Najważniejsze w tygodniu: tatuaż i tabletka-hasła - co nas czeka w przyszłości?
Regina Dugan ujawniła, że Motorola pracuje nad mocno futurystycznymi "gadżetami", między innymi tatuażem będącym hasłem czy tabletką, która sprawia, że całe ciało staje się hasłem. To ciekawe rozwiązania, ale budzą też niepokój. Noszone urządzenia, zegarki, Google Glass, wydają się przy tym tylko zabawkami, etapem przejściowym. Uruchomcie swoją wyobraźnię, bądźcie przez chwilę jak Dick czy Lem - co nas czeka? Co z tymi urządzeniami, jak będą wyglądały za kilkanaście lat? Wszczepy w mózg, Terminator, a może coś innego?
Paweł Okopień: Wzoraj był dzień dziecka, więc zacznę od takiej nostalgicznej podróży w przeszłość. Jestem za młody by pamiętać sławetną „Sondę”, ale z dzieciństwa pamiętam australijski program „Poza rok 2000/Beyond 2000” emitowany przez długie lata w poniedziałkowe wieczory. Przedstawiano w nim wiele rewolucyjnych gadżetów, które rychło po roku 2000 miały być dostępne dla mas. Elektryczne, a nawet latające samochody, amfibie i setki innych sprzętów. Mamy rok 2013 i większość tych futurystycznych urządzeń nie pojawiła się na rynku, choć wtedy nie były jedynie wymysłem a obiektem prac.
Tak też z wieloma produktami o których mowa prawdopodobnie będzie. Minie jeszcze kilka dobrych lat zanim takie rozwiązania wejdą do codziennego użytkowania. Choć nie mam żadnych wątpliwości, że wejdą. Współczesne hasła przestają być efektywne. Także te gadżety jak Google Glass czy inteligentne zegarki to za kilka lat będzie nasza codzienność, choć forma jeszcze może w międzyczasie ewoluować. Wierzę w to, że czeka nas wspaniała przyszłość jeśli chodzi o technologie, choć oczywiście ciut przerażająca, ale przez to jeszcze bardziej fascynująca. W końcu ludzie o tym marzyli od lat, a przynajmniej przez ostatnie stulecie.
Nie przeraża mnie inwigilacja, ta w końcu już ma miejsce i zbytnio nie mamy jak sobie z nią radzić. Obawiam się jednak coraz większej przepaści społecznej pomiędzy zaawansowanymi użytkownikami, a tymi mniej. Zwłaszcza w Polsce i innych krajach mniej zamożnych. Ta bariera adaptacyjna dla nowych technologii wciąż jest spora. Wiedza i świadomość społeczeństwa za to niewielka. I choć coraz więcej osób korzysta ze smartfonów czy tabletów, czy nawet komputerów i po prostu internetu to umiejętność wykorzystania tych narzędzi jest niska. To rodzi problem, który nowe rozwiązania powinny zniwelować. Obawiam się jednak, że go pogłębią.
Ostatnio Ewa wspominała o tym, że dzisiejsza technologia jest bardziej ludzka i łatwiejsza w adaptacji. I w dużym stopniu tak jest, nowe narzędzia są niezwykle intuicyjne, a kolejne zapowiadają się być jeszcze bardziej naturalne. Ale czy rzeczywiście wszyscy będziemy mogli wykorzystać ich potencjał? Dobrze by było.
Ewa Lalik: Zawsze, gdy pozwolę sobie popłynąć w myślach o tym, jak wyglądałaby moja wymarzona interakcja z urządzeniami i odcinam się od tego, co możliwe, to przychodzi mi do głowy tylko jedno - myśli!
Wszystkie mechanizmy śledzenia wzorku, ruchu, czujniki i inne mogłyby przestać istnieć. Spojrzałabym na ekran, pomyślała "ciekawe czy dostałam maila", a urządzenie otworzyłoby aplikację i pokazało. Zamiast wpisywać tekst, mogłabym "podyktować" go w głowie, może nawet finalnie pozbylibyśmy się fizycznych rozszerzeń urządzeń. Po co komu sprzęt w kieszeni?
Tak sobie marzę...
Damian Jaroszewski: Mnie przeraża coś innego. Mam wrażenie, że coraz bardziej postępuje podział społeczeństwa i obawiam się, że wraz z rozwoje technologii, będzie się on pogłębiał. Mam przed oczami wizję niczym z książki "Nowy wspaniały świat", gdzie ludzie są podzieleni na "kasty". Obawiam się, że tak może być w przyszłości, a podział będzie wyglądał następująco: Ci, których będzie stać na nowinki i Ci, którzy nie będą mogli sobie na nie pozwolić.
Dawid Kosiński: Damian, na nowinki obecnie stać każdego, podział taki mamy też teraz. Żadnej korporacji nie opłaci się robienie elitarnych gadżetów, bo wtedy na siebie po prostu nie zarobią.
Ewa, ja czasami kminie jadąc gdzieś "Ciekawe jakie to uczucie wjechać pod tego tira". Są to rozważania czysto teoretyczne i nie chciałbym, by jakakolwiek maszyna wcielała je w życie.
Maciej Gajewski: Mnie ciekawi nieco co innego. Ochrona prywatności. Tak jak w Internecie to temat mocno rozdmuchany (serio macie pretensje, że udostępniacie komuś dane a ów ktoś je czyta? ale tak serio, serio?). Komputer jednak możemy wyłączyć, dane trzymać lokalnie, mamy mnóstwo sposobów na to, by chronić naszą prywatność.
Tu mamy co innego. Urządzenia, które nosimy ze sobą zawsze. Inteligentne zegarki, majtki, okulary. Implanty, soczewki kontaktowe, elektroniczne portfele. Rzeczy, bez których coraz częściej ciężko będzie się w przyszłości obejść. Macie wątpliwości? Spróbujcie zorganizować sobie wycieczkę do USA nie posiadając karty kredytowej. Ja nie posiadam. Wkrótce jadę do USA i mam kupę niedogodności z tego tytułu. Jestem przekonany, że za dekadę-dwie takie same niedogodności mnie napotkają, bo nie mam e-soczewki, implantu i innych wynalazków. To się robi niepokojące.
Słuchajcie, żeby było jasne: te rozważania to jak najbardziej paranoja. Że Google czyta nasze maile, że Microsoft nas podgląda Kinectem i na pewno informują o wszystkim co robimy służbom takim, jak FBI i CIA. Raz jeszcze: tak, to paranoja. Ale powinniśmy być paranoikami! Powinniśmy być czujni! Właśnie z uwagi na to, że kiedyś ktoś zacznie wprowadzać rozwiązania, które, owszem, uprzyjemniają i ułatwiają życie, ale też są narzędziami do inwigilacji jakiej Orwellowi się nie śniło. Będąc paranoikami wybijemy im to z głowy. Przyzwyczajając się do tego uśpimy naszą czujność.
Kocham elektroniczne gadżety. Korzystam z narzędzi wspieranych reklamami, geolokalizacyjnych, i tak dalej. Ale bacznie pilnuję gigantów i zakazuję im wstępu do niektórych sfer mojego życia. W przyszłości, kiedy zamiast dowodu osobistego będę miał implant, kiedy zamiast zamku do drzwi będę miał e-soczewkę kontaktową deaktywującą zamki, kiedy zamiast portfela będę miał tylko i wyłącznie smartfon z NFC (lub jego kolejny krok w ewolucji) ta kontrola zostanie mi odebrana.
To przykre. Wizje science-fiction są przepiękne. Widać na nich, jak nasza cywilizacja dzięki nim rozkwita. Ale dopóki władza ma nad wszystkim kontrolę, będzie to smutny rozkwit. Kosztem swobody i wolności.
Ech…
Piotr Grabiec: Te futurystyczne gadżety to właśnie to, tylko gadżety. Nie od wczoraj słychać o niemal abstrakcyjnych pomysłach na ucyfrowienie naszego analogowego życia, ale tak naprawdę nie mają one szans przyjąć się na szeroką skalę. Nadal są i będą osoby, które nie będą miały smartfona i nie potrzebują do szczęścia internetu - a co dopiero mówić o tabletach na hasła i smart-zegarkach.
Nie wierzę w to, że w najbliższej, ani nawet tej trochę dalszej przyszłości, algorytmy staną się tak naprawdę inteligentne. Takie aplikacje jak Google Now z Graph Search i wyszukiwarka Open Graph od Facebooka mają potencjał, ale operują na szczątkowych danych. Nie da się w pełni zautomatyzować ich wprowadzania do systemu, a nawet najbardziej aktywni użytkownicy social media i urządzeń mobilnych nie są w stanie wprowadzić wszystkiego.
Tak samo nie uwierzę póki nie zobaczę tego na własne oczy, że czujniki w Motoroli będą odczytywać kontekst sytuacji na tyle bezbłędnie, by być przydatnym narzędziem, a nie irytującą przeszkadzajką. Od smartfona wymagamy przecież niezawodności. Nie wspominając już o tym, że na rejestrowanie wszystkich danych z czujników, mikrofonu i kamery nie pozwolą obecne akumulatory. Jeśli Google nie ma żadnej kosmicznej technologii w zanadżu, to nie ma to szansy wypalić.
W przeciwieństwie do Pawła nie jestem przekonany, że te wszystkie “szpiegujące nas” urządzenia się przyjmą. Ludzie polubili smartfony z tego powodu, że umożliwiają zastąpienie nimi kilku innych urządzeń, które do tej pory były osobnymi gadżetami - jak aparaty czy odtwarzacze MP3. SmartWatch i okulary od Google to będzie sprzęt dla geeków-pasjonatów, ale nie normalnych ludzi, którym wystarcza do szczęścia aplikacja Facebooka w telefonie, możliwość sprawdzenia poczty, Angry Birds i Instagram.
Jeśli chodzi o zbieranie danych, to należę do tej grupy osób, która się tym zbytnio nie przejmuje. Pogodziłem sie z tym, że międzynarodowe korporacje śledzą to, co kilkam w internecie i swoim telefonie. Moje dokumenty i pliki przechowywane są na zewnętrznych serwerach, lokalizację sprawdza Facebook Messenger i Google Latitude. Ale to wszystko po to, by moje korzystanie z aplikacji i usług w celu rozrywki, oszczędzania czasu lub kontaktu ze znajomymi było jeszcze szybsze, wygodniejsze.
Obsługa urządzeń za pomocą dotyku to olbrzymi krok do przodu w porównaniu do klasycznej już myszy i klawiatury. To znacznie bardziej naturalny sposób na interakcję z urządzeniami elektronicznymi. Teraz wiele mówi się o rewolucji, którą poniekąd na szeroką skalę zapoczątkował Kinect od Microsoftu - obsługa za pomocą głosu i gestów, niczym z filmu science-fiction. Ale patrząc na obecne ograniczenia tej technologii, jeszcze do tego daleko. Dziś rozpoznawanie głosu kuleje nawet w sprzyjających warunkach.
Fakt, że znajomi którzy znają mnie jako geeka i gadżeciarza może by i powiedzieli, że gdy będzie pilotażowy program wszczepów, to pierwszy zapiszę się w kolejce. Ale nie, jest jakaś granica która przebiega właśnie tutaj: jakkolwiek niebyłbym zależny prywatnie i zawodowo od internetu, swojego Ultrabooka i smartfona, to chcę mieć możliwość odłożenia tego wszystkiego i odcięcia się od informacyjnego szumu.
Ewa Lalik: Czytam, co mówicie, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to, co mamy teraz i to, jak wyobrażamy sobie przyszłość ma się nijak do tego, co będzie. Jesteśmy w fazie początkowej, przejściowej, w której dopiero zaczynamy pojmować, jak te wszystkie nowości mogą zmienić nasze życie. Dzisiejsze urządzenia są tak naprawdę ułomne - nie rozumieją, wciąż nie łapią kontekstu, ich obsługa jest niewiarygodnie skomplikowana przez interfejsy graficzne, ekrany na które trzeba wciąż patrzeć czy mechanicznych asystentów głosowych. Najlepsze dopiero przed nami...