Moja mama pokochała wyszukiwanie głosowe, czyli świat zmierza w dobrą stronę
Moja mama błyskawicznie zaczęła korzystać z głosowego wyszukiwania w Google i Chrome. Klika przycisk mikrofonu i mówi hasła lub nawet adresy stron - tak, jest jedną z tych osób, które wpisują adresy najpierw w Google, potem docierają na stronę z linka, ciesząc się niemal jak dziecko z tego, że komputer ją tak rozumie. W końcu, po latach bojów z obsługą komputera, te zaczynają być naprawdę przyjazne.
Jako dzieciak uczono mnie obsługi komputera, wtedy z MS-DOS-em. Sześciolatce ciężko było zrozumieć działanie komend tekstowych i poleceń. Kopiowanie, ścieżka pliku? Czarna magia. Stanęło na tym, że z bratem nauczyliśmy się kilku poleceń uruchamiających gry i tak komputer służył nam jako maszynka do grania. Rodzice? Nie łapali tego wszystkiego bardziej, niż my.
Potem dostaliśmy PC z Windowsem 95. Brat dał pieniądze z prezentów urodzinowych, ja praktycznie wszystko, co zebrałam od krewnych na pierwszą komunię, resztę dołożyli rodzice, a znajomy pomógł wybrać “składaka”. Tak zagościł u nas ten wspaniały sprzęt z magiczną myszką, napędem CD i dużym monitorem.
Narysuj mi coś w pejncie
To już było łatwiejsze. Myszka okazała się wygodna po kilkunastu minutach, prawy przycisk, lewy przycisk, okienka, krzyżyki - w końcu PC nabrał sensu. Znajomy pokazał nam kilka podstawowych rzeczy, jak włączyć, wyłączyć, jak się klika, a potem już poszło samo. Dzieci mają niesamowitą zdolność szybkiego przyswojenia i zrozumienia jak coś działa. Fakt, nie było to błyskawiczne, kilka razy zawiesiliśmy czy nawet coś popsuliśmy, ale po 2 miesiącach wiedzieliśmy jak instalować, zmieniać, przestawiać czy rysować coś w programie Paint.
Rodzice z zaciekawieniem patrzyli, ale wciąż ciężko im było zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Tata w ogóle nie próbował nawet podejść do nauki i dopiero po roku czy dwóch usiadł przed komputerem pierwszy raz, by pograć we włączonego przez nas Flight Simulatora, natomiast mama długi czas przyzwyczajała się do myszki. Potem grała w gry logiczne, obsługiwane myszką, typu Sokoban, ale warunek był jeden: skróty do gier musiały być na pulpicie, tak żeby kliknąć tylko dwa razy i już grać.
W tym czasie my potrafiliśmy już sporo. Brak rozkręcał kompa i sam umiał wymienić dysk czy karty, ja za to bawiłam się oprogramowaniem. Najbardziej interesowało mnie to, w którym można coś tworzyć - ikony, grafikę, animacje, strony. Komputer stawał się naszą codziennością, z każdym dniem coraz mocniej nie wyobrażaliśmy sobie bez niego życia. A gdy doszedł to tego internet, to było już “pozamiatane”.
Mamę wciąż uczyliśmy komputera. Wiecie, jak to jest - tłumaczenie po 10 razy tego samego, niecierpliwość, bo uczona osoba nie łapie wszystkiego tak jak my, nie potrafi nawet zrozumieć opcji logowania czy zakładania konta, a gdy coś się zatnie czy wyskoczy jakieś okienko, to panika.
Popsułam coś, pomóż
Przez te lata udało się nauczyć mamę całkiem sporo, ale nie było mowy o obsłudze poczty czy Skype’a, a telefony “Ewa popsułam coś” zdarzały się co kilka dni. Zwykle okazywało się, że to niechcący wcisnął się jakiś skrót klawiszowy albo coś podobnie trywialnego.
Czas pokazał, że Windows czy potem Ubuntu nie nadają się dla mamy, która praktycznie chciała korzystać tylko z internetu, a całe zaplecze - wszystkie opcje systemu operacyjnego z przyległościami - stawały się tylko przeszkodą.
I tak z czasem mama przyswoiła sobie sporo jak na osobę bez żadnych kursów, szkoleń i bez potrzeby pracy na komputerze. Przelewy przez internet, granie w gierki flashowe, YouTube i najistotniejsze - wyszukiwarka - okazały się całkiem przyjazne.
Wyszukiwarka to takie... eeee...
Próbowaliście kiedyś wytłumaczyć komuś kompletnie zielonemu, co to jest wyszukiwarka internetowa? Zastanówcie się chwilę, jak to opisać. To takie miejsce, gdzie można wpisać co się chce, a ono pokaże strony na ten temat. A co można wpisać? No, wszystko. Czyli co?
W tym momencie miałam zagowozdkę. Dla mnie wyszukiwarka to podstawowe narzędzie, to takie centrum internetu. Tu wpisuję nie tylko pytania o informacje, ale też szegółowe frazy. Zrozumiałam jednak, że musiałam się tego nauczyć. Tego myślenia “zamiast zastanawiać się nad problemem, mogę przecież użyć wyszukiwarki”.
Powiedziałam mamie, że za każdym razem, gdy pomyśli o czymś w stylu “ciekawe” niech spróbuje użyć Google’a. Podziałało - po kilku miesiącach mama wyczuła o co chodzi i Google stał się jej przyjacielem.
Nagle okazało się, że nie jest źle - wprawdzie mama cały czas pisze jednym-dwoma palcami, wprowadzając powoli literka po literce, ale Chrome OS, na który się w międzyczasie przesiadła, dał jej nowe możliwości. A raczej zabrał, czyniąc życie prostszym. W Chrome OS nie da się nic niechcący przestawić, popsuć, a launcher webaplikacji otwierających je w kolejnych kartach stał się niemal zbawieniem.
Mama logując się do konta w Chrome OS loguje się automatycznie do wszystkich webowych usług Google’a i nie ma już niespodzianek w stylu sporadycznej konieczności wprowadzenia hasła. Dodatkowo wszystko, kompletnie wszystko, dzieje się w oknie przeglądarki Chrome, nie ma mylącego pulpitu czy przycisków start. Nagle okazało się, że mama pamiętając o zasadzie “nie wiesz, to czytaj, najeżdżaj na przyciski żeby zobaczyć opis” nauczyła się korzystać też z Gmaila, z Google Talka, z Chrome Web Store. Wprawdzie przy aktualizacjach zmieniających układ interfejsu na początku nieco się gubiła, ale teraz już nawet to jej nie przeszkadza. “Patrzę co się zmieniło, klikam i sprawdzam i w końcu dochodzę co i jak”.
To takie logiczne! Dotykam tu, przesuwam tam
Nagle życie stało się łatwiejsze, mama przestała kupować papierową prasę, nie musi chodzić do banku i tak dalej, gdy nagle...
W otoczeniu pojawiły się tablety. Pełna obaw podsunęłam mamie Nexusa 7 - w końcu to całkowicie nowy system - i pokazałam kilka podstaw obsługi. Wieczorem tego samego dnia usłyszałam “ale to fajne! Logiczne wszystko - dotykam, jak przytrzymam to łapię i przesuwam, proste!”, a mama nauczyła się błyskawicznie instalować aplikacje z Google Play i odbierać powiadomienia. Sama stwierdziła, że ekrany dotykowe są świetne.
Nie wiem, na ile było w tym już doświadczenia z innymi interfejsami, które spowodowało, że nauka kolejnego jest łatwiejsza, a na ile faktyczna logika interfejsu dotykowego. W końcu w pewnym wieku - ja też już w nim jestem zresztą - każdy nowy interfejs, każde nowe urządzenie wymaga większego wysiłku w nauce go.
Podpytałam mamę i doszłam też do innego wniosku. Otóż w ostatnich kilku latach interfejsy i urządzenia coraz szybciej odpowiadają na potrzeby naturalnej interakcji. Wpisywanie tekstu klawiaturą i obsługa urządzenia myszką nie jest naturalna. Wymagała nauki i przyzwyczajenia, ekran dotykowy natomiast wykorzystuje naturalny odruch dotykania. Gdy chcę coś podnieść w rzeczywistości, biorę to w dłoń - proste. Nie biorę jakiegoś chwytaka, tylko używam dłoni z palcami. Ekran dotykowy jest więc logiczniejszy w użyciu niż myszka.
Mówię do komputera, jak inaczej ma mnie zrozumieć?
Moja mama zachwyciła się głosowym wyszukiwaniem w Google, bo też jest bardziej naturalne, niż interakcja ze stroną za pomocą klawiatury. Gdy w życiu chcemy o coś zapytać, używamy głosu.
To niesamowite, jak ogromy postęp dokonał się w ostatnich kilku latach. Postęp, który sprawia, że ludzie dotychczas pozostający trochę z tyłu, nie potrafiący nauczyć się tych całych komputerów, nagle mają taką możliwość. Bo jest prościej, naturalniej i przyjemniej. Nie muszę już tłumaczyć mamie przez telefon, jak włączyć Skype’a i się zalogować. Mówię “wejdź do poczty kliknięciem w ikonkę koperty, to do Ciebie napiszę i będziesz mogła mi odpowiedzieć” i już.
Sieć, ekrany dotykowe, rozpoznawanie naturalnej mowy, wypchnięcie najważniejszych funkcji na wierzch i tworzenie wszystkiego z filozofią bycia “idiotoodpornym” zbiera realne żniwa. Do perfekcji wciąż jeszcze daleko, ale przeskok jest widoczny gołym okiem w perspektywie nawet dwóch lat.