Pokolenie YouTube ma gdzieś TVN Playera, iplę, Cyfrę+ czy n-kę.
Ostatnio pełno informacji o kolejnych odtwarzaczach treści dostępnych z telewizji (TVN Player, ipla), o tym, że kolejni operatorzy telewizyjni wprowadzają opcję VOD i udostępniają również możliwość oglądania na innych urządzeniach. Wydaje się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jednak wciąż brakuje jednego - dobrej platformy skupiającej treści od wielu producentów czy niezwiązanej z operatorem i abonamentem telewizyjnym dostępnej przez internet bez dodatkowych urządzeń. Wciąż nie mamy, my, część społeczeństwa, która przestała korzystać z telewizji, możliwości legalnego i wygodnego dostępu do ulubionych treści. I coraz mniej za tym tęsknimy. Jesteśmy “szarą strefą” widzów. I nie mówi się o nas zbyt dużo.
O co mi chodzi? Jakiś czas temu pisałam o tym, że fani seriali telewizyjnych nie mają w Polsce możliwości bycia na bieżąco z losami swoich ulubionych bohaterów i nic się w tym temacie nie zmienia ani z wejściem TVN Playera, ani Cyfry+ Online, ani żadnego innego gracza. Czytam o kolejnym “playerze” i wiem, że to dobrze, że telewizja “wchodzi do internetu”. Jednak wciąż czuję się zapomniana. Ja i pewnie wiele innych osób.
Nie interesują mnie treści TVNu (“kontent” to nie jest dobre słowo i “treści” w pełni mogą je zastąpić w tym kontekście). Nie interesują mnie programy Polsatu czy TVP. Mam gdzieś n-kę w sieci, bo jest tylko dla abonentów tej platformy. Zresztą to samo z Cyfrą+ - moim telewizorem jest komputer i nie mam zamiaru płacić abonamentu telewizyjnego. Chcę płacić subskrybcje, ale nie za wątpliwej jakości polskie programy. Bo tak, uważam, że polskie telewizje mają mało do zaoferowania młodym osobom, nawet, jeśli wchodzą do internetu. Nie mam ochoty oglądać “Szpilek na Giewoncie” przez iplę ani miliardowej edycji “Tańca z Gwiazdami” przez TVN Player, który na dodatek nie oferuje jeszcze możliwości zapisania materiału offline i płatnej subskrybcji wyłączającej reklamy.
Bo i tak oglądam reklamy, ale te dobre - tak dobre, że stają się wiralami, krążą po sieciach społecznościowych i bawią, dziwią lub zniesmaczają ludzi. Tyle mi wystarczy. Nie lubimy reklam, ani tych wyskakujących, ani tych, których nie da się pominąć. Nie lubimy, gdy zmusza się nas do obejrzenia czegoś, zwłaszcza w sieci.
Trudno mi powiedzieć, czy faktycznie istnieje pokolenie, dla których komputer jest telewizorem, ale chyba tak. I jest to pokolenie coraz większe i, co najważniejsze, przyzwyczajone do tego, że ogląda co chce i kiedy chce. Bez ograniczeń do materiałów jednej stacji - internet uczynił z nas globalnie nienasyconych pochłaniaczy wideo.To bardzo ciekawe i coraz powszechniejsze zjawisko; nie obchodzi nas która stacja jest właścicielem praw autorskich, czy ZAIKSy i inne tego typu organizacje pozwalają na odtwarzanie na naszym terenie, czy nie łamiemy prawa. A nie łamiemy, bo polskie prawo pozwala posiada taki zapis o “użytku własnym”, nie zakazuje ściągania, a jedynie rozpowszechniania. Zresztą kogo obchodzi to w dobie streamingu online.
Nie lubimy instalowania dziesiątek aplikacji - a bo w tej mogę oglądać Polsat, w tej TVN, a jak wykupię abonament jakiejś telewizji to i może coś z HBO się trafi. Jakby to powiedział Cartman “Screw you guys, I’m going home!” (eureka! Nowe odcinki South Parku można oglądać online, bez ograniczeń terytorialnych, a w międzyczasie pojawiają się króciutkie reklamy - a nie już na “dzieńdobry” i przez półtorej minuty - widocznie da się), w wolnym tłumaczeniu “Idę sobie, wracam do oglądania z nielicencjonowanych źródeł”.
To pokolenie, o którym mówię ogląda japońskie kreskówki na równi z materiałami informacyjnymi irackich telewizji (kochamy YouTube i tłumaczenia na angielski) a przerywa sobie najnowszym odcinkiem “The Big Bang Theory”. I to pokolenie zdaje sobie sprawę, że nikt nie jest na razie w stanie zaoferować tego wszystkiego skupionego w jednym miejscu, ale... kto wie?
Mamy YouTube. YouTube, który odpowiedzialny jest za połowę wszystkich oglądanych w sieci materiałów wideo. YouTube, na którym prawa autorskie do większości materiałów są łamane, ale dopóki nie zgłosi się ich właściciel to i tak nie są zdejmowane. YouTube, na którym pojawiają się najciekawsze materiały rozrywkowe, informacyjne z różnych telewizji, a w końcu nawet... filmy. Dziękujemy Google’owi, który zdjął ograniczenie czasowe i wielkościowe dla wideo. Wpiszcie “Full movie” albo “cały film” w wyszukiwarkę wideo. U mnie w obu przypadkach pojawia się wiele pełnych filmów, taki misz-masz tych z oficjalnych źródeł i tych “DVD-Ripów”.
Nam nie oferuje się dedykowanych aplikacji, bo... żadna nie spełni wymagań i nie będzie tak wygodna, jak przeglądarka. Nawet w Stanach Zjednoczonych statystyczny widz spędza na YouTube prawie 8 godzin miesięcznie, a przecież tam dostępne są Netfliksy i inne Hulu.
I faktycznie telewizja to wciąż największe i najbardziej wpływowe medium dla mas, ale pokolenie YouTube (Megavideo czy innych serwisów streamingowych) jest coraz większe. I nawet z chęcią zaczęłoby płacić, ale nie za niewygodne aplikacje, które sprawiają więcej problemów niż przeglądarka i zawierają nieprzewijalne reklamy.
I wbrew pozorom to pokolenie płaci oglądając reklamy wyświetlające się na streamach. To dużo, mało? I tak, zyski nie zawsze trafiają do tych, których powinny, ale czyja to wina?
Dlatego cieszę się, że w Polsce coś się rusza w kwestii przenoszenia telewizji do sieci, ale że jestem z pokolenia YouTube nie rusza mnie to.
Ja mam swoją telewizję. W internecie.