REKLAMA

Gdy małe jest wielkie – makrofotografia

Makrofotografia – jedna z najpiękniejszych dziedzin fotografii, pozwalająca spojrzeć na codzienne przedmioty z zupełnie nowej strony. Dziedzina dzięki której możemy odkrywać zupełnie nowe, nieznane dotąd światy. Jak się zabrać za zdjęcia makro? Co trzeba wiedzieć i co kupić, żeby nie zbankrutować? Zapraszam do przeczytania dzisiejszego tekstu, w którym znajdziecie odpowiedzi na powyższe pytania.

02.03.2013 11.31
Gdy małe jest wielkie – makrofotografia
REKLAMA
REKLAMA

W makrofotografii istotne są dwa pojęcia:

Skala odwzorowania – za fotografię makro uważa się zdjęcie, którego skala odwzorowania wynosi 1:1 lub więcej. Oznacza to, że rzut fotografowanego obiektu na matrycę aparatu jest takiej samej wielkości jak w rzeczywistości. Dla przykładu – jeżeli posiadamy aparat z matrycą o długości boku równej 1,55cm i aparatem takim sfotografujemy dwuzłotówkę o średnicy 1,55cm – powinna ona sięgać od krawędzi do krawędzi matrycy. Oczywiście taki obraz będzie na monitorze lub na odbitce odpowiednio większy niż w rzeczywistości – i na tym właśnie polega cała magia.

Głębia ostrości (GO) – obszar, który na zdjęciu jest ostry. W fotografii makro, z racji dużych zbliżeń, operuje się na bardzo małych głębiach. Cała zabawa polega tu na tym, żeby zachować możliwie dużą GO – dużą, czyli w tym przypadku kilku-, lub chociaż jednocentymetrową. Wszystko oczywiście zależy od fotografowanego obiektu.

Co będzie nam potrzebne?

Fotografię makro można z powodzeniem uprawiać choćby kompaktem – wystarczy ustawić aparat w tryb o takiej nazwie. Jednak prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy dysponujemy aparatem z wymienną optyką. Umożliwia on uzyskanie znacznie większych przybliżeń, ale trzeba do tego użyć specjalnych narzędzi. Mogą być nimi drogie obiektywy, ale także tanie pierścienie pośrednie. Przeczytacie o nich poniżej:

Obiektywy makro

Jest to pierwszy wybór, jaki przychodzi do głowy. Dadzą one zdecydowanie najlepsze efekty, ale są niestety stosunkowo drogie. Najtańsze obiektywy makro do lustrzanek kosztują ok. 1500 zł. Polecanym szkiełkiem w tej cenie jest Tamron SP 90 mm f/2.8 Di MACRO, który zbiera świetne recenzje i występuje w wersji na bagnet Canon, Nikon oraz Sony. Obiektyw taki zapewnia bardzo małą minimalną odległość roboczą – minimalna odległość ostrzenia to ok. 30cm, co jest świetnym wynikiem dla ogniskowej 90mm. Parametry obiektywu (krótkie tele o bardzo dobrym świetle) zachęcają do użycia go jako obiektywu portretowego. Są zwolennicy takiego rozwiązania, ja jednak je odradzam – obiektywy makro to najostrzejsze szkła dostępne na rynku, które na pewno uwidocznią wszystkie pory i niedoskonałości skóry – w portrecie pożądana jest raczej lekka miękkość obrazu. Nie dajmy się też zwariować ze światłosiłą – nie zawsze jaśniejszy obiektyw będzie lepszy. Często w fotografii makro pracujemy na wysokich przysłonach, żeby maksymalnie zwiększyć papierową GO.

Makrokonwertery

Jest to swoiste przedłużenie obiektywu – zakłada się je na standardowy obiektyw, a konwerter dzięki specjalnemu układowi soczewek robi z klasycznego szkiełka szkło makro. Popularnym konwerterem jest Raynox DCR-250, który kupimy za niecałe 250 zł. Urządzenie takie ma jednak wady – przede wszystkim zabiera część światła, zatem musimy stosować wyższe ISO. Konwerter taki charakteryzuje się winietowaniem, czyli przyciemnianiem rogów zdjęcia. Poza tym zawsze dodanie kolejnych soczewek do zoptymalizowanego układu optycznego obiektywu pogarsza jakość obrazu. Makrokonwerter nie jest tu wyjątkiem – może spodziewać się mniejszej ostrości zdjęcia i miękkości w rogach. Konwerter taki można zamontować także w niektórych kompaktach – posiada on uniwersalne mocowanie dla obiektywów o średnicach 52-67mm.

Pierścienie odwrotnego mocowania

Są to proste przejściówki, które umożliwiają zamocowanie obiektywu… tyłem naprzód. Sprawia to, że obiektyw zaczyna pracować podobnie jak szkiełko makro – otrzymujemy bardzo duże zbliżenie. Pierścień taki po jednej stronie ma mocowanie bagnetowe do korpusu lustrzanki, a po drugiej stronie znajduje się gwint filtrowy, który wkręca się na przód obiektywu, tak jak każdy filtr. Koszt takiego pierścienia to kilkanaście – kilkadziesiąt złotych. Należy pamiętać, żeby kupić dobrą średnicę pierścienia – musi ona zgadzać się ze średnicą filtra naszego obiektywu. Istnieją także pierścienie umożliwiające połączenie dwóch obiektywów – do klasycznego układu lustrzanka + obiektyw dokręca się poprzez pierścień drugi obiektyw, tyłem naprzód. Jest to to karkołomne rozwiązanie, które zabiera ogromne ilości światła i szczerze mówiąc nie widziałem jeszcze dobrego zdjęcia z takiego zestawu.

Tego typu pierścienie sprawdzają się dobrze ze starszymi obiektywami, które posiadają pierścień przysłon. W nowych szkiełkach nie wiedzieć czemu nie ma już tego elementu, a sterowanie przysłoną możliwe jest tylko z poziomu body. Gdy podłączymy obiektyw za pomocą pierścienia odwrotnego mocowania będzie on co prawda fizycznie połączony z korpusem, ale nie będzie między nimi żadnej komunikacji – styki obiektywu będą bowiem „na zewnątrz”.

Pierścienie pośrednie

Budżetowa opcja, która na pewno nie nadwyręży żadnego budżetu, ale ma największy potencjał. Można je porównać do rurek – są to po prostu dystanse, które wpina się między obiektyw a body. Nie mają one żadnych soczewek, czyli nie pogarszają jakości optycznej. Po jednej stronie mają mocowanie bagnetowe takie jak body, po drugiej takie, jak obiektyw. Trzeba pamiętać jedynie, żeby kupić pierścienie do odpowiedniego systemu (Nikon, Canon, etc) – wszystkie szkła i body tego systemu będą z nimi kompatybilne. Pierścienie takie występują w dwóch wersjach – elektronicznej, z przeniesieniem automatyki (opcja droższa, kilkaset zł) i w tańszej – bez przeniesienia automatyki obiektywu. Tą drugą dostaniemy już za kilkanaście-kilkadziesiąt złotych. Podobnie jak w przypadku pierścieni odwrotnego mocowania, najlepiej z tańszą wersją sprawdzą się starsze obiektywy – po zamocowaniu na pierścieniach obiektyw traci komunikację z body, więc musimy mieć możliwość zmiany przysłony z poziomu obiektywu. Efekty są zadziwiające – bardzo polecam tę opcję początkującym!

Mieszki

Można je uznać za relikt z czasów fotografii analogowej, ale równie dobrze sprawdzą się w przypadku cyfry. Przy okazji wyglądają po prostu obłędnie. Zasada działania jest dokładnie taka sama jak w przypadku pierścieni pośrednich – mieszek generuje dystans między korpusem a obiektywem. Dodatkowo mieszki są często zamocowane na szynach, dzięki czemu możemy płynnie regulować długość rękawa, a co za tym idzie – skalę powiększenia. Mieszki przeważnie pozwalają uzyskać większe powiększenia od pierścieni, gdyż są od nich po prostu dłuższe. Mieszek dostaniemy za kilkadziesiąt złotych. Tutaj także powinniśmy dysponować obiektywem z pierścieniem przysłon.

Co trzeba wiedzieć

No dobrze, kupiliśmy już sprzęt odpowiadający naszym potrzebom, ale co dalej? Musimy przede wszystkim znaleźć temat. Fotografie makro najczęściej przedstawiają rośliny lub owady, ale można w ten sposób fotografować cokolwiek – w tak dużej skali odwzorowania dosłownie wszystko staje się ciekawym motywem zdjęcia.

Największą trudnością na początku będzie zapewne poprawne ustawienie ostrości. Każdy, nawet najdrobniejszy ruch zaowocuje poruszonym zdjęciem. Dlatego w fotografii makro warto korzystać z solidnego statywu i wszystkich trybów, które zminimalizują drgania aparatu – z pomocą przyjdzie nam samowyzwalacz (lub wężyk spustowy) oraz tryb wstępnego podnoszenia lustra. Gdy fotografujemy na zewnątrz – musimy osłaniać aparat od wiatru.

Kolejnym wyzwaniem będzie uzyskanie odpowiedniej głębi ostrości. Duże powiększenie i dystans między obiektywem a korpusem powodują niesamowite spłaszczenie GO, która nie jest nawet liczona w milimetrach – jest po prostu papierowa. W teorii brzmi to wspaniale, ale w praktyce oznacza to ciągłą walkę z ostrością – dlatego zmuszeni będziemy pracować na wyższych przysłonach, nawet rzędu f/16 – f/32. Oznacza to, że do matrycy będzie docierać bardzo mało światła i będziemy musieli wydłużyć czas (co jest trudne, z uwagi na to, że ciężko wykonać nieporuszone zdjęcie), lub podnieść ISO (czyli de facto zwiększyć szumy).

Żeby zapewnić sobie więcej światła możemy użyć lampy błyskowej. Warto pamiętać o tym, że światło w fotografii makro musi być miękkie – ostre cienie i przepalenia nie będą tu korzystnie wyglądać. Do zmiękczenia światła przyda się dyfuzor. Można kupić specjalny, firmowy, dedykowany do naszego modelu lampy błyskowej, ale równie dobrze można go wykonać samemu, np. z pudełka po jogurcie. Efekt jest dokładnie taki sam – miękkie i rozproszone światło. Jeżeli doświetlamy obiekt lampką, także trzeba rozproszyć jej światło. Wystarczy przed żarówką umieścić białą kartkę lub najlepiej kalkę techniczną.

Warto zadbać także o tło – powinno być ono w miarę jednolite i nie może odwracać uwagi od głównego obiektu. W roli tła sprawdzi się cokolwiek - choćby kartka z kolorowego bloku technicznego. Tło i tak pozostaje poza głębią ostrości, więc decydujący będzie tutaj tylko kolor.

Dobra rada na koniec

REKLAMA

Jeżeli fotografujesz rośliny - rozprosz nad nimi kropelki wody. Może ci do tego posłużyć butelka po płynie do mycia szyb – atomizer na końcu stworzy mgiełkę drobnych kropelek. Dzięki temu uzyskasz na zdjęciach efekt rosy. Jeżeli dodatkowo zadbasz, żeby w kropelkach powstawało ciekawe odbicie – rewelacyjny efekt gwarantowany!

Zdjęcia oka i banknotu są mojego autorstwa.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA