Piekło przedświątecznej gorączki. Czy Last Christmas zabrzmi ostatni raz?

Piosenki świąteczne są jak plastikowe dekoracje z chińskiego sklepu tandetne i mdłe, ale dla wielu nie ma bez nich świąt. Podlegają takim samym zasadom produkcji masowej. Końcowego odbiorcy nie interesuje proces ich tworzenia, lecz efekt. Po co w takim razie udawać, że je komponujemy i nagrywać, skoro można je wygenerować? 

Piekło przedświątecznej gorączki. Czy Last Christmas zabrzmi ostatni raz?

"To była Wigilia, skarbie / Na izbie wytrzeźwień / Jakiś staruch powiedział do mnie, że kolejnej nie zobaczymy" – tak zaczyna się mój ulubiony utwór świąteczny. Musicie przyznać, że dość nietypowo. Bo i typowy nie jest chyba pod żadnym względem. Przez lata żyłem myślą, że to jedna z egzemplifikacji mojego wysublimowanego gustu. Podczas gdy reszta świata podnieca się słodko pierdzącymi melodyjkami o typie, co w ostatnie święta dał serce jak dzielny ułan, ja, prawdziwy edgelord muzyki, mam swój ukryty skarb.

Tyle że tak samo pomyślało kilkaset milionów ludzi na świecie. "Fairytale of New York" w wykonaniu The Pogues i Kirsty MacColl to jedna z najczęściej streamowanych piosenek świątecznych w historii i według obliczeń “The Telegraph” najczęściej grany przed świętami utwór w Wielkiej Brytanii w XXI wieku.  

Potrzebujemy świątecznych piosenek tak jak kiedyś kolęd, żeby święta były świętami. Tak jak zapach mandarynki i grzańca dla naszych nozdrzy, jak światełka i pstre dekoracje dla oczu, smak wigilijnych potraw dla smaku, ciepło domu dla skóry, tak świąteczne utwory dopełniają pełnego zanurzenia. Immersji w coś, co dzięki marketingowcom szumnie nazywamy MAGIĄ ŚWIĄT. Wisienka na torcie bożonarodzeniowej utopii. 

Choć dla wielu są utrapieniem, nie da się od nich uciec.

Piosenki świąteczne stały się częścią tego memicznego (słownik, o ironio, podpowiada “magicznego”) anturażu bożonarodzeniowego w sklepach, które sezon gwiazdkowy zaczynają od razu, gdy wyprzedadzą się znicze. Christmas songs wychodzą daleko poza kwestie religijne i łączą wszystkich raz do roku w konsumenckim pojednaniu. Towarzyszą jako element ambientu, subtelnie rozluźniając, wprawiając nas tym w dobry nastrój. Jedziemy do pracy, podśpiewując Wham, kiwamy się do Skaldów, a Mariah Carey towarzyszy nam w markecie. Dzięki temu wydawanie pieniędzy nie boli aż tak bardzo. Bo to przecież zabawa, troska o innych, magia w promocyjnej cenie.

Ale świąteczne hity to także produkt sam w sobie. Wytwór rynku muzycznego, który dawno już skolonizował i skapitalizował naszą przestrzeń. A rynek jak to rynek, dąży sukcesywnie do umasowienia produkcji. Niższy koszt, większy zysk. Dlatego być może już za chwilę proces tworzenia gwiazdkowych songów zostanie odebrany mięsnym interfejsom, a przerzucony na algorytmy, które będą generować nasz świąteczny soundtrack na masową skalę.

Model, w którym artysta odpowiada za cały proces twórczy i nagrania, jest nierentowny i przestarzały. W pewnym momencie zastąpiła go więc taśma: producent komponuje wedle znanych mu schematów i nagrywa warstwę muzyczną, tekściarz pisze, śpiewak lub (coraz rzadziej) zespół wykonuje i gotowe, na rynek. 

Ten etap zresztą też już mamy za sobą – nie ma sensu tworzyć kolejnych numerów, skoro ludzie i tak wolą przeboje z lat 80. i 90. Stąd już tylko jeden mały kroczek do zaprzestania pisania muzyki w ogóle. Dzięki generatorom AI będziemy mogli go wreszcie wykonać, a kicz urośnie do gargantuicznych rozmiarów. 

A tak się wygodnie składa, że przepis na świąteczny hit jest prosty, wręcz prostacki. Wystarczy odpowiednia progresja, być może z akordem Dm7♭5, zwanym “świątecznym”, nie za poważny tekst, koniecznie odwołujący się do sfery emocjonalnej, i wreszcie dzwoneczki – słynne jingle bells lub sleigh bells, w Polsce znane jako janczary, a w wersji podhalańskiej turliki.    

Jest i wzorzec takiego songu. To chociażby ”White Christmas” z wokalem Binga Crosby’ego z 1947 roku. Potem poszło już, nomen omen, z górki. Choć akurat w tym utworze dzwoneczków brak, to zapoczątkował on nową tradycję konsekwentnego wypierania folkloru z kolędami (które swoją drogą potrafią być równie irytujące co niektóre radiowe numery, choć Bracia Golcowie by się zirytowali). 

Nie trzeba ani muzykologa, ani historyka muzyki, żeby zdać sobie sprawę z tendencyjności wszystkich tych dzieł. Wiadomo, "lubimy, to co znamy" i ma przyjemne martyniukowe parapapa. Ma wpadać w ucho, a nie zmuszać do myślenia. Głaskać – nie zmieniać świat. W duchu utylitaryzmu zrównuje się to, co ludowe i stereotypowo uważane za wartościowe, z tym, co popkulturowe, czyli w domyśle gówniane.

Duch obecnych świąt

Niegdysiejsza internetowa Zasada 34 mówiła, że jeśli cokolwiek istnieje na świecie, to ktoś w internecie na pewno stworzył p*rno o takiej tematyce. Dzisiaj powinna brzmieć: jeśli jesteś w stanie o czymś pomyśleć, to prawie na pewno ktoś wygenerował to przy użyciu sztucznej inteligencji.

Nie powinno więc nikogo dziwić, że pierwsze podejścia do tworzonych przez sztuczną inteligencję utworów świątecznych zostały poczynione. Universal wydał w tym roku hiszpańskojęzyczną wersję “Rockin’ Around Christmas Tree” z wygenerowanym głosem Brandy Lee. Co ciekawe, zarówno tekst, jak i pierwotna ścieżka wokalna były dziełem człowieka. Oprogramowanie firmy SoundLabs zmieniło dźwięk tak, by brzmiał jak Lee w wieku lat 13, kiedy nagrała oryginalną wersję.

Mamy też w tym roku pierwsze numery wygenerowane w całości przez AI, jak "Snowflakes in my Hair" projektu Stellar Radio. W porównaniu z większością miałkich utworów granych przed Bożym Narodzeniem ten wypada całkiem nieźle. Wystarczyłby do tego, by stworzyć tło pod rodzinną wyprawę do galerii handlowej albo reklamę promocyjnej oferty telefonii komórkowej.

Na przeszkodzie nowej fali generowanej muzyki świątecznej mogłyby stanąć ograniczenia dotyczące tego, skąd i w jaki sposób modele AI mogą czerpać dane do uczenia się. Ale biorąc pod uwagę to, co dzieje się z innymi treściami, takimi jak książki, napisy do filmów, grafiki czy zdjęcia, zapewne jest już za późno. Tak jak teksty przyszłości pisane będą skradzionymi słowami, tak melodie grane będą skradzionymi pod płaszczykiem inspiracji dźwiękami.

Smutek melomanów w trakcie świątecznego parapapa

Duch przyszłych świąt

Hity świąteczne są podobne do siebie niczym kitowcy w Power Rangers, jakby wyszły spod jednej sztancy - może więc trzeba dać sobie spokój z ich komponowaniem. Oryginalność i świeżość muzyki, jak innych sztuk, opiera się na czynniku ludzkim, błędzie, interpretacji, kreatywności, łamaniu schematów, finezji. W piosenkach świątecznych o wyjątkowo skromnym diapazonie próżno ich szukać. 

Pustkę pompują dodatkowo YouTube i streaming muzyczny. Miliardowe zasięgi topowych przebojów świątecznych (w tym, nie ukrywajmy, mojego faworyta) udowadniają, że wzniosła wizja internetu jako wielokanałowej bramy dla alternatywnych twórców okazała się mrzonką, marzeniem inżyniera Mamonia, który lubi to, co już zna.

Jeśli chcesz odkryć coś naprawdę niszowego, to zapewne najprędzej dostaniesz to od tego dziwnego kumpla. Z tą różnicą, że zamiast przynosić przegraną kasetę albo płytkę z mp3, podeśle ci link.   

Czyli co? Wracamy do obiegu nośników fizycznych, bez udostępniania ich w sieci, gdzie od razu posłużą jako pokarm dla AI? A może do kultury oralnej, żeby być bliżej dziedzictwa pradziadów, a od przemysłu i internetu jak najdalej?

Powodzenia! Jak mówi maksyma ukuta przez boksera Joego Louisa: możesz uciekać, ale nie zdołasz się ukryć. Prawdopodobnie wszelkie dostępne treści muzyczne i tak posłużyły już jako “inspiracja” dla modeli AI. Szkolone na kradzionej wiedzy zastępują już dziennikarzy, zastąpią i muzyków. Z punktu widzenia muzycznych molochów i big techów to naturalna ewolucja. Paru ludzi straci pracę, może wkurzymy się raz czy dwa, ale w końcu odpuścimy.

Bo w przypadku generycznych świątecznych przebojów odbiorcę interesuje głównie efekt końcowy. Na razie nikt nie podnosi larum w związku z tym, że przemysł serwuje nam z głośników masówkę, a serwisy streamingowe wypłacają artystom głodowe stawki. Są dzwoneczki, jest przyjemny głosik, wesoła melodia, czyli pozornie wszystko się zgadza. 

“Mam przeczucie, że ten rok jest dla mnie i dla ciebie”, śpiewa Shane MacGowan w “Fairytale…”. Zaśpiewać mogą to także narzędzia oparte na algorytmach. Już niebawem dosłownie. Kiedy więc za rok lub dwa usłyszycie o modzie na AI generated Christmas songs, nie bądźcie zaskoczeni. Wesołych świąt!