REKLAMA

Z pamiętnika młodego technika - prolog

08.12.2011 12.24
Z pamiętnika młodego technika – prolog
REKLAMA
REKLAMA

Zapraszam do przeczytania wpisu gościnnego Tomka Wawrzyczka, z którym będziemy prowadzić – mam nadzieję – ultra ciekawy cykl tekstów związanych z legendarnym dla wszystkich fanów technologii magazynem „Młody Technik”. Będziemy zaglądać do archiwalnych numerów „Młodego Technika” z lat 70 i 80 ubiegłego wieku (kiedy zapewne wielu z Was, Drodzy Czytelnicy Spider’s Web, jeszcze w ogóle nie było na świecie…, a ja z Tomkiem już byliśmy) i przypominać sobie czym wtedy fascynowali się fani technologii. Sprawdzimy też, które z przepowiedni się sprawdziły, a z których dziś będziemy mogli się śmiać. Panie i Panowie, Tomek Wawrzyczek z prologiem.

Powszechnie wiadomo, że informatyka, elektronika, cybernetyka i wszystkie inne “tyki” krążące wokół bitów i bajtów, układów scalonych, pamięci mniej lub bardziej masowych, pikseli i ich upychania po monitorach i matrycach “cyfrówek” czy pojemności “twardzieli”, to dziedzina nauki i krocie na niej zarabiającego biznesu, która rozwija się najszybciej. Po prostu: zera i jedynki rządzą światem i gnają do przodu pędem nie spotykanym w historii ludzkości oraz tego, z czego żyje, na czym życie opiera i na czym robi interesy.

U zarania dziejów, jak to onegdaj ślicznie nazywano, maszyn matematycznych, ich rozwój liczono w dekadach. Po raptem dwóch, trzech dekadach postęp urządzeń liczących liczono w latach. Po kilkunastu latach przestano liczyć postęp rozwoju komputerów (w międzyczasie upowszechniono tą nazwę) w latach, bo rozwój tak przyspieszył, że liczono go w kwartałach. Nie tak dawno olano kwartały i przerzucono się w pomiarach na miesiące. Dziś, odnoszę takie wrażenie, że liczą się tygodnie. Jutro pewnie posługiwać się przyjdzie dniami.

Nie ma dziś chyba człowieka na świecie, poza mającymi wielki świat gdzieś wiekowymi potomkami mongolskich nomadów, dla których cały świat to hektary gobijskich stepów i pasące się na nich koniki, który nie dostrzegałby tego, jak bardzo zera i jedynki przeniknęły do codziennego życia człowieka, wręcz go zdominowały, a człowiek nauczył się czerpać ze szczodrości zer i jedynek garściami.

Gdyby spojrzeć na to, ile zer i jedynek było w życiu średniostatystycznej rodziny pół wieku temu, to należałoby się uzbroić w solidną lupę – zer i jedynek pod strzechą nie było, poza nie do końca powszechną świadomością, że gdzieś tam są jakieś ośrodki naukowe, które używają kosmicznych (jak na tamte czasy) ustrojstw do kosmicznych (jak na tamte czasy) obliczeń czegoś, co się tylko naukowcom może przydać. W domach panował “analog”.

Przełom nastąpił w latach osiemdziesiątych XX wieku za sprawą, głównie, firm Commodore i Atari. Pod strzechy trafiły komputery. Szczerze należy przyznać, że choć nazywano je komputerami, to służyły głownie do rozrywki polegającej na marnotrawieniu czasu ówczesnej młodzieży szkolnej i ich rodziców (no… raczej i wyłącznie tatusiów) na zanurzanie się w budzącym się do życia świecie gier. To, co wtedy wydawało się cudem techniki i zajmowało pół biurka (głównie za sprawą tego, że do poprawnej zabawy z “komodorkiem” należało użyć telewizora, wtedy jeszcze lampowego), dziś mieści się w jednej setnej części zwykłego telefonu komórkowego za sprawą emulatorów tamtejszych ośmiobitowców.

Tak to było. Potem były pecety, potem jeszcze szybsze pecety i jeszcze szybsze pecety. Wpierw miały grafikę monochromatyczną, “herkulesową”, potem z odcieniami szarości, potem kolorową o rozdzielczości dzisiejszego zegarka na rękę. Miały najpierw dyskietki (etap ośmiobitowców z kasetami magnetofonowymi omówiłem po łebkach wcześniej), potem twarde dyski o oszałamiającej pojemności 20 megabajtów, potem… Potem to już wszystko zaczęło tak zaiwaniać do przodu, że mało kto z konsumentów już nad tym panuje, tylko co święta biegnie do sklepu nie dla idiotów i wymienia stary sprzęt na nowy, choć stary jeszcze pół roku wcześniej wydawał się całkiem nowy, super szybki, że aż trzeba od tej szybkości go było przykręcać śrubkami do podłogi, żeby nie odleciał w kosmos.

Dziś pecety nadal są i chyba jeszcze mają się nieźle, bo co dziś nie jest pecetem? Jeśli słowa “pecet” użyjemy do nazywania urządzenia wpasowującego się w definicję komputera, to i telewizor jest pecetem, i telefon, i aparat fotograficzny, i następca pierwszego walkmana, i pralka, i lodówka... I nie trzeba się za bardzo upierać, żeby tak twierdzić. Bo tak jest. Zera i jedynki są wszędzie.

Galopujący postęp bitów i bajtów obserwuję od dawna. Fascynuje mnie, nie będę oszukiwał siebie i Czytelników, że tak jest. W związku z powyższym oraz z innych powodów postanowiłem trochę przybliżyć świat komputerów sprzed trzech, czterech dekad. Będąc kiedyś na dworcu w Katowicach, kupiłem od handlującego tam człowieka pokaźny karton wypełniony egzemplarzami miesięcznika, który czytywałem z zapartym tchem w młodości – kupiłem roczniki “Młodego Technika” z lat 70-tych i 80-tych.

Chciałbym zaproponować podróż w czasie – postaram się w miarę cyklicznie dzielić się tymi bitami i bajtami, którymi żył tamtejszy świat. Będzie wesoło, bo na bitach i bajtach nie poprzestanę. Hmmm… przepis na świece dymne? Receptę na paliwo do amatorskich silników rakietowych? Jak odszukam, to i o tym będzie.

Zatem zaczynamy “back to the future”. Swoją drogą – czy któryś z entuzjastów tego filmu (filmów) pamięta, że już za cztery lata będziemy mieli latające samochody i równie nieźle latające deskorolki? Już w 2015 🙂

Tomasz Wawrzyczek: Rocznik 69. Z wykształcenia programista o specjalizacji „programowanie maszyn matematycznych” (takie były kiedyś specjalizacje). Z pasji projektant i fotograf. Z zawodu: projektant wzornictwa przemysłowego w zakresie GUI. Z życia członek rodziny. Z mieszkania w Rybniku.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA