Boom na psychodeliki. "Póki co nie ma dowodów na to, że kreatywność w każdym przypadku wzrośnie"

Klasa średnia zażywa psychodeliki, aby być bardziej produktywna i zwiększyć swoją kreatywność. Jednak póki co nie ma dowodów naukowych na to, że takie będą efekty po ich zażyciu. – Nie jest tak, że psychodeliki nagle rozbudzą w nas kreatywność – mówi Maciej Lorenc, socjolog i członek zarządu Polskiego Towarzystwa Psychodelicznego.

Maciej Lorenc, psychodeliki, wywiad

W latach 60. XX wieku hipisi używali psychodelików, aby odejść od produktywności – aby "wylogować się" z systemu opartego na pogoni za zyskiem. Dziś, co paradoksalne, ten sam system wchłania te substancje i próbuje wykorzystywać na swój użytek. Nie zaskakują już więc nawet daleko idące pomysły zastąpienia biurowej kawy wywarami z psychodelików. Tylko czy te na pewno są z jednej strony bezpieczne, a z drugiej spełniają obietnicę zwiększania produktywności i kreatywności?

O tym w Magazynie Spider’sWeb+ rozmawiamy z Maciejem Lorencem, socjologiem i członkiem zarządu Polskiego Towarzystwa Psychodelicznego. W 2019 roku nakładem Wydawnictwa Krytyka Polityczna ukazała się jego książka "Czy psychodeliki uratują świat?". Natomiast we wrześniu tego roku premierę będzie miała kolejna "Grzybobranie. Kulturowa historia psylocybiny". Lorenc prowadzi też audycję "Psychodelicje" w radiu newonce.

Maciej Lorenc, socjolog i członek zarządu Polskiego Towarzystwa Psychodelicznego. W 2019 roku nakładem Wydawnictwa Krytyka Polityczna ukazała się jego książka „Czy psychodeliki uratują świat?”. We wrześniu tego roku premierę będzie miała kolejna „Grzybobranie. Kulturowa historia psylocybiny” fot. Marek Szymaniak
Maciej Lorenc z książką "Czy psychodeliki uratują świat?". Fot. Marek Szymaniak

Do zażywania psychodelików (lub ich mikrodawkowania) przyznają się inwestorzy z Doliny Krzemowej, a i w Polsce coraz częściej próbuje wspomagać się nimi klasa średnia. Skąd ta moda?

Boom na mikrodawkowanie częściowo wykreowały media, swoje dołożyły znane postacie wychwalające psychodeliki, jak Elon Musk. A ludzie lubią wierzyć, że istnieją proste rozwiązania, które pozwolą szybko uporać się z tym, z czym sami bez cudownego środka nie mogą sobie poradzić. 

Ale dlaczego dzieje się to akurat teraz? Przecież na Zachodzie przyjmowanie psychodelików zaczęło się zaczęło dekady temu.

Tradycja ich stosowania sięga znacznie dalej, ponieważ w wielu kulturach korzystano z nich już tysiące lat temu. Skąd ta moda na Zachodzie teraz? Za chwilkę wyjaśnię. Wcześniej trzeba powiedzieć, dlaczego psychodeliki na dekady wyjęto z powszechnej świadomości. 

A więc? 

Amerykańskie społeczeństwo w latach 60. i 70. XX wieku było zatrwożone falą przemian obyczajowych, a ruch hipisowski traktował LSD jako narzędzie, które było używane w ramach swoistego rytuału przejścia pomagającego "wyłączyć się" ze wspólnoty. Mówiąc w dużym uproszczeniu: uwolnić od jarzma obowiązującego systemu i dać prawdziwą wolność. 

Efekt był jednak taki, że amerykańskie władze wypowiedziały wojnę narkotykom. Richard Nixon poprzez straszenie narkotykami chciał zbić kapitał polityczny, przez co LSD i inne psychodeliki zostały na początku lat 70. zaliczone do grupy substancji, które nie mają zastosowań medycznych, a mają wysoki potencjał nadużywania. To zaowocowało dekadami stygmatyzowania i demonizowania. Liczono, że surowa i restrykcyjna polityka narkotykowa rozwiąże problemy związane z używaniem i nadużywaniem różnych środków psychoaktywnych. Nie chodziło tylko o psychodeliki.

Z perspektywy dekad wiemy, że surowe zakazy mogą przynieść skutki odwrotne od zamierzonych.

Faktycznie tak jest. Psychodeliki objęto kryminalizacją, a naukowcy na kilka dekad przestali je badać. Powrócili do nich dopiero pod koniec lat 90. i na początku lat dwutysięcznych w kilku miejscach na świecie. Początkowo były to bardzo małe pilotażowe projekty, które odbywały się dzięki finansowaniu prywatnych sponsorów.

I co udało im się ustalić? 

We wstępnych badaniach prowadzonych od 2000 roku pod kierownictwem Rolanda Griffithsa na Johns Hopkins University z udziałem zdrowych ochotników zaobserwowano m.in. bardzo korzystny wpływ psylocybiny na poczucie dobrostanu i poziom deklarowanego altruizmu. Zespół badawczy dodatkowo sprawdził te deklaracje, rozmawiając z bliskimi osób badanych, żeby zweryfikować, czy otoczenie społeczne zauważyło te pozytywne zmiany. Zostało to potwierdzone. I, co ważne, nie zaobserwowano poważnych skutków ubocznych.

Ale te pierwsze badania nie były najlepsze metodologicznie.

To prawda. Można się do niego przyczepić pod wieloma względami. Wątpliwości budziło chociażby to, że uczestników rekrutowano poprzez ogłoszenie, w którym pytano, czy interesują się duchowością. To mogło wpłynąć na fakt, iż większość uczestników przeżyła pod wpływem psylocybiny intensywne stany mistyczne, które wywarły na nich równie silne wrażenie jak śmierć rodzica czy narodziny dziecka.

Wyniki tych pierwszych badań zaowocowały kolejnymi eksperymentami, które dotyczyły m.in. zastosowania psychodelików w psychoterapii. Jednym z najbardziej kluczowych kierunków stały się badania dotyczące tego, jaki jest wpływ psylocybiny na samopoczucie pacjentów z nowotworami, którzy zmagają się z depresją i stanami lękowymi.

W 2016 roku opublikowano wyniki dwóch badań, które prowadzono równolegle w dwóch miejscach: we wspomnianym już Johns Hopkins University oraz na Uniwersytecie Nowojorskim. Pokazały one u ok. 80 proc. badanych istotną zmianę, czyli trwały spadek poziomu przygnębienia i niepokoju. Pacjentom stojącym oko w oko ze śmiercią pozwalało to wyjść z głębokiej rozpaczy i nawiązać lepszy kontakt z bliskimi. W wielu przypadkach ci ludzie przestawali bać się śmierci, akceptowali, że przemijają, i umierali w większym spokoju. To bez wątpienia pozytywny skutek, który zminimalizował cierpienie zarówno chorych, jak i ich rodzin. Zamykanie tego kierunku badań byłoby wysoce nieetyczne.

Okładka książki "Grzybobranie" autorstwa Macieja Lorenca fot. Wydawnictwo Krytyka Polityczna
Okładka książki "Grzybobranie" autorstwa Macieja Lorenca, której premiera odbędzie się 7 września. Fot. Wydawnictwo Krytyka Polityczna

Czyli ten renesans psychodelików wynika z tego, że naukowcy dowiedli ich pozytywnego wpływu na dobrostan? To dlatego zaczęli je brać pracownicy Doliny Krzemowej? 

Dolina Krzemowa zainteresowała się nimi dużo wcześniej. To w Menlo Park, czyli sercu dzisiejszej Doliny Krzemowej, w latach 60. XX wieku psychodeliki badał m.in. psycholog James Fadiman. Przeprowadzano tam eksperymenty, które polegały na podawaniu tych substancji inżynierom, architektom, projektantom. Ich celem nie było udrożnienie procesu terapeutycznego, lecz zbadanie wpływu na kreatywność i rozwiązywanie problemów. Uczestnicy byli proszeni, aby przyszli z projektem zawodowym, z którym trudno było im się uporać. Sprawdzano, czy po podaniu LSD łatwiej będzie im wymyślić rozwiązanie. Brał w nich udział choćby Douglas Engelbart, który wynalazł myszkę komputerową i mocno przyczynił się do tego, jak w dzisiejszych czasach wygląda komputer osobisty.

I po LSD wymyślił te wszystkie rzeczy?

Brał udział w tych eksperymentach, ale nie było to w jego przypadku przełomowym czynnikiem. Nie jest tak, że psychodeliki nagle rozbudzą w nas kreatywność.

Czyli nie jest tak, że jak weźmiesz, to będziesz bardziej kreatywny, a twoja produktywność wzrośnie?

Nie ma na to naukowych dowodów. 

To skąd taki boom na mikrodawkowanie psychodelików? 

Jak mówiłem: w pewnej mierze przyczynili się do tego dziennikarze. Kiedy ujawniono wspomniane wyniki badań nad zastosowaniem terapeutycznym, o psychodelikach nagle zaczęły pisać duże media, jak amerykański "New York Times" czy "Forbes". Za nimi poszły kolejne. To była eksplozja publikacji, ale już nie tylko o wynikach badań, lecz o tym, że elita ekonomiczna i kreatywna z Doliny Krzemowej zasila się mikrodawkami. Powstał ogromny boom. Wspierały go znane postacie, które mogą być inspiracją dla innych. Obecnie choćby Elon Musk zachęca do tego, aby być otwartym na potencjał psychodelików, a Sergey Brin, współzałożyciel Google'a, przyznał, że bierze grzyby psylocybinowe. Przywoływano też Steve'a Jobsa, dla którego LSD było podobno źródłem ważnych doświadczeń życiowych. Obecnie mikrodawkowaniem interesują się ludzie z bardzo różnych grup zawodowych i społecznych.

Skoro robią to ludzie sukcesu, to daje to zielone światło wszystkim?

Tak, na pewno mogą być dla wielu osób inspiracją. Zresztą też uważam, że psychodeliki mają ogromny potencjał, ale przede wszystkim wiedzę o nich trzeba popularyzować odpowiedzialnie. A cały hype, który pojawił się wokół psychodelików, nie pod każdym względem jest dobry. Naukowcy coraz częściej patrzą na to krytycznie, bo skutki zażywania psychodelików – szczególnie te długofalowe – ciągle nie zostały wyczerpująco przebadane. O wpływie mikrodawkowania też nadal niewiele wiemy. Póki co nie zauważono jego pozytywnego wpływu na dobrostan, kreatywność czy produktywność.

Więcej o psychodelikach przeczytasz na Spider's Web:

Co jeszcze wiemy?

W standardowo używanych dawkach psychodeliki mogą wywoływać mocne zmiany w percepcji, emocjach i sposobie myślenia. Niewątpliwie ich działanie jest znacznie mniej przewidywalne niż większości innych substancji. Na przykład teraz piję kawę, a więc dostarczam do organizmu kofeinę, której łagodnie stymulujące działanie jest dla mnie łatwe do przewidzenia.

Natomiast gdybym zamiast tej kawy wypił wywar z grzybów, nasze spotkanie mogłoby potoczyć się bardzo różnie.

Czyli nie ma gwarancji, że po tym wywarze miałbyś umysł jak brzytwa i udzieliłbyś świetnego wywiadu?

Nie. Równie dobrze mógłbym poczuć się nieswojo i szybko stąd wyjść, bo jest za dużo ludzi (śmiech). A na poważnie: reakcje na psychodeliki bywają bardzo różne.

Od czego mogą zależeć?

Wpływają na nie trzy główne czynniki. Po pierwsze dawka – im większa, tym większe ryzyko utraty subiektywnej samokontroli, co może doprowadzić do tzw. bad tripa. Chodzi tutaj o silnie negatywne i przytłaczające doświadczenie, które może pociągać za sobą długofalowe szkodliwe skutki, a uporanie się z jego konsekwencjami może wymagać pomocy psychoterapeuty lub psychiatry.

Drugim kluczowym czynnikiem jest nastawienie, czyli oczekiwanie czy stan emocjonalny danego dnia. Po trzecie: otoczenie, czyli warunki, w których przyjmuje się substancję. Psychodeliki mogą działać zupełnie inaczej na imprezie niż w zacisznym miejscu na łonie przyrody. Jeszcze inaczej mogą działać w laboratorium badawczym albo w pokoju terapeutycznym.

Oczywiście możemy jednak scharakteryzować pewne ogólne cechy wywoływanych przez nie efektów. Na pewno zmieniają sposób myślenia, przeżywania emocji i postrzegania siebie. Niektórzy badacze mówią, że pod ich wpływem wiele osób doznaje "rozpuszczenia ego", czyli stanu, w którym zanikają granice między subiektywnym "ja" a otaczającym światem. Mówiąc krótko: człowiek czuje się częścią czegoś większego. Może to być na przykład natura.

Fot. shutterstock.com/Autor goodluz
Fot. goodluz / Shutterstock.com

A jeśli chodzi o mikrodawkowanie? Słyszałem, że niektórzy w ten sposób chcą się wspomóc w pracy albo liczą, że to im pomoże być bardziej kreatywnymi, produktywnymi i skończyć np. ważny projekt.

I jakie mieli efekty?

Różne.

No właśnie. Jeżeli chodzi o mikrodawkowanie, to warto pamiętać, że przez cały ten hype medialny dotyczący psychodelików ludzie zaczęli mieć bardzo dużo oczekiwań. Niektóre artykuły i treści dostępne w internecie są nadmiernie entuzjastyczne i przesadnie gloryfikują te substancje. Po natrafieniu na nie ktoś może uznać, że weźmie psychodelik i będzie pracować lepiej, wydajniej, szybciej, że pod wpływem mikrodawek ich wyobraźnia może działać płynniej niż w normalnym stanie świadomości. Naukowcy zauważyli, że psylocybina może wpływać pozytywnie na niektóre miary kreatywności. Zmiany te zaobserwowano jednak nie pod wpływem substancji, lecz... w następnych dniach po sesji.

Kiedy – mówiąc kolokwialnie – badani już wytrzeźwieli?

Badań na ten temat nie ma za dużo, ale prowadzi się je m.in. w Holandii. W jednym z nich zauważono, że ludzie pod wpływem psychodelików subiektywnie czuli się bardziej kreatywni, ale z testów wynikało, że wcale tak nie jest: radzili sobie gorzej z zadaniami. Niemniej w kolejnych dniach po podaniu substancji rzeczywiście odnotowano u nich wzrost liczby nowych idei.

A czytałem jeszcze o innych pozytywnych efektach. Przytoczę kilka: większe zdolności poznawcze, lepsze uczenie się, skupienie...

Tak, ale z tych wstępnych badań nad mikrodawkowaniem nie wynika, żeby to był efekt przewidywalny.

Czyli jak ktoś na studiach ma egzamin poprawkowy we wrześniu i chce się szybko nauczyć, to...

Jeśli ma egzamin za kilka tygodni, lepiej niech napije się kawy i solidnie przyłoży do nauki.

Ale niektórzy są przekonani, że mikrodawkowanie działa.

Wyniki wstępnych badań sugerują, że może to być tzw. efekt placebo. Polega on na tym, że człowiek odczuwa subiektywny efekt, którego się spodziewa i którego oczekuje.

Potwierdza to eksperyment, który przeprowadzili naukowcy z Imperial College w Londynie. Osoby badane zażywały mikrodawki, ale nie wiedziały, czy danego dnia biorą pustą kapsułkę, czy też dawkę substancji. Efekt? Rzeczywiście zaobserwowano, że pod wpływem mikrodawek ludzie czuli się bardziej produktywni i lepiej oceniali swoje samopoczucie, ale... praktycznie takie same zmiany odczuli uczestnicy badania, którzy przyjmowali puste kapsułki.

Czyli nie wiadomo, czy mikrodawkowanie działa?

Na dziś nie wiadomo. Można jednak założyć, że jeżeli mikrodawki faktycznie wywołują jakieś pozytywne zmiany, są one bardzo subtelne. To nie jest tak, że weźmiesz mikrodawkę i nagle nauczysz się programować albo pozbędziesz się problemów z koncentracją. Podobnie jest zresztą z użyciem psychodelików w psychoterapii. Nie jest tak, że połkniesz psylocybinę i nagle w cudowny sposób na stałe uwolnisz się od depresji. Jeśli zrobisz to w nieodpowiedni sposób, twój stan może się nawet pogorszyć. Potencjalnych problemów może być więcej.

Co jeszcze?

Ostatnio zaczyna się mówić o tym, że hype wokół psychodelików jest na tyle duży, że pacjenci mają wygórowane oczekiwania. Widać to chociażby w badaniach nad osobami z depresją lekooporną. Standardowe leki antydepresyjne im nie pomogły, a po przeczytaniu entuzjastycznych artykułów nabierają wiary, że psychodeliki są ostatnią deską ratunku. Jeśli więc nie poczują po nich poprawy, może ogarnąć je jeszcze większa rozpacz. U niektórych mogą nawet nasilić się tendencje samobójcze.

Skoro już przebijamy ten balon hype'u wokół psychodelików, to powiedzmy o negatywnych skutkach ubocznych. Bo słyszy się głównie, że żadnych nie ma, a organizm świetnie je metabolizuje.

Jeśli chodzi o wpływ na ciało, to faktycznie, są one znacznie bezpieczniejsze niż większość innych środków psychoaktywnych. Ich toksyczność jest niezwykle niska. Nie niszczą organów. Nie są uzależniające. Ryzyko, że ktoś przez przypadek śmiertelnie przedawkuje LSD lub psylocybinę, praktycznie nie istnieje.

Na potrzeby mojej nowej książki obliczyłem, ile grzybów musiałby zjeść ważący 70 kg człowiek, aby ryzyko przedawkowania wynosiło 50 procent.

Grzyby psylocybinowe. Fot. Adrian Cieslak / Shutterstock.com

I co?

Osoba o takiej wadze musiałaby zjeść około 20 kg grzybów świeżych owocników. To fizycznie niemożliwe. Psychodeliki mogą jednak powodować szereg problemów psychicznych, przede wszystkim aktywować zaburzenia psychotyczne u osób, które mają do nich predyspozycje. W rzadkich przypadkach mogą również prowadzić do trwałych zmian percepcyjnych, które uniemożliwiają normalne funkcjonowanie.

Warto też zaznaczyć, że niektórzy naukowcy ostrzegają przed mikrodawaniem. Jednym z nich jest chemik David Nichols, czołowy badacz psychodelików, który zauważa, że nie wiadomo, jakie długotrwałe konsekwencje dla człowieka i jego psychiki może mieć manipulowanie układami neuroprzekaźników i hormonów.

Czyli ostrożność jest wskazana.

Zdecydowanie.

Z entuzjasty psychodelików stałeś się sceptykiem?

Nie. Nadal jestem entuzjastą, ale śledzę ten temat niezwykle uważnie od wielu lat i zauważyłem, że informacje o psychodelikach i mikrodawkowaniu bardzo się rozprzestrzeniły w krajach zachodnich. Niestety, ludzie nie są ostrożni, a często poszukują prostych rozwiązań. Czasami sięgają po psychodeliki, bo przeczytali o nich w nadmiernie entuzjastycznym artykule albo ktoś doradził im na forum internetowym, aby ich spróbowali, bo mogą okazać się "złotym środkiem" na ich problemy w pracy.

Dlaczego tak jest? Tak bardzo chcemy się czymś wesprzeć i poprawić produktywność, że przymykamy oko na potencjalne zagrożenia?

Według mnie wpisuje się to w transhumanistyczne marzenie o tym, żeby zwiększyć potencjał człowieka z pomocą biohackingu i różnych innych dostępnych metod. Wydaje mi się jednak, że ten pęd za produktywnością po części przyczynia się do tego, że wzrasta liczba osób, które zmagają się z depresją, przewlekłym stresem, wypaleniem zawodowym itd. Zamiast próbować za wszelką cenę wspomagać się psychodelikami albo czymkolwiek innym w celu zwiększenia wydajności i efektywności, czasem lepiej się zatrzymać i zrobić krok w tył, a nie ciągle myśleć o tym, jak tu przyśpieszyć pęd.

Czyli zamiast psychodelików lepiej wziąć wolne?

Odpowiem inaczej. Badania pokazują, że po podaniu psychodelików u wielu osób pojawia się przekonanie, że pogoń za materialnymi dobrami nie jest w życiu najważniejsza. Pod ich wpływem ludzie często uświadamiają sobie, że tak naprawdę – wiem, jak banalnie to brzmi – istotniejsza jest miłość, bliscy czy dbanie o dobro planety. Oczywiście nie jest tak, że psychodeliki same w sobie zawsze ludzi zmieniają w altruistów i ekologów, ale zauważono tego rodzaju tendencję. Niektórym pozwalają po prostu dostrzec szerszy kontekst, inaczej spojrzeć na własne życie.

Ta odpowiedź nie spodoba się goniącemu za zyskami biznesowi, który wolałby, aby psychodeliki służyły do zwiększania produktywności. Słyszałem gdzieś o pomysłach zastąpienia biurowej kawy psychodelikami. 

To trochę paradoksalne. W latach 60. XX wieku hipisi używali psychodelików, aby odejść od tej produktywności – aby "wylogować się" z systemu opartego na pogoni za zyskiem. A dziś ten sam system wchłania te substancje i próbuje wykorzystywać na swój użytek.

fot. yurok / Shutterstock.com

Jednak, aby zbadać realny potencjał psychodelików, na początku chyba konieczna jest zmiana przepisów. Jakie regulacje byłby według ciebie optymalne?

Uważam, że po pierwsze należy zalegalizować medyczne użycie psychodelików. To proces, który już się dzieje na świecie. Najdalej posunęła się tu Australia, która przestała psychodeliki traktować jako nielegalne narkotyki, a uznała je za "kontrolowane substancje lecznicze". Od 1 lipca tego roku psychiatrzy w ciężkich przypadkach depresji mogą przypisywać psylocybinę, choć są głosy, że stało się to zbyt wcześnie.

A po drugie?

W parze z krokiem pierwszym powinna iść dekryminalizacja. Karanie ludzi za posiadanie środków psychoaktywnych na własny użytek pod wieloma względami wywiera na zdrowie publiczne wpływ odwrotny od oczekiwanego i wręcz pogłębia związane z nimi problemy społeczne. Racjonalne regulacje prawne dotyczące narkotyków wprowadzono już chociażby w Portugalii czy w stanie Oregon w USA.

Warto podkreślić, że duże organizacje przestępcze raczej nie są zainteresowane produkcją psychodelików, a szkodliwość społeczna związana z ich użyciem jest znikoma. Surowe kary w ich kontekście są tym bardziej niedorzeczne, że grzyby zawierające psylocybinę rosną w naturze w całej Polsce.

Zdjęcie główne: fot. Cannabis_Pic / Shutterstock.com
DATA PUBLIKACJI: 08.09.2023