REKLAMA

Łukasz Orbitowski: Socjaliści są z Ziemi, kapitaliści z Wenus - Jutro było wczoraj, cz. 1

Nie umiemy przewidywać przyszłości. Cały futuryzm możemy włożyć sobie tam, gdzie słońce nie zachodzi.

30.09.2013 19.54
Łukasz Orbitowski: Socjaliści są z Ziemi, kapitaliści z Wenus – Jutro było wczoraj, cz. 1
REKLAMA
REKLAMA

Żeby było weselej, w wieszczeniu jutra najsłabsi są fantaści. Świat nie wygląda jak w „Łowcach androidów”, cyberpunk uzyskał inną postać niż w książkach William Gibsona i stawiam diamenty przeciw orzechom, że do końca dni swoich ludzkość będzie żyła w „gnoju”, wbrew nadziejom Jacka Dukaja.

Futuryzm robi się ciekawy dopiero wówczas, gdy staje się przeszłością.

Wiemy, co nasi dziadowie próbowali przewidzieć, jak ojcowie zdołali to sknocić i jak my, bękarty tych skurwysynów, musimy się męczyć. A mogło być tak pięknie.

Film „Milcząca gwiazda” (1960) to „Avatar” sprzed półwiecza i odpowiedź bloku socjalistycznego na kino fantastyczne z Ameryki. Kręcił Spielberg, tylko z NRD. W castingu na role główną wygrał człowiek z najdziwniejszą fryzurą. Mamy rok 1970 i międzynarodowa ekspedycja zasuwa na Wenus, zaniepokojona materiałem znalezionym w szczątkach meteorytu tunguskiego. Właściwie tyle fabuły. Pozwolę sobie dodać, że trudno o bardziej nieszczęśliwy tytuł. Wenus nie jest gwiazdą, lecz planetą. Przymiotnik zdradza zakończenie – ekspedycja, dotarłszy na miejsce, nie zastaje ufoludka z kulawą nogą.

Zaskakująco zgodna opinia widzów i krytyków uznała „Milczącą gwiazdę” za kawał wyjątkowego gówna, z czym nie mogę się zgodzić. Film nie wypada o wiele gorzej niż to, co w tamtym czasie kręcili Amerykanie. Pozostał skażony innym rodzajem propagandy. Poza tym, odrealnione dekoracje budujące przestrzeń Wenus, z cudownym szklanym lasem, są jak otwarty bar o czwartej rano – piękne i przerażające jednocześnie.

Akcja miała dziać się nieco później, lecz przybliżono ją ze względów propagandowych.

Jak u schyłku lat pięćdziesiątych wyobrażano sobie rok 1970? Ludzkość zdążyła założyć stacje kosmiczną na Księżycu, możliwe są loty międzyplanetarne i wygląda na to, że niedługo przespacerujemy się po księżycach Jowisza. Dekadę później, Ruskie przerypały wyścig kosmiczny, a program Apollo zbliżał się do załamania (zdechł był w 1972 roku). Dziś siedzimy sobie dalej na trzecim paproszku od słońca i możemy co najwyżej pogapić się w gwiazdy. Z tego co wiem, lot załogowy na Marsa planuje się gdzieś za ćwierć wieku, czyli na Świętego Nigdy.

kosmos misja

Pół wieku temu taki optymizm był, przynajmniej w pewniej mierze, uprawiony. Gagarin poszedł na orbitę, wyścig kosmiczny nakręcał się jak dziwki na Sunrise i naprawdę można było sądzić, że tym razem nam się uda. Ale „Milcząca gwiazda” rozstrzyga podróż na inną planetę w konwencji radosnej powiastki o wyprawie w nieznane, załoga Kosmokratora (tak statek się zwie) to awanturnicy w typie Kolumba, poprzebierani tylko za naukowców i astronautów. Dosłownie, lecą na rympał. Nikt nie robi choćby namiastkowego rozpoznania tego, co skrywać może powierzchnia Wenus, nie poszedł najmniejszy nawet satelita, nie wysłano ochotników ani więźniów skazanych na karę śmierci. Główną bronią członków ekipy są fryzury i kryształowe charaktery.

Ciekawie wypada samo umiejscowienie kosmodromu. Scenarzysta uznał, skądinąd słusznie, że im wyżej, to do gwiazd bliżej, wskutek czego Kosmokrator startuje z Gubałówki. Ostatnim, co widzi ekipa, jest poruszająca serce i duszę panorama polskich Tatr.

Wątek polityczny nie mógł zostać pominięty.

Rosjanie i ich przyjaciele wygrali wyścig kosmiczny, pozostawiając Amerykanów daleko, za czerwonym ogonem. W tamtych czasach, po Gagarinie, rzeczywiście mogło się tak wydawać. Można jednak odnieść wrażenie, że Amerykanów po części tylko sparaliżowała niewydolność kapitalizmu. Reszty dokonał wyrzut sumienia związany z użyciem bomby atomowej w Hiroszimie i Nagasaki. Amerykańce biją się w piersi, posypują głowę popiołem i rozpaczliwie łakną odkupienia, oczywiście poza nieliczną bandą wypływowych sukinsynów, gotowych zrzucić nuki na najszczęśliwsze miejsce świata, którym niewątpliwie jest Moskwa.

Niemal na pewno międzynarodowy skład ekipy ma symbolizować zdolność współpracy całej ludzkości, lecz atom powraca jak refren by zapętlić się w końcówce. Rodzina astronautki z Japonii zginęła w Hiroszimie, więc dziewczyna drży, by ten atak się nie powtórzył. Atom wyjaśnia również ciszę na Wenus. Wenusjanie szykowali atak na Ziemię i planowali wykorzystać energię nuklearną, lecz na swoje nieszczęście wypróbowali ją najpierw na sobie. Po wielkiej cywilizacji zostały kamień na kamieniu, radioaktywna chmurka i szklany las, niewiadomego skądinąd przeznaczenia.
Tak jak sądziliśmy, naiwnie, że będziemy latać w kosmos jak do Glasgow, tak perspektywa wojny atomowej wydawała się całkiem realna, przynajmniej w oczach człowieka niezwiązanego silnie z polityką. Dwa lata po premierze „Milczącej gwiazdy” nastał konflikt kubański i niewiele brakowało, a nuki zostałyby odpalone. Dekadę później strach przed atomem jakby zelżał. Obecnie jesteśmy świadkami jego zaniku.

Boimy się głodu, zamachu terrorystycznego w metrze i broni biologicznej, najzupełniej skądinąd słusznie.

Ale nie wojny atomowej. Do niej, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie dojdzie, gdyż zwyczajnie się nie opłaca – po jaką cholerę niszczyć infrastrukturę? Produkcja bomby atomowej nie jest prosta (od zera zrobiono ją tylko raz, potem tylko handlowano/wykradano technologię), o czym zapewne wiedzą w Iranie i Korei Północnej. Poza tym te bombę trzeba jakoś umieścić w celu. Nawet wariant terrorystyczny, z ładunkiem walizkowym należy uznać za bardzo mało prawdopodobny. Po prostu nie ma jak kupić – amerykańskie służby specjalne namieszały na czarnym rynku tak mocno, że nikt już nie jest wiarygodny. Innymi słowy, zdechniemy od grzyba, syfa i nowego szczepu bakterii. Lecz nie od bomby atomowej.

moon

Pal sześć anachroniczne słownictwo – tak Kosmokrator, jak i „mózg elektronowy” posiadają sporo uroku. Mogę też przeboleć odzyskiwanie danych przy pomocy „środków radioaktywnych”. Ale wśród astronautów znajduje się pewien wyjątkowo uzdolniony Azjata, który rozwiązał problem głodu na świecie, wymyślając sposób „zamiany dowolnej substancji w pożywienie”. Pytanie, czy gówna również, uważam za otwarte.

Problem głodu rozpoznano trafnie. Ludzkość głodowała w 1960, 1970 również i dalej nie ma co żreć. Scenarzysta „Milczącej Gwiazdy” uznał, że problem leży w zbyt małej ilość pokarmu. Dziś już wiemy – żarcia mamy po kokardki, tylko źle podzielone, a z dystrybucją jest jeszcze gorzej. Z samych tylko magazynów moglibyśmy spokojnie wyżywić Afrykę, tylko nikt nie kwapi się aby przewieść te puszki, mrożonki, czy co tam jeszcze trzymają. Produkcja wkroczyła w wiek XXI, logistyka wciąż tkwi w przeszłości, gdyż przeszłość czasem się opłaca. Właśnie, właśnie, jaki nowy pojazd upowszechnił się w ostatnim pięćdziesięcioleciu?

Nie polecimy w kosmos. Nie zabije nas atom. Ale może zdechniemy z głodu.

Ale nie polecimy na Wenus, ani nigdzie indziej. Szkoda. Niezauważalnie, przepadł również humanizm i naiwny optymizm „Milczącej gwiazdy”. Przykład wszystkich „Avatarów” poświadcza, że to ludzie podróżują w kosmos jako niszczyciele.

REKLAMA

Łukasz Orbitowski (1977): pisarz, autor powieści „Widma”, „Tracę Ciepło”. Mieszka w Kopenhadze. orbitowski.pl

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA