Lecą samolotem i nic nie robią. Oto nowy sposób na detoks od elektroniki

Trend rawdoggingu zaczął się wśród pasażerów samolotów. Potem, na fali tikokowych filmów, trafił do pociągów, autobusów i mieszkań. To kolejna próba dopaminowego detoksu w przebodźcowanych czasach, ale w skrajnych formach sztuka nicnierobienia może być niebezpieczna. 

Lecą samolotem i nic nie robią. Oto nowy sposób na detoks od elektroniki

– Leciałem z Warszawy do Paryża. To niewiele ponad dwie godziny. Zawsze brałem ze sobą jakąś książkę albo gazetę, ale tym razem nic. Także telefon, grzecznie, jak każe załoga samolotu, wyłączyłem. Siedziałem te dwie godziny i po prostu siedziałem. Na początku było strasznie, czułem się nerwowy, ale po kilkunastu, kilkudziesięciu minutach poczułem luz – opowiada Michał, 30-latek z Warszawy, pracujący dla dużej francuskiej korporacji. 

Michał, zafascynowany trendem rawdoggingu, postanowił podczas swojego lotu literalnie nie robić nic. Na czym polega raw dogging? To metoda na wyłączenie się, która zyskała popularność w sieci. Jest to po prostu odmawianie sobie rozrywek i bodźców w trakcie lotu. Nie czyta się książek, gazet, nie ogląda filmów, nie słucha muzyki, nie gra w gry, nie przegląda zdjęć. Po prostu siedzi. Słowem: robi się coś, co przed laty robiło się bez wielkiego wysiłku. Nawet nie rozmawia się z innymi, choć to o tyleż łatwe, że kultura rozmów w pociągach i samolotach niemalże znikła. 

– O zjawisku dowiedziałem się z TikToka i byłem ciekaw, czy dam radę – opowiada Michał i dodaje, że od dłuższego czasu myślał o higienie cyfrowej i próbie ograniczenia bodźców. 

Zdałem sobie sprawę, że każdą wolną chwilę spędzam z telefonem w dłoni. Siedząc w kolejce do lekarza, czekając na jedzenie w restauracji, a nawet gdy stałem na światłach na ulicy – wyjaśnia. 

– Co mi dał ten pierwszy lot "na sucho"? Na pewno odprężyłem się, odpocząłem. W życiu codziennym nie mam możliwości, by na dłużej odłożyć telefon i inne rozrywki. Bo rodzina, praca, ciągle ktoś czegoś chce, dzwoni, a to była świetna okazja. W powrotnym rejsie do Warszawy też chcę tego spróbować – podsumowuje Michał. 

Ofiarami trendu są tysiące osób, w tym m.in. znany piłkarz norweski Erling Haaland, związany z Manchesterem City. Zawodnik miał lecieć 7 godzin "bez wsparcia". W sieci zamieścił wideo z podpisem: "Bez telefonu, bez snu, bez wody, bez jedzenia, tylko mapa #łatwe". Jak mawiał klasyk: śmiechom (w sieci) nie było końca. Bramkostrzelny napastnik strzelił niezłego samobója, bo filmik stał się memem. 

Stare, ale jare

Gdy jeszcze rok temu wpisywało się w wyszukiwarkę hasło "rawdogging", niechybnie trafiało się na strony dla dorosłych i nie chodzi wcale o reklamy biovitalu. W tym roku o zjawisku pisały światowe media. Pojawiały się historie skrajnych, wręcz niebezpiecznych form rawdoggingu. To przypadki ludzi, którzy nawet na dłuższych trasach nie tylko odmawiali sobie rozrywek i zabaw, ale też wzgardzali posiłkami, piciem i toaletą. Hardkorowa asceza miała jeszcze mocniej oderwać ich od bolączek świata i być najczystszym sposobem na dopaminowy detoks. 

Do sieci trafiały więc relacje/wyznania rawdoggerów, którzy mężnie odmawiali sobie pokus świata, tego świata. Jak można było przypuszczać, filmiki bohaterów szybko stały się memami. Komentujący też pytali wprost: co to za rawdogging, skoro nagrałeś filmik o tym, jak nic nie robisz w samolocie? Niektórzy zastanawiali się też, czy spanie mieści się kategorii rawdoggingu, bo przecież z jednej strony nic nie robisz, ale z drugiej - jednak robisz: śpisz. 

Memy, kpiny jednak nie przeszkodziły zjawisku wyjść poza pokład samolotu. W sieci pojawiły się przykłady, że można rawdoggingować wszędzie. W metrze, w autobusie, samochodzie, w kinie (tak, są tacy, którzy dzielnie wyłączają tam telefony), w kolejce do lekarza (a te, jak wiemy, bywają koszmarnie długie). 

I znów relacje z prób nicnierobienia tyleż miały w sobie uznania, co kpiny. Jedni zauważali, że dla nich podróż autobusem miejskim bez słuchawek byłaby nie do zniesienia, inni, że to nieproduktywne, bo przecież jadąc pociągiem, mogą odpisać na maile albo posłuchać mądrego podcastu. Na drugą nóżkę nie brakowało komentarzy, że o co chodzi? Bo przecież to normalne, że się siedzi i czeka. Tylko tyle i aż tyle. Szczególnie dla starszego pokolenia ten cały rawdogging to nic nowego: stare, znałem. 

Hardkorowa asceza miała jeszcze mocniej oderwać od bolączek świata i być najczystszym sposobem na dopaminowy detoks. 

Rycerze wstrzemięźliwości i panny czyste 

Rawdoggerzy wydają się wierzyć, że wynaleźli nową formę medytacji, nową filozofię. To coś więcej niż higiena cyfrowa. To moralna odnowa. 

Kiedy rawdogging pojawił się po raz pierwszy jako popularny koncept kulturowy, niektórzy krytycy wiązali go ze współczesnym slangiem seksualnym — surowym (czyli bez zabezpieczenia) seksem lub wręcz celową rezygnacją z seksu i masturbacji, coś w rodzaju ruchu NoFap, o którym zgrabnie pisała na tych łamach Ada Chojnowska

Antropolog strukturalny Claude Lévi-Strauss pisał, że stan surowy jest z jednej strony antyludzki (bo człowiek, ów homo faber tworzy i przetwarza), ale z drugiej strony pożądany, bo kojarzy się z czystością i naturalnością. Dążenie do stanu czystości – nawet fikcyjnego; nawet wymyślonego, ewidentnie nieczystego – nadal wydaje się wielu próbą uczynienia z siebie lepszego człowieka. Chodzi o życie na surowo w jakimś idealnym, naturalnym stanie, nieskażonym przez kulturowy upadek. Zapewne ci ludzie, którzy rezygnują z rozrywek podczas lotu, także należą do klubu piątej rano. 

– Słyszałam o trendzie rawdoggingu, ale sama tego nie uprawiam, bo rzadko latam samolotami i nie jeżdżę komunikacją publiczną. Staram się trzymać równowagę między światem cyfrowym a realnym, dużo czasu spędzam na medytacji, a gdy wychodzę na spacer, nigdy nie biorę telefonu – opowiada Marta, 40-letnia pracowniczka instytucji kultury z Krakowa.

Dla Marty czas bez bodźców jest czasem świętym. 

– Od kilku lat staram się mieć swój detoks dopaminowy. Gdy pracuję, a pracuję z ludźmi, jestem cały czas skupiona, dzwonię, piszę maile. Gdy jednak wracam do domu, do Myślenic, wyłączam się. Więc może jestem rawdoggerką –  śmieje się Marta. 

Tylko czy dopaminowy detoks istnieje naprawdę? Czy hitowy rawdogging ma sens? 

Hity i mity 

Samo pojęcie detoksu dopaminowego jest stare jak media społecznościowe i smartfony w ogóle. Już w 2010 roku zaczęto o tym pisać. 

Kluczowa dla definicji i zjawiska okazała się książka "The Definitive Guide to Dopamine Fasting 2.0" autorstwa kalifornijskiej psychiatrki Cameron Sepah. 

Sepah twierdzi, że wbrew modnym hasłom czasowe powstrzymywanie się od jedzenia, rozmów, korzystania z internetu, oglądania telewizji, grania w gry wideo i spożywania alkoholu, nikotyny lub innych narkotyków nie resetuje poziomu dopaminy. Ku irytacji Sepah i naukowców, którzy latami zajmowali się badaniem dopaminy i jej wpływu na człowieka, termin zaczął żyć swoim życiem. Powstały więc książki, filmy, podcasty na temat dopaminowego detoksu. Pojawili się domorośli kołczowie dopaminowej ascezy.

Jednak nawet w kłamstwie kołczów z Instagrama jest ziarno prawdy: powstrzymanie się od mediów społecznościowych, telefonu, rozrywek może przynieść realne i widoczne korzyści. To fakt, o którym mówi wiele osób, które przeszły przez detoks, czy to cyfrowy, czy używkowy. Niemniej nie ma magicznych ćwiczeń na sterowanie dopaminą. Układ dopaminergiczny, z jego licznymi ścieżkami, różnorodnymi receptorami i modulatorami, jest tak skomplikowany, że określenia typu "obniżanie dopaminy" tracą sens.

Oderwanie się od mediów społecznościowych, telefonu, rozrywek może przynieść realne i widoczne korzyści.

Kolejny problem z rawdoggingiem i związanym z tym oczekiwanym efektem dopaminowego detoksu zauważa Katrzyna Haler, psychoterapeutka i mentorka biznesowa.

– Moda na różnego rodzaju detoksy nie mija. Raz chcemy oczyszczać wątrobę z toksyn, raz mózg z dopaminy. Problem z modnymi detoksami jest taki, że obiecują wiele w krótkim czasie, zamiast zachęcić nas do przebudowy stylu życia i sensownego poukładania priorytetów. Podobnie jest z dopaminą, która zyskuje złą sławę, chociaż jest niezbędnym elementem wyposażenia naszego mózgu – zauważa Haler i dodaje, że sugerowane resetowanie dopaminy miałoby katastrofalne skutki dla naszego organizmu i niechybnie prowadziłoby do depresji.  

– Sprawa rozbija się o proporcje. Nie potrzebujemy radykalnych detoksów i magicznych rozwiązań, tylko zdrowego rozsądku i dobrych nawyków na co dzień. Detoks nie ma wyczyścić naszego mózgu z dopaminy, czego zresztą byśmy nie chcieli, ale ma inne korzyści, może wzmocnić naszą siłę woli. Przypomnieć, że to my podejmujemy decyzje i mamy wybór co do tego, jak chcemy spędzać swój czas, zamiast odruchowo sięgać po najłatwiej dostępną, bezwysiłkową rozrywkę, która raczej służy ucieczce od życia, niż je ubarwia – zauważa psychoterapeutka. 

Według Haler lepszym rozwiązaniem niż gwałtowne, nagłe detoksy jest zwyczajna rozwaga. 

– Zastanów się, które z nawyków wpędzają cię w pętlę szybkiej nagrody, a tak naprawdę są stratą czasu, nie pomagają ci budować życia, które jest dla ciebie wartościowe. Detoks jako sztuka dla sztuki nie wzbogaci nam życia, nie ustawi priorytetów. Warto zacząć wprowadzać dobre nawyki, nawet małymi krokami, stopniowo tworząc styl życia, gdzie szybkie przyjemności i dystraktory mają swoje miejsce, ale nie dominują – podkreśla. 

Rawdogging, jak każdy trend, prawdopodobnie zaraz umrze. Potem niczym feniks z popiołów objawi się jako nowy diament, nowa moda, pod inną nazwą. Czasy, gdy jesteśmy katowani bodźcami, skupienie się na kilka chwil wymaga wysiłku, a przejechanie kilku przystanków autobusem bez scrollowania telefonu bywa aktem heroicznym, potrzebują rozwiązań instant. 

Sam raz w życiu niezamierzenie spróbowałem rawdoggingu. Gdy wracałem z ostatniego urlopu w Portugalii. Cały lot z Mediolanu do Warszawy spędziłem "na sucho". Wszystko przez to, że w samolocie z Faro do Mediolanu zostawiłem książkę, którą wziąłem na podróż, a czekając na opóźniony lot, już w Mediolanie rozładowałem telefon, grając cały czas w szachy online. Z racji nieczynnego urządzenia nie nagrałem tego cennego momentu w życiu. Musicie wierzyć mi na słowo.