REKLAMA

Łukasz Orbitowski: Wzwód robota Hektora - Jutro było wczoraj

Klucz, wedle którego władze Polski Ludowej wybierały zachodnie filmy do dystrybucji, jest wielką tajemnicą Wszechświata. Numerek z Rękawkiem przy tym to małe piwo.

26.11.2013 19.58
Łukasz Orbitowski: Wzwód robota Hektora – Jutro było wczoraj
REKLAMA
REKLAMA

Weźmy taki przykład. Na fali gierkowskiej odwilży, w zakutych łbach partyjnych zakwitła idea sprowadzenia nad Wisłę serialu science fiction z prawdziwego zdarzenia, a nawet amerykańskiego. Po długich rozważaniach, grono czerwonych mędrców wybrało „Kosmos 1999”, potworną ramotę o której nikt już nie pamięta. Knot ten przerżnął ze „Star Trekiem”.

Miałem niezwykłe szczęście, gdyż moja ciotka pracowała w kinie i mogłem oglądać całą fantastykę jak leci, bez rodzicielskiej kontroli.

Mama uwalniała się od tej wątpliwej radości, czyli mnie i rezydowała z ciotką w kantorku. Z gębą rozwartą jak dziwka pod koniec gangbangu oglądałem „Muchę”, wszystkie części oryginalnych „Gwiezdnych wojen”, „Obcego” i „Terminatora”, przemianowanego z nieznanych mi przyczyn na „Elektronicznego mordercę”. Tajemnic było więcej. Doprawdy, nie znam powodu dla którego ściągnięto na naszą ziemię, i tak już udręczoną, trzeciorzędny horror w rodzaju „Critters”. Kto u diabła wymyślił wyświetlanie artystycznej i komercyjnej klapy jaką był „Willow”? Z tego grona zapamiętałem zwłaszcza jeden tytuł: „Saturn 3” z 1981 roku. Powody były dwa.

Po pierwsze, w filmie były cycki. Poważna sprawa dla dwunastolatka. Pornole znajdowały się jeszcze poza moim zasięgiem.

Po drugie, nic nie zrozumiałem. Równie dobrze mógłbym oglądać transmisję urugwajskiego programu poświęconego paszy. Film zawierał wszystko, co powinno radować chłopaka w moim wieku – prócz wspomnianych już bimbałów był tam wszechświat, statki kosmiczne, morderstwo na wejściu, złowrogi robot i naukowiec bez piątej klepki. Tymczasem nic się nie kleiło. Moja dziecięca głowa nie potrafiła ułożyć poszczególnych scen w całość, jakby rozłożono przede mną klocki z niepasujących do siebie, różnych kompletów.

Powtórzyłem ćwierć wieku później i już wiem. Chodziło o to, o co zawsze chodzi.

Nim wyłuszczę w czym rzecz, wypada udzielić ostrzeżenia. „Saturna 3” nakręcił dziadyga bez krztyny talentu, wychowany na przedwojennym kinie science-fiction co widać od pierwszej do ostatniej sceny. Kirk Douglas i Sarah Fawcett załapali się na nominację do Złotych Malin, film zresztą też. Niestety, obyło się bez statuetek. Podejrzewam, że gdyby nie filmowa bieda lat osiemdziesiątych, nie usłyszałbym o nim, a moje życie byłoby lepsze. Nie oglądajcie „Saturna 3”. Już lepiej zagryzać ciepłą wódkę bezikiem (znam takich, co tak robili). Film jest jednak ciekawy z przyczyn tzw. pozaartystycznych.

saturn

Daleka przyszłość. Na Ziemi panuje przeludnienie, głód, smród i ubóstwo, niemniej ludzkości starczyło pary by skolonizować księżyce Saturna, gdzie prowadzone są jakieś nieokreślone programy żywieniowe. Do dwojga kochanków, zajmujących się tym zagadnieniem dołącza trzeci (zmarnowany Harvey Keitel), przywożąc prototyp robota, po prawdzie cyborga wyposażonego w ludzki mózg. Psychol ma chrapkę na panienkę. Robot także. Walka, osaczenie, poświęcenie, puenta, napisy, do widzenia Państwu.

W gruncie rzeczy nie bardzo wiem, jak to będzie z tym przeludnieniem.

Teorie Mathlusa odnośnie zguby, jaką ściągniemy na siebie w skutek intensywnej reprodukcji dawno się zdezaktualizowały. Niby jest nas coraz więcej, a jednak Europa wymiera. Żeby było śmieszniej podobny problem będą mieli Chińczycy. W Japonii już teraz testuje się roboty do opieki nad staruszkami, gdyż młodych albo braknie, albo odmówią tego niewdzięcznego zadania. Póki co, miejsca na Ziemi jest od cholery, tylko nie umiemy z niego korzystać. W kosmos nikt nie poleci, lepiej już kolonizować oceany. Spoglądając na dotychczasowe osiągnięcia tak wspaniałego stworzenia jakim jest człowiek dochodzę do wniosku, że ewentualny problem przeludnienia rozwiążemy w starym dobrym stylu: rozkręcimy eutanazję z eugeniką, lub po prostu mordowanie na skalę przemysłową. Pomyślcie tylko: co zrobiłby Hitler dysponując dzisiejszą technologią?

Problem niedożywienia już tutaj poruszałem. Jedzenia, pól uprawnych mamy dosyć, by każdy głodujący wyglądał jak Budda. Nikomu to się nie opłaca. Wróćmy lepiej na ten księżyc Saturna.

W kontekście ziemskiej biedy, stacja kosmiczna jawi się rajem oddanym kochankom do radosnego używania.

Adam i Alex niby coś tam robią, mają jakieś zadania i ktoś ich kiedyś rozliczy. Zachowują się jak zakochani z ogólniaka, nieustannie chleją, grają w szachy, biorą jakieś dropsy i podskakują, na sobie lub na skakance. W „Trzech stygmatach Palmera Eldricha” P.K. Dicka marsjańscy koloniści żyli w jakiejś ponurej dziurze, brudni, biedni i odurzeni narkotykiem dającym złudzenie szczęścia. Tu jest dokładnie na odwrót, Ziemia to cuchnąca kloaka, stacja kosmiczna staje się – powtórzmy – rajem. Imię Adam jest nieprzypadkowe. Do raju wkrada się wąż. Właściwie, węże dwa.

Pierwszy to nasz psychopata, który na wszelkie sposoby próbuje uwieść Alex, ujawniając się mistrzem niestandardowego podrywu. Pyta: „czy mogę użyć twojego ciała?”. Z jego słów wynika, że na Ziemi wszyscy pieprzą się ze wszystkimi, coś takiego jak trwały związek nie istnieje (nie wiedziałem, że już żyjemy w przyszłości), niemniej Alex postanawia pozostać wierna Adamowi. Wówczas do gry wchodzi wąż numer dwa. Robot.

android robot

Robot zwie się Hektor i jest bardzo brzydki: potężny, stalowy korpus wieńczy główka wielkości ramki fajek w której tkwią dwie diodki-oczęta. Hektor pozostaje sprzęgnięty ze swoim twórcą i zaczyna podzielać jego pożądanie. Trudno mi stwierdzić, czy zacnego Hektora wyposażono w jakiś przyrząd zdolny do ułatwienia jego zamierzeń, jakąś rurkę czy choćby gruby kabel. Jeśli nawet, to trudno uznać taki związek za rokujący. Dwaj pozostający na statku mężczyźni mają podobne zdanie. Podejmują bunt. Hektor dość sprawnie zabija swojego stwórcę. Osamotniony Adam musi stoczyć walkę o samicę z maszyną.

Teraz już chyba wiecie, czemu mając lat dwanaście, nic z tego nie zrozumiałem.

Wątek zbuntowanego robota istnieje w fantastyce od dawna i właściwie należy uznać go za archaiczny. Najpełniejszy swój wyraz znalazł, oczywiście, w „Terminatorze”. Bunt robota wiąże się, bardzo często, z jego uczłowieczeniem. Czy T-800 w drugim filmie Camerona zmarł jako człowiek czy maszyna? Powiedzcie mi proszę, bo nie wiem. „Saturn 3” również łączy te dwa motywy, czyniąc to w sposób szczególny. Zbuntowany robot zabija swoich twórców – nic nowego, przyznacie. Zazwyczaj jednak, uczłowieczenie maszyny dokonywało się poprzez uzyskanie przynajmniej namiastki „dobrych” cech ludzkich: uczuć. Tu próżno ich szukać, mamy tylko cień żądzy. Maszyna chce ruchać, choć nie potrafi. Coś wspaniałego. Ewolucja Hektora zmierza nie ku człowieczeństwu, lecz szerzej. Robot ma w dupie ludzi i pragnie zaliczać się do szeroko rozumianego rodzaju zwierzęcego.

Zbuntowany robot przynależy do fikcji. Przynajmniej ja nie słyszałem o tym, by jakiś naprawdę się zbuntował. Ale, jako technologiczny laik stawiam ostrożną tezę – żyjemy w świecie Hektorów. To proroctwo się spełniło. Przykłady? Mam ich na pęczki. Boston Dynamics opracowało już humanoidalną maszynę, przeznaczoną do udziału w akcjach ratunkowych związanych ze skażeniem radioaktywnym w rodzaju Fukushimy. Maszyna fizycznie przypomina Hektora i posiada jego siłę. Japończycy właśnie wymyślili sztuczny mózg, zdolny błyskawicznie przyswajać dane z internetu, tak jak nasz Hektor sczytywał mózgi rezydentów stacji kosmicznej (w 1981 roku nikt o Internecie nie myślał). Zresztą, po co sieć? Jan Scheuermann już steruje swoim sztucznym ramieniem wyłącznie przy pomocy własnego mózgu, używając mikroelektrod wewnątrzkorowych, czymkolwiek by nie były. Hektor sam się naprawiał. Robot FeamBot z Pennsylwanii nawet się replikuje. Hektor grał w szachy. Jego mechaniczny kuzyn, Paul, pięknie maluje. I tak dalej, i tak dalej.

Co z seksem? Z ruchaniem? Z ruputupu przy udziale maszyny?

Wejdźcie na jakąś stronę z pornosami, wyszukajcie odpowiednią kategorię. Ludzie radośnie dają się gwałcić maszynom wielkości czołgów. Z takimi też lufami. Albo lepiej nie wchodźcie. Uwierzcie mi na słowo. Stworzyliśmy sobie przepiękny świat.

Żadna z tych maszyn się nie zbuntuje. W żadnym razie.

Ale może być śmiesznie.

Nie wiem jak nazywa się to opowiadanie. Czytałem je mniej więcej wtedy, gdy oglądałem „Saturna 3”. Nastaje koniec czasów, Apokalipsa przepowiedziana przez Jana Ewangelistę. Armie piekielne zstępują na Ziemię. Ludzie, zamiast z nimi walczyć, wystawiają roboty. Roboty wygrywają. Zstępuje Chrystus i bierze roboty do nieba. Zostajemy na zawsze tutaj, w syfie, bez żadnej nadziei. Dokładnie tak jak teraz.

Łukasz Orbitowski (1977): pisarz, autor powieści „Widma”, „Tracę Ciepło”. Mieszka w Kopenhadze. orbitowski.pl

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA