REKLAMA

Za ebooki płacimy więcej przez... Apple?

07.12.2011 17.59
Za ebooki płacimy więcej przez… Apple?
REKLAMA
REKLAMA

Książki elektroniczne w wielu przypadkach są bez wątpienia drogie, często nawet niemal równając się ceną ze swoimi papierowymi wydaniami, choć przecież wydawałoby się, że powinno być zupełnie inaczej. Odpadają przecież liczne koszty związane z obsługą „fizycznych” wydań czy ich dystrybucją. Taka sytuacja na razie jednak rzadko ma miejsce, a cała sprawa, zwłaszcza po starcie przygotowanego przez Apple iBookstore, wydała się dość podejrzana nawet Komisji Europejskiej, która ogłosiła dziś wszczęcie postępowania antymonopolistycznego przeciwko Apple i największym wydawcom.

To właśnie Apple, wprowadzając swój kanał dystrybucji dla urządzeń pracujących pod kontrolą iOS, zaproponował wydawcom przejście na tzw. model agencyjny, zasadniczo różniący się od tego, który swoim partnerom oferował do niedawna Amazon. W przypadku tego drugiego, konkretne pozycje były odkupowane po cenie hurtowej przez sklep, który decydował również o ostatecznej cenie dla klienta końcowego. W ten sposób mógł oferować np. wszystkie książki w równiej cenie, wprowadzać promocje czy programy lojalnościowe. W modelu wprowadzonym przez Apple, cenę końcową ustalał już nie sklep, a wydawca, oddając swojemu dystrybutorowi jedynie ustaloną (30%) część zarobionej gotówki.

Niedługo po pojawieniu się propozycji Apple, wydawcy współpracujący wcześniej z innymi sklepami (oczywiście najgłośniej jest w tym przypadku o Amazonie) zaczęli również i od nich żądać renegocjacji umówi i przejścia na model agencyjny. Pierwszy i najgłośniejszy przypadek w historii ebooków dotyczył Macmillana i Amazon, który był w stanie tylko początkowo stawiać opór, aby ostatecznie (choć z bólem) zgodzić się na nowe warunki.

Tu właśnie Komisja Europejska dostrzega największy problem – pod wieloma względami taki model nie jest atrakcyjny dla klienta, a wydawcy mają w nim niemal nieograniczoną możliwość windowania cen, pozwalających w teorii na generowanie większych zysków. Przy takim podejściu może dojść do sytuacji, w której faktycznie rozwój „elektronicznego czytelnictwa” byłby jeszcze bardziej blokowany przez wysokie koszty ponoszone przez użytkownika końcowego. Wystarczy ponownie przyjrzeć się konfliktowi Amazon i Macmillan, po którego rozwiązaniu ceny książek tego wydawnictwa niemal natychmiast skoczyły do góry. Wprawie nie były to podwyżki gigantyczne, ale 3$ różnicy, stanowiące w tym przypadku niemal 1/3 łącznej wartości książki to jednak spory problem dla kupującego.

Doskonale wiadomo też, jakie warunki obowiązują wszystkie pozostałe księgarnie internetowe w ekosystemie Apple, które powinny od pewnego czasu oferować nie tylko możliwość zakupu nowych pozycji nie tylko na stronie internetowej sklepu, ale również bezpośrednio w aplikacji, przy zastrzeżeniu, że część zysków trafi oczywiście do Apple. W przeciwnym przypadku powinien zostać przynajmniej usunięty z aplikacji jakikolwiek link przenoszący na stronę z wirtualną ofertą książkową, na co musiał zdecydować się m.in. Amazon (Kindle App) czy Barnes&Noble (Nook).

Pozostaje więc miejsce wyłącznie dla tych, którzy zdecydują się na pełną współpracę z Apple, sprzedając książki na jego zasadach, a kto się na nie nie zgodzi, może zapomnieć o jakichkolwiek szansach na sukces. Przy tym skoro u Apple można sprzedawać drożej, to dlaczego u innych nie można zrobić tego samego? W ten sposób zagrożona zostanie jednak jakakolwiek konkurencyjność na rynku, na którym docelowo klient będzie mógł mieć do wyboru drogie książki z iBookstore lub… drogie książki z innych źródeł, przynajmniej jeśli chodzi o największych wydawców.

Amazon miał sprytny plan, który mógł ostatecznie zapewnić nam dostęp do wszystkich elektronicznych wydań taniej, niż gdybyśmy zdecydowali się na wydania papierowe. To miało sens oczywiście dla odbiorców, jednak mogło być problemem dla wydawnictw, gdzie ebooki zaczynały wyraźnie „podgryzać” sprzedaż droższych wersji klasycznych. Tym bardziej stało się to dla nich poważnym zagrożeniem, że sprzedaż pierwszych rosła o wiele gwałtowniej niż tych drugich, podczas gdy według ich zapewnień obydwie odmiany wymagają praktycznie takiego samego nakładu finansowego. Odzyskanie przez nich ponownie pełnej kontroli nad ceną końcową wydaje się być więc dla nich zbawieniem, do którego raczej nie jest potrzebna żadna zmowa. Nie zmienia to jednak faktu, że dla nas takie rozwiązanie niekoniecznie musi okazać się zbyt ciekawe, przynajmniej przy obecnym podejściu tych, którzy chcą nam dostarczać książki.

Patrząc na to wszystko z boku można dojść do prostego wniosku, że rynek ebooków jest obecnie miejscem, w którym nic się nikomu nie podoba. Z jednej strony klienci narzekają na wysoką cenę książek, która docelowo może jeszcze wzrosnąć, a z drugiej strony narzekają wydawcy i część autorów, niezadowolonych z praktyk stosowanych przez Amazon, które przyczyniają się właśnie do obniżenia ich końcowych cen.

Koniec końców pewnie (jak zwykle) na całym zamieszaniu zarobi Apple. Aż strach się bać, co stanie się w momencie, kiedy Apple faktycznie zabierze się za telewizję…

Zdjęcia: macgasm

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA