Tylko cztery. Tyle zabawek wystarczy maluchom do kreatywnej i rozwijającej zabawy

Jest dobrowolna, spontaniczna i bezcelowa. Czasem wiedzie przez eksperymentowanie i testowanie granic. Nieraz jest ryzykowna. Ale niemal zawsze przynosi radość. Co to takiego? Dziecięca zabawa, która kształtuje nasze przyszłe "ja": umiejętności, relacje, a nawet zawód. 

Tylko cztery. Tyle zabawek wystarczy maluchom do kreatywnej i rozwijającej zabawy

Czas przedświąteczny w dzieciństwie kojarzył mi się z jednym – telewizyjnymi reklamami zabawek. Na wspomnienie tego robi mi się ciepło na sercu. Były tak wspaniałe, piękne, upragnione. Plastik, dziś kojarzony z tandetą, lśnił wtedy z ekranu telewizora i był obietnicą lepszego świata. Patrzyłem na reklamy z zachwytem i… żalem. Te zabawki były poza moim zasięgiem, bo kosztowały krocie. Za dużo na przeciętne pensje rodziców żyjących w miasteczku na Lubelszczyźnie, gdzie w latach 90. XX wieku cieszyć należało się z tego, że oboje mają pracę. Drogie zabawki z telewizora były marzeniem, ale takim, o którym nawet dziecko wie, że się nie spełni.

Bawiłem się więc tańszymi podróbkami albo tym, co akurat było pod ręką. Z plasteliny lepiłem ludziki, a potem wcierałem je w dywan. Urządzałem rajdy resorakami, takimi z kiosku, a nie serii Hot Wheels. Z kartonu po telewizorze zrobiłem domek z oknami na sznurek. Latem do odcisków na dłoniach i zdartych na żużlu kolan jeździłem rowerkiem. Kopałem piłkę z kolegami. Boisko było wszędzie, a płot sąsiadki mógł być bramką, choć akurat jej nie do końca się to podobało. Rozbijałem na trawniku przed domem namiot, wspinałem się na drzewo. Pewnego razu, chcąc dorównać starszemu rodzeństwu, wlazłem tak wysoko, że nie umiałem zejść. Ratować musiał mnie dziadek. Pewnie wtedy nabawiłem się lęku wysokości.

Listę tych zabaw można jeszcze ciągnąć. Spędzając długie letnie miesiące na wsi, strzelałem z łuku, budowałem konstrukcje z gwoździ i desek, co nieraz kończyło się sinym palcem i wbitą drzazgą; łowiłem z braćmi ryby na pobliskim stawie. To było możliwe, bo czasy były inne. Rodzice mniej bali się o dzieci, bo nie straszono ich jak współcześnie milionami zagrożeń, o czym pisałem kilka miesięcy temu w Magazynie Spider’s Web Plus.

Fot. Shutterstock / fran_kie
Fot. Shutterstock / fran_kie

Wymieniam wszystkie te zabawki i zabawy, bo jakiś czas temu przeczytałem w magazynie "MIT Technology Review's" krótki tekst, którego tytuł brzmiał "Zabawki mogą zmienić twoje życie". Jego autor, Bill Gourgey, pisał o badaniach, które mówią, że dziecięca zabawa może kształtować nasze przyszłe "ja": umiejętności, które rozwijamy, zawody, które wybieramy, poczucie własnej wartości czy relacje.

"Co by było, gdyby twoje ulubione zabawki z dzieciństwa, takie jak piłki, frisbee i pajacyki, potrafiły przewidzieć przyszłość?" – pytał Gourgey.

Im dłużej rozbrzmiewało we mnie to pytanie, tym bardziej ciekawiło mnie, jaki wpływ na mnie, ale i szerzej na nas mają zabawki. Czego nas współcześnie uczą? To kluczowe pytanie, szczególnie że dziś sam jestem tatą i wybieram zabawki dla moich wciąż małych synków. Może wybierając między kupnem drewnianych klocków a grającego i błyszczącego samochodzika z chińskiego plastiku nieodwracalnie kształtuję ich życie? Postanowiłem to sprawdzić.

Propaganda i prawda zabawek

Co wpływa na to, jakie zabawki trafią do dzieci? Rodzice, wybierając zabawki, kierują się pięcioma kryteriami. Tak przynajmniej mówią badania naukowców z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej. Po pierwsze, rodzice zwracają uwagę na bezpieczeństwo. Po drugie, na walory edukacyjne. Trzecim czynnikiem jest estetyka, a czwartym cena i/lub marka producenta. Ostatnim kryterium jest opinia dzieci.

"Rodzice są świadomi tego, jak znaczącą rolę może odgrywać i odgrywa zabawa w życiu ich dzieci" – piszą autorzy badania, podkreślając, że rodzice wiedzą, że zabawki są bardzo ważne w życiu ich dzieci, wpływając na ich rozwój społeczno-emocjonalny, na ich kreatywność, a także szeroko rozumianą edukację.

Czy mając to na uwadze, powinniśmy wciskać dzieciom zabawki "edukacyjne"? Sklepowe półki się pod nimi uginają. Ich producenci sugerują, że pomogą naszym pociechom zdobyć dodatkowe punkty IQ, rozwinąć zdolności matematyczne, pozwolą mówić wieloma językami. Słowem: zapewnią świetlaną przyszłość, jeśli tylko je kupimy. Łatwo wyobrazić sobie, że wybierając świecący i mówiący o planetach i gwiazdach teleskop czy warczącą piłę, uczynimy z naszych dzieci astronomów czy stolarzy. Okazuje się, że niekoniecznie. Zabawki edukacyjne, choć tak właśnie się nazywają, nie zawsze edukacji i rozwojowi służą. Ba, mogą je nawet blokować, ale o tym za chwilę.

– Najważniejszym atrybutem zabawki jest to, aby zaangażowała zarówno dziecko, jak i rodzica oraz wspierała ich relacje, a tym samym rozwój np. językowy – mówi dr Paulina Mistal, logopeda, która w sieci dzieli się wiedzą jako Pani Logopedyczna . 

Specjaliści są zgodni w tym, że zabawa jest niezbędnym czynnikiem odpowiedniego rozwoju dziecka. Zarówno pod względem poznawczym, społecznym, jak i emocjonalnym.

Ekspertka dodaje, że poświęcenie czasu na taki rodzaj zabawy wspomaga rozwój kompetencji poznawczych (takich jak uwaga, pamięć, uczenie się, myślenie, podejmowanie decyzji), ale też społecznych (to np. umiejętność komunikacji, łagodzenia konfliktów) czy wykonawczych, czyli choćby tych odpowiedzialnych za samokontrolę. Wsparciem mogą tu być dostosowane do wieku zabawki. 

– Dziecko w procesie zabawy ma być badaczem, odkrywcą, aktywnym obserwatorem i współtwórcą otaczającej je rzeczywistości. Zabawki jako pierwsze wprowadzają dziecko w świat dorosłych, przygotowując je do odgrywania różnych ról społecznych, ale pełnią także funkcję edukacyjną, dlatego ich odpowiedni wybór jest niezwykle ważny – dodaje dr Mistal.

Jak może to wyglądać, już w 1984 roku w "Technology Review" pisała Carolyn Sumners z Houston Museum of Natural Science, pokazując, w jaki sposób zabawki, gry, a nawet przejażdżki w parkach rozrywki mogą zmienić sposób, w jaki młode umysły postrzegają naukę i matematykę. Przykłady? Sprężyna Slinky, która od dawna służy nauczycielom do demonstrowania fal podłużnych (podobnych do dźwięku) i fal poprzecznych (podobnych do światła). Jo-jo może być używane do obserwowania sił działających na kolejkę górską, bo kulki mają swoją masę i prędkość, a piłka oferuje wgląd w prawa grawitacji.

Czy to wpłynie na rozwój ich umiejętności i wybór ścieżki kariery? Tak uważa choćby dr Jacqueline Harding, brytyjska ekspertka w dziedzinie rozwoju i edukacji dzieci związana z Uniwersytetem Middlesex w Londynie. Przekonuje ona, że powtarzalna zabawa w dzieciństwie może zostawić długotrwały ślad w pamięci i mieć potencjał podświadomego kierowania ścieżką kariery. Zaś radość z zabawy może stać się silnym bodźcem do podejmowania decyzji w późniejszym życiu.

"Ulubionymi zabawkami bawimy się niemal codziennie, a to właśnie ta powtarzalna czynność może pozostawić ślad w rozwijającym się mózgu młodego człowieka" – mówiła dr Harding w "The Independent".

Carolyn Sumners skupiała się głównie na twardych prawach fizyki, które mogą wyjaśniać gry i zabawy, ale te z powodzeniem mogą też rozwijać umiejętności miękkie. A to choćby rozwiązywanie problemów, praca zespołowa i empatia. 

Dowodzi tego badanie dr Salima Hashmi, naukowca z King's College, który sprawdzał zalety używania zabawkowych kolejek. Jedną z nich jest to, że dzieci bawiące się kolejkami mogą rozwijać lepsze umiejętności myślenia i umiejętności społeczne. A to pozwala im uczyć się i ćwiczyć współpracę oraz zrozumienie społeczne podczas interakcji z innymi. Kolejki udoskonalają też podstawowe zdolności rozwiązywania problemów.

"Budowanie torów, układanie wagonów, wyobrażanie sobie scenariuszy i odgrywanie ich podczas zabawy pociągiem może stymulować rozwój poznawczy i poprawiać krytyczne myślenie, analizę przestrzenną i umiejętność podejmowania decyzji. Zaś wspólna zabawa kolejkami może pomóc w zachęcaniu dzieci do pracy zespołowej, negocjacji i współdziałania, ponieważ dzieci dzielą się zasobami, pomysłami i bawią się razem" – mówił dr Hashmi.

Podobnych przykładów jest więcej. Opisane przez BBC badanie pokazało, że ponad 60 proc. dorosłych pracujących w zawodach związanych z projektowaniem, takich jak architekci i projektanci, lubiło jako dzieci bawić się klockami. Zaś dwie trzecie pracujących na stanowiskach związanych z matematyką, takich jak księgowi i bankowcy, preferowało układanki. Czy to znaczy, że zabawa, dajmy na to, klockami Lego sprawi, że dziecko z automatu zostanie inżynierem albo będzie budować domy? Nie, chodzi o to, że może dać pewność siebie i znajomość tego, jak nakładać na siebie klocki, aby stworzyć stabilną konstrukcję.

Fot. Shutterstock / fran_kie
Fot. Shutterstock / fran_kie

Zabawki mogą też pobudzać kreatywność. Tutaj świetnie sprawdzają się zabawki naturalne, a konkretnie materiały naturalne – takie jak glina, farba, woda i błoto, piasek czy kamienie. W ich przypadku wszystko zależy od wyobraźni. A im mniej określonych przez zabawkę celów i zasad, tym lepiej. Najważniejsze jednak, że ich użycie zwykle wiąże się z opuszczeniem czterech ścian, a więc także z ruchem.

Jego kluczową rolę podkreśla dr Aneta Czerska, ekspertka z zakresu wczesnej edukacji i rozwoju dziecka z Instytutu Rozwoju Małego Dziecka, a przy tym twórczyni metody wszechstronnej stymulacji rozwoju "Cudowne dziecko", która wykorzystuje najnowsze odkrycia naukowe do rozwijania inteligencji.

– Ruch jest najważniejszym elementem rozwoju małego człowieka i silnie determinuje jego późniejsze umiejętności – mówi dr Aneta Czerska i dodaje, że do siódmego roku życia rozwój dziecka ocenia się przede wszystkim na podstawie rozwoju mowy i sprawności ruchowej. – A im lepszy rozwój ruchu, tym lepsza jakość rozwoju mózgu – dodaje.

Dlatego, jak wyjaśnia, zabawki nie są dzieciom niezbędne do rozwoju. Przekonuje, że jeśli ich nie będzie, to dzieci same, z tego, co znajduje się wokół nich, stworzą narzędzia i sposoby na spędzanie czasu. Podkreśla, że tak też urządzone są przedszkola w Danii, gdzie mieszka od kilkunastu lat.

– W duńskich przedszkolach zabawki można policzyć na palcach jednej ręki, bo w Danii dzieci spędzają czas na zewnątrz, nawet podczas wymagającej pogody. Dla nich rozrywką jest górka, z której mogą zjeżdżać, trawnik, kiedy jest wilgotno i jest błoto. W duńskich leśnych przedszkolach dzieci brodzą w jeziorach, chodzą do drzewach i obierają nożami kartofle. Pozwala się im na nieograniczony rozwój ruchowy i manualny – dodaje dr Aneta Czerska.

Ekspertka podkreśla, że jeśli rodzice czy opiekunowie, wybierając zabawki, powinni decydować się na te, które albo zachęcają do ruchu, albo poprawiają i uzupełniają rozwój dziecka. Zazwyczaj odpowiednie okazują się wszelkie piłki, rakiety do tenisa, łyżwy, stół do ping-ponga, rowerek na dwóch kołach. Dr Czerska zachęca, aby kierować się potrzebami dziecka, a konkretnie tym, czego faktycznie będzie potrzebowało do pełnego, zrównoważonego rozwoju.

– W momencie zakupu trzeba krytycznie spojrzeć na rozwój dziecka. Zastanowić się, czego mu brakuje, co mogę poprawić poprzez to, czym go obdaruję. Podobnie jak przed pójściem na zakupy spożywcze zaglądamy do lodówki, aby sprawdzić, czego brakuje nam do ugotowania obiadu. Tak i tutaj musimy zdefiniować, czego mu trzeba, jaki jest cel, który chcemy osiągnąć. Jeśli np. dziecko jest słabe w zakresie utrzymania poprawnej postawy, ma problem z prostym siedzeniem, bo ma słabe mięśnie brzucha, to trzeba pomyśleć, co sprawi, że te mięśnie będą mocniejsze i niekoniecznie będzie to nowa zabawka, a właśnie ruch – mówi dr Aneta Czerska.

Problemem współczesnych dzieci jest bowiem to, że zbyt wiele czasu spędzają na siedząco, niemal w bezruchu, nierzadko zamknięte w czterech ścianach mieszkania czy pokoju.

– Dzieci siedzą niemalże cały czas, podczas gdy dla ich rozwoju w pierwszych latach życia najkorzystniejszy jest ruch. Kiedy dziecko bawi się zabawką, to często siedzi samo w swoim pokoju i nie potrzebuje dorosłych, nie buduje relacji. Szczególnie że nierzadko jest przyklejone do ekranu, którym rodzice odgradzają się od dziecka, bo chcą dać sobie trochę czasu i przestrzeni – mówi dr Aneta Czerska.

Inteligentne zabawki nie uczą 

Tymczasem badania Amerykańskiej Akademii Pediatrii sugerują, że gry cyfrowe i wirtualna zabawa zdają się nie zapewniać takich samych korzyści rozwojowych dzieciom jak gry fizyczne i zabawa na powietrzu. I choć nasze mózgi, a mózgi dzieci tym bardziej (bo są niedojrzałe), uwielbiają dopaminowe nagrody płynące z mediów cyfrowych, to zabawa na ekranie nie dostarczy tego samego poczucia autonomii, fizycznej interakcji, spojrzenia w oczy i wzajemnego zaangażowania w zabawę, co tak naprawdę robi różnicę.

– Prawidłowy rozwój dziecka wymaga bodźców, które biorą się z kontaktów międzyludzkich. Ekran tworzy ścianę między rodzicem a dzieckiem. Dzieli zamiast łączyć. Nie wzmacnia relacji, ale je osłabia. Mózg, który jest ich pozbawiony, nie działa właściwie i nie ma możliwości, by tworzyć odpowiednie połączenia neuronalne. Nieodpowiednie warunki rozwojowe oraz brak właściwej stymulacji sprawiają, że wzrasta liczba dzieci z opóźnionym rozwojem mowy – mówi dr Paulina Mistal.

A to szczególnie ważne w kontekście tego, że ekrany towarzyszą także najmłodszym dzieciom, choć według badań i zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) dzieci do drugiego roku życia (a najlepiej dłużej) w ogóle nie powinny korzystać z urządzeń z ekranami, bo z wielu powodów jest to szkodliwe dla ich rozwoju.

– Tablety, telefony, gry komputerowe i tym podobne pozwalają rodzicom cieszyć się "świętym spokojem". Mogą oni wtedy dłużej pospać, zrobić zakupy, łatwiej pokonać trasę samochodem. Jednak należy oddzielić wygodę rodzica od potrzeb dziecka – mówi dr Aneta Czerska i kolejny raz dodaje, że dziecku do rozwoju potrzebny jest ruch. – Podczas gry na tablecie czy telefonie mózg doznaje wrażeń, jakby ciało się ruszało, ale nic takiego się nie dzieje. Dziecko nie rusza ciałem, nie ćwiczy równowagi, nie podnosi obiektów, nie bada ich właściwości. Zamiast tego odcina się od życia społecznego – dodaje.

Fot. Shutterstock / fran_kie
Fot. Shutterstock / fran_kie

Ale szkodliwe są nie tylko urządzenia z ekranami, ale też inne elektroniczne zabawki. Wskazują na to wyniki badań, które przytacza dr Paulina Mistal.

– Dzieci, które bawią się głównie zabawkami elektronicznymi, posługują się mniejszym zasobem słów, a także rzadziej nawiązują kontakt z innymi osobami, niż dzieci, które bawią się tradycyjnymi zabawkami lub książeczkami. To efekt tego, że taka zabawa wiąże się ze spadkiem liczby słów i ich jakości kierowanych przez rodziców do dzieci – mówi dr Paulina Mistal.

To zresztą częsty problem z zabawkami edukacyjnymi, do których obiecałem wrócić. Eksperci zajmujący się rozwojem dzieci od lat mają wątpliwości, czy w ogóle służą temu, co deklarują. Jak pisał "New York Times", nie istnieją bowiem żadne badania, które pokazywałyby, że jakakolwiek zabawka czy film daje dzieciom przewagę intelektualną nad rówieśnikami, którzy bawią się zabawkami tradycyjnymi, jak klocki czy lalki. Jest tak, bo część edukacyjnych zabawek jest tak zaawansowana technologicznie, że dziecko staje się raczej biernym obserwatorem niż aktywnym uczestnikiem. Dzieci uczą się więc zapamiętywania, a rodzice mylą zapamiętywanie z nauką i rozumieniem.

Wiele zabawek elektronicznych błędnie nazywanych jest edukacyjnymi, a wcale takimi nie są. Mogą one być nawet szkodliwe dla rozwoju, bo sprawiają, że dzieci skupiają się na zapamiętywaniu tego, jak działają schematyczne zabawki, a nie na wyobraźni i umiejętności rozwiązywania problemów. W efekcie coraz częściej obserwuje się, że dzieci mają problemy z koncentracją i są pozbawione wyobraźni – mówi dr Paulina Mistal.

Podsuwając dziecku zabawkę, która śpiewa, piszczy, tańczy, świeci i pokazuje obrazki, czyli robi za nie wszystko, sprawiamy, że nie zostaje dla niego przestrzeni, w której miałoby coś jeszcze do zrobienia. Wciska guzik i na tym jego rola się kończy. Owszem uwaga dziecka zostaje przejęta, ale nie oznacza to, że zaangażuje się w poznanie świata i jego reguł. W bombardowanym bodźcami umyśle może nie zostać już miejsce na myślenie, kształtowanie ciekawości i kreatywności. W efekcie interaktywna zabawka edukacyjna rozwija tylko pozornie. Dlatego pytane przez nas ekspertki je odradzają, podobnie jak zabawki grające melodyjki. Może to być niewinne małe pianinko, które wydaje kilka dźwięków, ale ostatecznie zbyt mało, co może tylko ograniczać naturalne zdolności.

– Małe pianinka oferują za mało dźwięków i są nudne. Zaspokoją ciekawość dziecka najwyżej na kilka minut. Tymczasem każde dziecko ma słuch absolutny, który nierozwijany zanika – mówi dr Aneta Czerska.

Paulina Mistal zaleca ostrożność przy wyborze wszelkich zabawek interaktywnych. – Musimy być uważni, bo nierzadko producenci wprowadzają opisami w błąd. Osobiście unikałabym wszelkich zabawek grających, świecących, mrugających, bo mogą one przestymulować układ nerwowy dziecka, co może wywołać rozdrażnienie, kłopoty z koncentracją czy z zasypianiem. Rodzice dają dzieciom takie zabawki, aby mieć chwilkę wytchnienia, a ostatecznie potem płacą za to zarówno dzieci, jak i oni sami – mówi dr Paulina Mistal.

Przestymulowanie to zresztą skutek nadmiaru. A z tym spotyka się wielu rodziców, których domy toną w zabawkach. Wprawdzie dorośli od pokoleń narzekają na to, że dzieci mają za dużo wszystkiego, ale faktycznie teraz coś jest na rzeczy. Wielu rodziców z pokolenia milenialsów ma wrażenie, że dzieci mają więcej zabawek niż dawniej. I nie jest to typowo boomerskie narzekanie na zasadzie: "kiedyś bawiliśmy się świńskim pęcherzem, ty też możesz" (co usłyszałem w dzieciństwie od wujka).

Trudno o historyczne dane dotyczące średniej liczby zabawek przypadających na jedno dziecko. Ale pewne jest, że ich sprzedaż od lat rośnie i będzie rosnąć w przyszłości - w przeciwieństwie do liczby przychodzących na świat dzieci. Polacy wydają na zabawki i produkty dla dzieci średnio ponad 100 zł miesięcznie, najwięcej przed Dniem Dziecka i właśnie przed Bożym Narodzeniem. Według szacunków Polskiego Instytutu Ekonomicznego co roku w Polsce sprzedawanych jest od 75 do 100 mln zabawek. Rynkowi zabawek niestraszna jest inflacja czy kryzys demograficzny. Prognozy mówią, że obecne przychody branży (997 mln dolarów) do 2028 roku wzrosną do 1,2 mld dolarów.

Efekty widzimy w naszych domach. Półki, szafki, komody, pawlacze są przepełnione samochodami, klockami, grami, pluszakami, lalkami, figurkami tak, że aż trudno nad tym zapanować. Nie zapomnę, że gdy urodził mi się pierwszy syn, przyjaciel zapytał: czego wam trzeba, a chwilę później był już u mnie z torbami zabawek, które z nieukrywaną ulgą u nas zostawił. Było ich tak dużo, że większość szybko rozdałem, a resztę zwyczajnie wyrzuciłem (sorry, Chris), aby już w pierwszych dniach rodzicielstwa nie polec pod zabawkowym tsunami. Obiecaliśmy sobie wtedy z żoną, że nigdy do niego nie dopuścimy. Oczywiście dziś wiemy, że łatwiej to powiedzieć niż zrobić.

Fot. Shutterstock / fran_kie
Fot. Shutterstock / fran_kie

Podobnie myśli pewnie wielu rodziców. A jest tak, bo zabawek jest coraz więcej i są coraz tańsze. Świetnie pokazuje to publikacja amerykańskiego "Business Insidera", według którego zabawka, która w 1993 roku kosztowała 20 dolarów, dziś sprzedawana jest za zaledwie 4,68 dolara. I choć to dane ze Stanów Zjednoczonych, nie sądzę, aby specjalnie różniły się od Polski. Dziś kupujemy więcej także dlatego, że kupujemy inaczej. Dawniej kupno zabawki to była wyprawa, czasem do innego miasta, dziś wystarczy kilka kliknięć w internecie. Jest więc też szybciej. A to sprzyja brakowi refleksji nad tym, ile faktycznie zabawek potrzebuje dziecko?

Zrobię tu pauzę, bo odpowiedź może przerazić sporą część rodziców. Otóż z badań naukowców z University of Toledo wiadomo, że np. maluchom pomiędzy 18. a 30. miesiącem życia do kreatywnej i rozwojowej rozrywki wystarczają zwykle 4 zabawki.

Słownie: cztery.

Mądrość dziecka. Zaufaj jej 

A co jeśli zabawek jest więcej? Paradoksalnie zbyt duży wybór – jak to w życiu bywa – to nic dobrego. Im zabawek w otoczeniu dzieci jest więcej, tym jakość zabawy spada. Zresztą wielu z nas zobaczy to w najbliższych dniach, kiedy nasze pociechy będą rozpakowywać prezenty. Po początkowym entuzjazmie wiele z nowych zabawek wyląduje na "plastikowym cmentarzysku". Jest tak, bo dzieci bawią się niewielką grupą zabawek, a ulubione są zwykle te, które mają "znaczenie społeczne" - budują relacje, są pretekstem do wspólnej zabawy itd. 

– Mądrość dziecka czasami widać po tym, że rzuca te wszystkie zabawki w kąt i wychodzi na zewnątrz, bo podświadomie łaknie relacji z innymi dziećmi i czuje potrzebę rozwoju ruchowego – mówi dr Aneta Czerska.

– Mniej zabawek nie oznacza nudy. Jest wręcz przeciwnie, bo może pobudzać kreatywność, uczyć wykorzystywać elementy otoczenia i wyobraźnię. Zwykły patyk może być przecież różdżką, jeśli tego zechcemy – wtóruje dr Paulina Mistal. Nuda jest zresztą stanem pożądanym, czego wielu rodziców nie umie zaakceptować. Kiedy widzą, że dziecko jest znudzone i szuka zajęcia, dają mu gotowe rozwiązanie. – Zamiast tego warto dać mu przestrzeń, czyli okazję, aby samo wymyśliło, jak się bawić – dodaje.

A prezenty? – dopytuję.

Oczywiście mogą przyjąć różną formę i niekoniecznie tę materialną. Rodzice czy dziadkowie mogą podarować dziecku kolejny samochodzik lub lalkę, ale mogą też wspólnie przeczytać książeczkę. – Wystarczy nieco zmienić głos, pobawić się w aktora, aby zachęcić dziecko do zabawy, która buduje więź, wspiera rozwój mowy, ale też uczy rozumieć otaczający świat – mówi Paulina Mistal.

Wychodzi więc na to, że czas i uwaga mogą być najlepszym prezentem, jaki możemy dać dziecku. I może to banalna puenta, ale w końcu są święta. A kończąc ten tekst, mam dwie myśli.

Pierwsza jako dziecka: mamo, tato, dzięki, że nie kupiliście mi tych wszystkich świecących i grających zabawek z telewizji.

Druga jako rodzica: idę pobawić się z synkami kolejką.