tym wygiętym obszarze. I to jest genialne.
Można się z tego śmiać, ale będą to robić tylko ci, którzy Note Edge nie mieli nigdy w rękach. Zachowanie niemal kompletnej powierzchni ekranu głównego dla wyświetlanej aktualnie aplikacji przy jednoczesnym (!) wygospodarowaniu miejsca na menu (bez konieczności jego specjalnej aktywacji) jest, mówiąc wprost, fantastyczne. Przy robieniu zdjęć mamy wyświetlony pełny kadr, a jednocześnie pod ręką są wszystkie opcje, nie zasłaniając ani kawałeczka przyszłej fotografii. Pracujemy nad dokumentem tekstowym jednocześnie słuchając muzyki? Boczny panel daje nam banalny podgląd i zarządzanie odtwarzaniem. Oglądamy film? Zawsze pod ręką mamy kontrolki jego obsługi, bez utraty najmniejszej części wyświetlanego obrazu, ba, możemy nadal oglądając film sprawdzić wyniki meczu, którego nie możemy akurat zobaczyć. Bez zamykania aplikacji.
Tak jak jednak w przypadku aplikacji, tak i tu chciałoby się, aby wspieranych programów było więcej, dużo więcej.
Na razie to tylko przedsmak przyszłości, ale niezwykle funkcjonalny i smakowity. Od Samsunga i programistów zależy tylko, czy będzie to jedynie przystawka do dania głównego, czy ostatni posiłek.
Cała atrakcyjność bocznego ekranu może jednak w pewnym momencie prowadzić do chęci wykorzystania go w jak największym stopniu i prób zapchania go zbyt dużą liczbą paneli. Trzeba na to uważać, bo rozwiązanie to sprawdza się tylko do momentu, kiedy jest naprawdę proste, kiedy dobrze wiemy, gdzie jest który panel (ich kolejność i obecność możemy dowolnie modyfikować). Jeśli bowiem musimy wykonać na tej malutkiej powierzchni zbyt wiele gestów, to wszystko traci sens i staje się bardziej czasochłonne i karkołomne w użytkowaniu niż zwykły ekran.
Trzeba również pamiętać o jednym - w aplikacjach nieprzystosowanych do pełnej integracji z dodatkowym paskiem, ten po aktywacji może zakrywać niektóre elementy UI i natychmiast chowa się, gdy dotkniemy obszaru poza nim. Jeśli chcemy z niego znowu skorzystać - musimy ponownie wysunąć go gestem.
Z przydatnych ciekawostek, dodatkowy ekran Note może służyć w wybranych godzinach za... nocny zegar, wywiązując się z tego zadania bardzo dobrze (cały panel, poza pikselami odpowiedzialnymi za wyświetlanie godziny jest wygaszony). Choć jeśli mamy wykorzystywać go tylko w ten sposób, cóż, są prawdopodobnie ciekawsze zegarki z budzikiem za 3500 zł.
Wygoda użytkowania
Niesymetryczny, wielki, z dodatkowym obszarem czułym na dotyk - to nie może być wygodne w użytkowaniu. A jednak... jest!
Oczywiście z tym, że Note Edge jest gigantycznym telefonem, trudno jest się po prostu kłócić. Niezależnie od tego, jaki rozmiar uważamy za optymalny, nowy Galaxy jest po prostu duży, tak samo jak wszystkie inne sprzęty z serii Note. Tak samo jego masa jest odczuwalna (choć nie jest aż tak wielka!), tak samo może sprawiać problemy w niektórych kieszeniach i tak samo wyglądamy z nim podczas rozmowy - jakbyśmy trzymali przy głowie kieszonkową książkę. Tak samo zresztą sięgniecie kciukiem ręki, którą trzymamy telefon, do rogów ekranu jest bardzo trudne lub czasem niemożliwe. Nie ma zmiłuj i nie ma cudów.
Cała nietypowość, po przyzwyczajeniu dłoni do braku symetrii urządzenia, ma jednak minimalny wpływ na to, jak korzysta się z tego produktu Samsunga. Jeśli mieliśmy phablet o podobnych wymiarach - z Note Edge będzie nam się korzystało praktycznie tak samo. Jeśli chcieliśmy kupić duży telefon - będziemy z niego zadowoleni. To nie jest sprzęt kosmitów, gdzie przez godzinę zastanawiamy się, jak w ogóle go chwycić i którą częścią ciała najlepiej to zrobić. Bierzemy go do ręki, dotykamy, wciskamy, muskamy i zapominamy o tym, że wszyscy w internecie dziwią się, jak można tego w ogóle używać.
To po prostu smartfon - nieco inaczej wykończony, ale jednak smartfon, z jego wszystkimi wadami i zaletami.
Poza wspomnianym już wcześniej drobnym utrudnieniem przy podnoszeniu z biurka (choć może przeszkadzało to tylko mi), trudno jest znaleźć jakiekolwiek negatywne elementy, które wyróżniłyby Note Edge. Ostra krawędź nie jest na tyle ostra, żeby odciąć nogę przy trzymaniu smartfonu w kieszeni, nie rozcina też torebek ani plecaków.
Łatwiej natomiast znaleźć plusy. Świetne wyważenie, sztywna, przyjemna w dotyku (zwłaszcza po lewej stronie) metalowa boczna ramka zapewniająca poczucie solidnego wykonania sprzętu, podobnie jak efektowne szkło chroniące wyświetlacz. Do tego wystarczy dodać chropowatą tylną powierzchnię, która - jeśli przełkniemy fakt, że to tylko pseudoskóra - odwdzięczy się rewelacyjnym wręcz "czuciem" telefonu i zaoferuje pewny chwyt, bez ryzyka ślizgania się telefonu. Przy tak dużych rozmiarach, z całą pewnością docenimy to nie raz i nie dwa.
Wbrew wstępnym obawom, boczny ekran nie powoduje, że cały czas przypadkowo uruchamiamy przeglądarkę czy inne niechciane aplikacje.
W trakcie dwutygodniowych testów nie zdarzyło mi się to ani razu, choć chwytałem Edge tak, jak chwytałbym każdy inny telefon. Nie można jednak całkowicie wykluczyć takich przypadków. Po przekazaniu smartfonu w ręce typowego "psuja", ten jeszcze przy odbiorze, zanim skończyłem mówić, że "tego się nie da przypadkiem włączyć"... przypadkiem uruchomił właśnie jeden z programów z listy. Ryzyko więc zawsze istnieje.
Nieco pod górkę będą mieli natomiast leworęczni. Moje próby pokazały, że nawet nie dysponując wielkimi dłońmi można dosięgnąć lewym kciukiem prawej krawędzi (przy odpowiednim wysiłku), ale trudno ocenę praworęcznego uznać za decydującą w tej kwestii. Można wprawdzie oprócz tego obrócić telefon do góry nogami (po aktywacji odpowiedniej funkcji pasek dostosuje się do takiej zmiany), ale przy ulokowanych na stałe przyciskach pod ekranem, zakrawa to trochę na absurd.
Samsung Galaxy Note Edge może więc w oczach niektórych wyglądać co najmniej pokracznie, ale na pewno nie jest taki w użytkowaniu. Jest wręcz... zwykły.
Jakość wykonania
Pierwszy Galaxy Note był urządzeniem przełomowym pod wieloma względami, ale nie pod względem jakości wykonania. Był w porządku, ale nadal był to plastik-fantastik i estetyka, za którą Samsung pokutuje do dziś. Note Edge, podobnie jak Note 4, to jednak zupełnie inna bajka.
Niewiele jest tak naprawdę elementów, o których można powiedzieć tu cokolwiek złego. Ramka, niezależnie od formy, którą przybiera w oglądanym obecnie miejscu telefonu, jest zawsze tak samo solidna i elegancka. Każdy otwór wycięty jest precyzyjnie, a każdy przycisk trzyma się na swoim miejscu, stawia odpowiedni opór i daje satysfakcjonujący klik. Prosta faktura zajmująca powierzchnię dookoła wyświetlacza, pod szkłem ochronnym, sprawia natomiast, że front telefonu jest odrobinę mniej nudny, a przy tym spójny ze stylistyką Samsunga.
Nie ma oczywiście mowy o żadnym trzeszczeniu, a spasowanie obudowy stoi na niezwykle wysokim poziomie. Istnienia szczeliny, na temat której głośno było w przypadku Note 4, nie da się niestety jednoznacznie potwierdzić, a już tym bardziej włożyć tam wizytówki. Pod pewnymi kątami widać wprawdzie, że jest tam minimalny odstęp, ale może być to jedynie złudzenie.
Jedyne, co tak naprawdę denerwuje pod względem estetyki, i to nawet bardziej niż brak symetrii, to dwa mikroskopijne elementy umieszczone na metalowej ramce na dole urządzenia (anteny). Powód? Wyglądają jak dwa odpryski lakieru i zwracają na siebie zbyt dużą uwagę. Nie dało się tego pomalować na jakiś mniej drażniący kolor?
Mimo to, nawet biorąc pod uwagę fakt, że Note Edge jest telefonem konstrukcyjnie zdecydowanie różniącym się od Galaxy Alpha, niemal tak samo chce się go trzymać w dłoni i tak samo dobre (pomijając ostrą ramkę) robi to wrażenie. Jedna, solidna bryła, nie zlepek plastikowych części, które po prostu jakoś do siebie pasują.
Nie jest to może jeszcze poziom wyrafinowania i subtelności Apple, ale przepaść pomiędzy Edge, a modelami wprowadzanymi przez Samsunga na rynek jeszcze kilkanaście miesięcy temu jest ogromna. Nawet Note 3, którego trudno nazwa niesolidnym, nie ma przy Edge szans.
S Pen
Oddzielnym tematem, również w kwestii jakości wykonania, jest rysik S-Pen, który wizualnie niespecjalnie różni się od tego, z którego mogą obecnie korzystać chociażby posiadacze Note 3. Niestety dotyczy to też właśnie jakości wykonania i materiałów wykończeniowych - niektórym może się on wydawać zbyt lekki, zbyt plastikowy, lub po prostu... zbyt tani w odbiorze. Nadal jest wygodny i praktyczny, ale nadal nie pasuje do sprzętu w tej cenie. Zwłaszcza kiedy mówimy o cenie Edge, a nie zwykłego Note.
Poza tym wszystko, co pisano o rysiku w Note 3 czy Note 4, stosuje się do rysika z Note Edge. Zmiany w stosunku do poprzedniej generacji są raczej kosmetyczne i obejmują przede wszystkim więcej poziomów czułości rysika (dwukrotnie więcej - z 1024 poziomów nacisku do 2048), dodatkowe rodzaje narzędzi do pisania, Smart Select/Inteligentny Wybór (tryb wycinania rozpoznający rodzaj treści i potrafiący "wyciągnąć" z niej tekst), czy świetne narzędzie do zaznaczania tekstu. Ewolucja, bez rewolucji.
W ogólnym rozrachunku nic jednak się nie zmieniło. Note Edge czy Note 4 są bezwzględnie najlepszymi urządzeniami z rysikiem na rynku. Nikt, kto kiedykolwiek próbował skopiować wyczyn Samsunga, nawet nie zbliżył się do oferowanej przez niego wygody użytkowania, praktyczności i sposobu, w jaki funkcjonalność ta jest nam serwowana. Koniec i kropka.
Wydajność i kultura pracy
W przypadku sprzętów Samsunga niemal zawsze jest ten sam problem - w środku teoretycznie niesamowita moc, a w trakcie użytkowania - nieprzyjemne przycięcia. Tutaj na szczęście problem praktycznie nie istnieje.
Syntetyczne testy w rodzaju AnTuTu nie pozostawiają żadnych wątpliwości - Note Edge, identyczny pod względem podzespołów z Note 4, jest niczym innym, jak najbardziej wydajnym telefonem dostępnym obecnie na rynku (mierzonym w benchmarkach). Snapdragon 805 z Adreno 420 i 3 GB RAM - dużo więcej mówić nie trzeba. Jest siła, która pozwoli na skorzystanie z absolutnie każdej aplikacji i każdej, nawet najbardziej wymagającej gry. Najprawdopodobniej nie tylko dzisiaj, ale także za kilkanaście miesięcy.
To jednak nigdy nie sprawiało telefonom Samsunga z najwyższej półki najmniejszych problemów. Problemem było np. płynne przewijanie ekranów... menu, czy poruszanie się po folderach i podobnych. Czy Edge cierpi na ten problem? Niespecjalnie. Praktycznie wszystkie polecenia wykonuje natychmiast, choć w niektórych przypadkach można byłoby zdecydowanie przyspieszyć animacje. Chwilowe spowolnienia mogą pojawić się wyłącznie przy absurdalnie intensywnym użytkowaniu jednocześnie ekranu "właściwego" i bocznego, ale są to scenariusze, które mają niewielkie szanse powtórzyć się w rzeczywistości.
Zastanawiające może być jedynie to, dlaczego proste programy, takie jak np. lista połączeń, nie mogą pojawiać się przy takich wyjątkowo wydajnych podzespołach natychmiast. Jeśli nie uruchomiliśmy ich wcześniej, wyraźnie widać ten moment, kiedy najpierw pokazuje się tło, a dopiero potem jest zapełniane przez treści. Cóż, Android.
Typowych przycięć raczej natomiast nie uświadczymy. W pojedynczych sytuacjach (np. przy przeglądaniu świeżo zrobionych zdjęć) sprzęt czasem myśli odrobinę dłużej, niż moglibyśmy oczekiwać, ale trudno tak naprawdę nazwać go powolnym. Tym bardziej trudno znów o wszystko oskarżać TouchWiza, który w jakiś fascynujący sposób doskonale pasuje do Note Edge.
Trudno jest także narzekać na kulturę pracy Note, przynajmniej jeśli chodzi o jej najważniejsze składowe. Przede wszystkim telefon, nawet przy intensywnym obciążeniu, nie nagrzewa się tak, aby odeszła nam chęć do dalszej pracy. Ciepło występujące punktowo na tylnej obudowie może być wprawdzie odczuwalne, ale nie jest ono uciążliwe, a i powierzchni do wygodnego ułożenia palców jednej lub dwóch dłoni poza nimi jest pod dostatkiem.
System
Trudno jest napisać cokolwiek odkrywczego, czy choć trochę świeżego o systemie i nakładce, które były już obecne w Note 4 i w stosunku do niego nie zmieniły się w żaden zasadniczy sposób, poza dodaniem obsługi bocznego panelu. W praktyce bowiem, gdyby zasłonić ten boczny pasek, to Note Edge byłby Notem 4 - zarówno pod względem technicznym, jak i systemowym.
Wszystkie dodatkowe funkcje Samsunga, z których część jest stopniowo poprawiana, a część (dzięki bogu) stopniowo usuwana, które były w Note 4, są i tutaj. Wszystkie aplikacje obecne na tamtym urządzeniu - są i tu. Usprawiony, odchudzony TouchWiz - jest na miejscu. Aplikacje stworzone przez Samsunga - są. Tryb obsługi jedną ręką - jest. Obsługa wielu okien - jest. Tryb podwyższonej czułości przy używaniu w rękawiczkach - jest.
Można tak długo i długo, ale nie ma to większego sensu.
Aparat i kamera
16 MPX, szybki AF i stabilizacja obrazu powinny dawać świetny efekt końcowy. Trzeba przyznać, że faktycznie tak jest, choć oczywiście można doszukiwać się drobnych uchybień.
Warto zacząć jednak od tych dobrych stron, bo jest ich naprawdę sporo, zaczynając już od samego aplikacji Samsunga, dostosowanej do zakrzywionego ekranu (trzeba jednak przyznać, że kciuk musi pokonać nieco dłuższą drogę niż zazwyczaj), oferującą cały wachlarz dodatkowych opcji i ustawień. Najważniejsze są jednak same zdjęcia i te, w większości przypadków, wychodzą po prostu rewelacyjnie.
Kolory są takie, jakich moglibyśmy oczekiwać - nasycone i żywe (aczkolwiek bez przerysowań), nawet przy gorszym oświetleniu, a nieco zbyt mocny HDR potrafi zdziałać cuda (np. moje auto wygląda na faktycznie czerwone). Liczba szczegółów, czy to przy zdjęciach makro, czy przy dalszych ujęciach, jest jak najbardziej satysfakcjonująca, nawet gdy niektóre obiekty znajdują się w cieniu. Oczywiście od czasu do czasu trafi się zdjęcie, na którym odpowiednie algorytmy pozwoliły sobie na odrobinę zbyt dużo, psując niektóre fragmenty fotografii, ale nie jest to już to samo, co kiedyś.
Podobnie ma się sytuacja w trudniejszych warunkach oświetleniowych, choć Samsung ma jeszcze trochę zaległych lekcji do odrobienia. Optyczna stabilizacja sprawia jednak, że wykonanie dobrego, nawet jeśli czasem nieco zbyt ciemnego zdjęcia, staje się niemal dziecinnie proste. Dwudiodowa lampa doświetlająca również spisuje się tak, jak można od niej wymagać, z tym minusem, że zdjęcia wykonane z jej pomocą wydają się być nieco zbyt zimne, a przedmioty umieszczone daleko nie zawsze otrzymują wystarczającą dawkę sztucznego światła.
Drobny problem pojawia się w całkowitych ciemnościach, gdy chcemy zrobić zdjęcia jasno oświetlonym obiektom. Te czasem wychodzą mocno prześwietlone, gubiąc sporo szczegółów i nie zawsze prezentując się dobrze na powiększeniach.
Nie zawsze też dobrze spisuje się mechanizm automatycznej regulacji ostrości, który czasem, z niewiadomego powodu nie trafia tam, gdzie powinien. Proste dotknięcie ekranu pomaga natychmiast i zawsze, ale jako że Note Edge do małych urządzeń nie należy, nie zawsze jest to łatwe, szczególnie jeśli już ustawiliśmy nasz planowany kadr.
(Wszystkie powyższe zdjęcia robione przy kiepskiej pogodzie, dużym zachmurzeniu i w ogólnie niezbyt dobrych warunkach)
Połączenia i multimedia
W przypadku urządzeń z serii Note trudno jest mówić o tym co mają, bo wymagałoby to przeważnie wymienienia wszystkich obowiązujących obecnie (i w nieodległej przyszłości) standardów łączności. O wiele łatwiej jest mówić o tym, czego nie mają, a tutaj można nawet mówić o tym, czego nie ma Edge, a miała... 3-ka. Chodzi oczywiście o USB 3.0, które miało stać się standardem, a stało się jednorazową ciekawostką.
Poza tym jest tu absolutnie wszystko - od IR, przez NFC, BT 4.0, WiFi i superszybkie LTE, aż po barometr czy zestaw wszystkich niezbędnych (i częściowo zbędnych) czujników. Ponownie, w stosunku do Note 4 nie ma tu właściwie żadnych różnic.
Tak samo niczego nie można zarzucić jakości głośników i zestawowi mikrofonów. Dźwięk, który dociera do naszych uszu jest głośny i klarowny, podobnie jak ten, który słyszą nasi odbiorcy. Główny głośnik multimedialny ma właściwie, pamiętając że cały czas mówimy o telefonie, tylko jedną wadę - jest umieszczony z tyłu, przez co czasem płynąca z niego muzyka jest przytłumiona. Tu jednak dobrze odnajduje się... wystający ekran, który odrobinę poprawia sytuację.
Akumulator
Mniejszy niż w Note 4 akumulator (3000 mAh vs 3220 mAh), przy takiej samej większości podzespołów, ale minimalnie większej rozdzielczości i minimalnie mniejszym ekranie (5,6" vs 5,7"). Efekt? Co najmniej dobry.
Przy przeciętnym użytkowaniu Note Edge, wliczając w to bardzo sporadycznie gry oraz standardowy zestaw czynności (email, przeglądarka, komunikatory, mniejsze aplikacje, LTE, WiFi, etc.), akumulator z Note Edge nigdy nie poddał się przed końcem dnia, i to mając na myśli godzinę 24 lub 1 w nocy, a nie standardową godzinę wyjścia z pracy czy powrotu do domu. Przy odrobinie szczęścia energii wystarczyło nawet do połowy drugiego dnia. Wyniki weekendowego, mniej intensywnego użytkowania, były jeszcze lepsze.
Trzeba się jednak pogodzić z tym, że przy bardziej intensywnym użytkowaniu szanse na to, że nie będziemy musieli, choćby na wszelki wypadek, podłączyć Edge do ładowarki wieczorem lub w nocy, są raczej przeciętne. Wszystko zależy też od tego, w jaki sposób korzystamy z telefonu - AMOLEDy potrafią oszczędzić bardzo dużo energii w określonych sytuacjach, jednocześnie w innych zużywając jej więcej, niż wyświetlacze LCD.
Za zaletę można natomiast uznać bez wątpienia krótki czas ładowania - mniej niż 2 godziny i już nasz akumulator jest w pełni sprawny.
Podsumowanie
Gdyby nie kilka drobnych wpadek (jak z rozmiarem akumulatora) można byłoby nazwać Note Edge w jeszcze prostszy (choć może gorszy marketingowo) sposób - Galaxy Note 4 Plus. Technicznie rzecz biorąc, poza "spływającym" ekranem i pewnymi wynikającymi z tego zmianami konstrukcyjnymi, jest to ten sam smartfon. Trudno przy tym wybrać sobie lepszą bazę do eksperymentów - nikt nie ma bowiem wątpliwości, że jeśli chodzi o phablety, które nie są tylko zwykłymi, powiększonymi telefonami, Note 4 nie ma sobie równych.
Zachowujemy więc świetne podzespoły, genialny rysik, przyjemny aparat, dobre dodatki systemowe, wysoką jakość wykonania i wszystko to, z czego słynie Note. Oprócz tego wzbogacamy się o całą masę pikseli (nawet pomimo ekranu mniejszego o 0,1"), które potrafią okazać się niesamowicie przydatne. Tak, w pewnym sensie jest to po prostu Note 4, ale lepszy, oferujący więcej i zamknięty w bardziej efektownym opakowaniu. Czynnik "muszę to mieć" skacze pod sam sufit, o ile oczywiście wcześniej planowaliśmy zakup dużego telefonu z Androidem.
Z drugiej strony, Note Edge to także w pewnym sensie Note 4 Minus, uwzględniając tutaj właśnie wspominaną wcześniej mniejszą baterię, ale też - być może przede wszystkim - brak symetrii, nieco dziwne wrażenia z użytkowania przez pewien okres czasu, konieczność przyzwyczajania się do nowych rozwiązań i cenę. Uczestnicząc w eksperymencie Samsunga musimy zapłacić aż 1000 zł "premium", zamiast zadowolić się standardowym Note.
Jest oczywiście pewna grupa docelowa, która może być niemal automatycznie zainteresowana Edge i przyjmie go bez żadnych oporów. To ci, którzy są już z serią Note od samego początku, zdecydowali się na "jedynkę" gdy wszyscy mówili, że telefon ten jest za duży. Oni, po zakupie 3-ki, są po prostu znudzeni i nie widzą powodu, żeby dopłacić do zwykłej 4-ki. Dla nich Edge jest propozycją niemal wymarzoną - to samo, za co cenili poprzednie modele, ale w nieco bardziej pikantnej oprawie, pozwalającej znów cieszyć się telefonem po wyjęciu z pudełka, odkrywać coś nowego. Skoro zaryzykowali wtedy, jest duża szansa, że zaryzykują i teraz.
Osoby postępujące bardziej zachowawczo, czy też nie chcące wydawać 1000 zł za ten fragment ekranu, prawdopodobnie wybiorą natomiast Note 4. Powód jest prosty - w jego przypadku mówimy o kolejnym kroku w kierunku doskonałości. O jednym z końcowych ogniw ewolucji phabletów, dopracowanym przez lata na podstawie doświadczeń producenta i opinii użytkowników. To po prostu pewniak, którym bardzo trudno się rozczarować.
Dla odmiany Note Edge jest dopiero pierwszym krokiem w kierunku przyszłości, która - w tym momencie - jest dla nas raczej niewidoczna. Czy faktycznie kolejne modele Samsunga będą miały jedną (a może nawet dwie) dotykowe krawędzie, czy może wszystko skończy się jak z Roundem (albo Samsungiem Continuum!), a inżynierowie koreańskiej firmy wrócą do swoich biur, aby spróbować na nowo zdefiniować telefon przyszłości? Czy kiedy nadejdzie "faktyczna przyszłość", dzisiejszy Edge będzie jej fragmentem, czy jedynie porzuconym, niewspieranym i zapomnianym śladem dążenia do niej? Tego niestety nie wiemy.
Nie wiedząc tego, nie wiemy też jak będzie z biegiem czasu rozwijał się Edge i jego największa przewaga nad tańszym i pod niektórymi względami lepszym Note 4 - boczny ekran. Czy liczba aplikacji korzystających z tego dodatku będzie rosnąć w odpowiednim tempie? Czy dodane zostaną źródła z różnych zakątków świata? Czy Samsung ma kolejne pomysły, jak rozszerzyć funkcjonalność tej bonusowej przestrzeni, czy może te skończyły się już w tym momencie?
Tak, Samsung Galaxy Note Edge jest świetnym telefonem, bo opierając się na Note 4 nie mógł być po prostu inny. Ma "to coś" i "to coś" nie jest tylko bezsensowną błyskotką. Bliższy kontakt z nim budzi jednak obok ekscytacji również dziesiątki pytań, na które nie mamy teraz odpowiedzi. Pytań, ale i oczekiwań, bo to, co jest na razie w kwestii dodatkowej powierzchni roboczej dostępne, jest jedynie szkicem tego, jak można ją wykorzystać.
Jakiś czas temu jednak nie mieliśmy też odpowiedzi na pytanie, czy ktokolwiek będzie chciał chodzić z wielkim telefonem w ręce lub przy twarzy...
Zalety:
- Fantastyczny ekran
- Dodatkowa powierzchnia robocza nie jest tylko gadżetem
- Umiejętna integracja dodatkowej powierzchni z systemem i aplikacjami Samsunga
- Możliwość personalizacji dodatkowej powierzchni
- Bardzo dobry aparat i kamera
- Obsługa niemal wszystkich standardów połączeń
- Rysik (!)
- Wydajność
- Dobra wydajność akumulatora i krótki czas ładowania
- Bardzo dobra jakość wykonania i nierzucający się w oczy wygląd
- Pod wieloma względami to po prostu świetny Note 4
Wady:
- Bardzo duża różnica cenowa między Note 4 a Note Edge
- Stosunkowo niewiele aplikacji wykorzystujących boczny panel
- Nieznana przyszłość tego rozwiązania
- Akumulator mógłby być odrobinę wydajniejszy
- "Ostra" prawa krawędź
- Może być problematyczny dla leworęcznych