Nie tylko pałkami i gazem. Iran walczy z protestami, odcinając je od internetu

Od lat trwa budowa NIN, czyli rządowego internetu w Iranie. Takiego na wzór rosyjskiego czy chińskiego – i zresztą we współpracy z Chinami. Tylko że Irańczycy to ani nie Rosjanie, ani Chińczycy i tej swobody nie chcą dać sobie odebrać.

Iran walczy z protestami, odcinając je od internetu

Ajatollah Zuckerberg. Tak na ironicznej ulotce został nie tylko nazwany, ale i przedstawiony Mark Zuckerberg – szef Mety, czyli właściciela Facebooka, Instagrama i WhatsAppa. To gorzkie porównanie pojawiło się, bo im dłużej trwają protesty w Iranie, tym wyraźniej widać, że to rola internetu i mediów społecznościowych jest w nich kluczowa. A niestety, do rządowych prób zablokowania zachodnich usług dochodzą działania samych platform cyfrowych, które przykładają rękę do blokad. 

Czy raczej braku działań, które doprowadzają do automatycznych blokad bez faktycznego przyjrzenia się kontekstowi publikacji. A ten jest coraz bardziej przerażający. Iranem wstrząsają protesty, które wybuchły w połowie września po śmierci, będącej najpewniej wynikiem pobicia przez policję obyczajową, 22-letniej Mahsy Amini. Kobieta podpadła policji obuczajowej za niewystarczająco dobrze założony hidżab. Do dziś aresztowano już ponad 1,2 tys. osób, a w krwawo tłumionych manifestacjach zginęło co najmniej kilkadziesiąt osób.

Jak zauważa Karolina Cieślik-Jakubiak, publicystka Krytyki Politycznej specjalizująca się w Iranie i kulturze islamu: – Zaskakująca jest dynamika siły między protestującymi a władzami. To wciąż nie są największe protesty w ostatnich latach w Iranie. Większe były tzw. głodowe protesty z 2019 roku, które wybuchły po tym, jak trzykrotnie podniesiono cenę paliw. Co więcej, Iran ma wręcz pewnego rodzaju tradycję częstych, masowych protestów o charakterze ekonomicznym, zawodowym, etnicznym itd. Tym razem jednak inna jest ich dynamika. Widzimy w niej dużo agresji ze strony służb porządkowych, ale zarazem też silniejszą niż zazwyczaj aktywną obronę ze strony protestujących. Silniejsze są też działania mające na celu nagłośnienie tego, co się dzieje.

Ta obrona i to nagłaśnianie nie byłoby możliwe bez internetu. A konkretnie bez serwisów społecznościowych i komunikatorów, za pomocą których zwołują się protestujący. To za ich pośrednictwem rozsyłane są zdjęcia płonących hidżabów, włosów obcinanych przez Iranki w ramach protestów i brutalnych działań policji. 

Tyle że rząd w Teheranie od lat szykuje bat na tę internetową wolność. Nie tylko blokuje dostęp do sieci w miejscach protestów, ale także rozbudowuje państwowy National Information Network, czyli NIN – oficjalny intranet, którym chce zastąpić globalną sieć WWW. Choć jeszcze mu sporo do realizacji tego planu brakuje, to już teraz przy nieświadomej pomocy zachodnich platform cyfrowych mocno utrudnia walkę protestujących.

Ciemno, ciemniej, bez internetu 

– Rząd w Teheranie wciąż nie sięgnął po opcję atomową. A mógłby, bo już przecież raz w 2019 roku tak zrobił. Taką atomową opcją było wtedy odcięcie kraju od globalnego internetu na ponad tydzień – wspomina Karolina Cieślik-Jakubiak. Faktycznie, w listopadzie 2019 roku po tym, jak rząd irański ogłosił, że koszt paliwa drastycznie wzrośnie nawet do 300 proc., ludzie masowo wyszli na ulice. Zaczęły się brutalne represje, jedne z najostrzejszych od 40 lat w tym kraju, czyli de facto od irańskiej rewolucji islamskiej z 1979 roku. Władze wręcz otworzyły ogień do nieuzbrojonych osób.

Ale nie tylko policja na ulicach rozprawiała się z protestującymi. Iran dokonał jednego z najbardziej wyrafinowanych blackoutów w historii internetu. Pełne odcięcie od globalnej sieci WWW utrzymywało się w całym kraju przez sześć dni, a na obszarach, na których trwały niepokoje, nawet do dziesięciu dni. To nie był pierwszy raz w Iranie, gdy zastosowano taką blokadę do walki z własnymi obywatelami. Ale to był pierwszy raz, gdy cały naród odcięto od komunikacji ze światem. Nic dziwnego więc, że Cieślik-Jakubiak mówi o "opcji atomowej". Ale choć w czasie tegorocznych protestów rząd prezydenta Ebrahima Ra’isi na to się jeszcze nie zdecydował (i być może w ogóle się na to nie zdecyduje), to działania tego reżimu z ograniczaniem wolności w sieci budzą potężne zaniepokojenie.

I nie chodzi "tylko" o lokalne blokady i spowalnianie prędkości sieci, które są używane w kolejnych miejscach, gdzie przetaczają się protesty do utrudnienia ich organizacji. O wiele bardziej niepokojące jest to, że to tylko jeden z elementów długofalowej polityki reżimu ajatollahów, mającej na celu utrzymanie tego państwa w żelaznym uścisku.

"Filternet"

Zaczęło się wcześnie, bo już w 2005 roku. To wtedy zapowiedziano budowę specjalnej kontrolowanej przez państwo sieci internetowych usług. National Information Network, w skrócie NIN, działa w, owszem, wciąż ograniczonym, ale jednak coraz bardziej rozbudowanym zakresie od 2013 roku.

Jak mówił w podcaście Techstorie Łukasz Przybyszewski, prezes Abhaseed Foundation Fund, czyli think-tanku zajmującego się obszarem Afryki Północnej i Środkowego Wschodu, w efekcie internet w Iranie można porównać raczej do sieci, z której korzystają Rosjanie czy Chińczycy, a nie do tego, co znamy w świecie zachodnim. – Runet to jest dobre porównanie do planów Teheranu. Owszem, jeszcze im daleko do pełnej realizacji, ale ewidentnie krok po kroku do takiej koncepcji dążą. Już teraz ogromna część zachodnich aplikacji i usług jest zablokowana i oficjalnie nie można z nich korzystać. W efekcie Irańczycy na ten oficjalny internet mówią "filternet".

Jak ten "filternet" wygląda w praktyce? Facebook, YouTube, Twitter, Netflix są stale zablokowane. Co więcej, dodatkowo nie ma też części amerykańskich usług, które blokują sami giganci technologii ze względu na sankcje USA. I tak Apple usunął aplikacje powiązane z irańskimi developerami, Google zawiesił swoją chmurę, a Amazon zablokował irańskie płatności. – W efekcie działa tam sporo lokalnych odpowiedników międzynarodowych usług. I tak zamiast YouTube jest Aparat, zamiast Ubera jest Snapp, a zamiast AppStore: sklep z aplikacjami o nazwie Sib, czyli "jabłko" po persku. Większość z nich to produkty komercyjne, stworzone przez technologiczny biznes irański, ale oczywiście podlegające rządowej kontroli – mówi Karolina Cieślik-Jakubiak.

Ta kontrola to nie tylko reglamentowanie hostingu, bo skoro Irańczycy nie mogą korzystać z zagranicznego hostingu, są skazani na ten wewnętrzny rządowy. To także kontrola nad treściami. Głośna była historia założyciela i szefa wspomnianego Aparatu. Dwa lata temu Mohammad Javad Shakuri Moghadam został skazany na 10 lat więzienia za "zachęcanie do korupcji". Argumentem było wideo zamieszczone w serwisie przez użytkownika. Na nagraniu widać dzieci odpytywane z tego, czy wiedzą, jak się urodziły. Twórcy nagrania – siedem osób – też zostali zatrzymani i skazani na 11 lat więzienia za "zachęcanie do korupcji" i "publikowanie wulgarnych treści". Symptomatyczne jest to, że przed tym wyrokiem Mohammad Javad Shakuri Moghadam był ulubieńcem reżimu i otrzymał wręcz rządowy medal honorowy dla jednego z najlepszych przedsiębiorców w kraju. Jednak gdy przyszło do pokazania siły rządów ajatollahów i tego, że w internecie ta władza też jest realna, to nawet i jego ukarano. Choć z więzienia dosyć szybko wyszedł i nadal zarządza Aparatem.

– Rząd w Teheranie mocno stawia na NIN i na taką można by powiedzieć suwerenność technologiczną, szczególnie od Zachodu. Przecież początkowo infrastruktura tego internetu była budowana na urządzeniach Cisco, a w ostatnich latach zaczęto z nich rezygnować i wymieniać je na sprzęt chiński – podkreśla Łukasz Przybyszewski.

Faktycznie w styczniu tego roku okazało się, że projekt ustawy o regulacji cyberprzestrzeni zaproponowany irańskiemu parlamentowi zakłada zwiększenie ograniczeń dostępu do różnych aplikacji i stron internetowych a kolejni politycy zaczęli powoływać się na Chiny jako przykład w tworzeniu krajowego intranetu. „Chińczycy mają wyjątkowe i innowacyjne doświadczenie w tej dziedzinie, które możemy wykorzystać” – powiedział wprost deputowany Ali Yazdikhah, będacy członkiem komisji ds kultury.

Mimo tych wysiłków i zainwestowanych ogromnych środków, NIN nie cieszy się specjalną popularnością wśród Irańczyków. Nie pomagają nawet zachęty w postaci kuszenia tym, że działa on na szybszych łączach, a opłaty za korzystanie z niego są niższe.

Kraj VPN

Coraz większe zakusy rządu, tysiące zablokowanych stron oraz aplikacji i promowanie NIN i tak nie wykosiło całkowicie dostępu do najpopularniejszych cyfrowych usług świata. Instagram i WhatsApp nie są zakazane. Co więcej, są niezwykle popularne. – Instagram jest wręcz najpopularniejszą aplikacją w Iranie. Tylko w czasie pandemii prowadzenie swojej komunikacyjnej działalności na tę aplikację przeniosło ponad 160 tys. firm – mówi Cieślik-Jakubiak. Przybyszewski dodaje, że aplikacje te pozostawiono w spokoju, bo są po prostu potrzebne do kontaktów z Irańczykami za granicą, a rząd nie chce jeszcze pod tym kątem za bardzo drażnić społeczeństwa.

Ale dostęp do innych usług to już domena zaradności Irańczyków, a konkretnie tego, jak bardzo są tam rozpowszechnione VPN. – Sankcje plus rządowa polityka rozbudowy NIN spowodowały, że wśród Irańczyków jest spora, niespotykana nigdzie indziej świadomość technologiczna. Ludzie znają VPN i szeroko tej usługi używają. Rząd przecież o tym doskonale wie, ale zazwyczaj przymyka na to oko – podkreśla autorka Krytyki Politycznej.

Wskazówka punktu z dostępem do bezpiecznego internetu w Iranie. Fot. BalkansCat / Shutterstock.com

To przymykanie oka kończy się jednak w momencie takich protestów jak obecne. Praktycznie od momentu ich wybuchu zaczęło się blokowanie i spowalniane internetu. Tak silne, że Cieślik-Jakubiak mówi wręcz o "internecie Schroedingera" w nawiązaniu do kota Schroedingera. Czyli w Iranie mamy do czynienia z internetem, który zarazem jest i go nie ma, a użytkownik dowiaduje się o tym dopiero w momencie, gdy próbuje coś poważniejszego w nim zrobić.

Blokada wolności 

Wystarczy, że na nagraniu pojawia się #MahsaAmini #IranProtest, by nagle jego opublikowanie stało się równie skomplikowane jak w tych czasach, gdy jeszcze nie znaliśmy sieci LTE, a internet sączył się cieniutkim strumyczkiem stacjonarnej sieci. Filmik ładuje się, ładuje, ładuje… Czasem trwa to nawet 48 godzin, by już po zakończeniu przesyłania nagle pojawił się komunikat: "film złamał regulamin i został zablokowany".

Takie relacje z Iranu przebijają się coraz częściej. Wystarczy, by na Instagramie czy Facebooku ktoś chciał opublikować mocniejsze nagranie przemocy, jaka dzieje się na ulicach irańskich miast – algorytmy Mety zapalają się na czerwono i blokują treści jako łamiące "zasady społeczności". Jak zaalarmowała Emily Schrader, dziennikarka Jerusalem Post, dzieje się tak nawet w przypadku wpisów z zagranicy. Jej nagranie o zamordowaniu Mahsy Amini zdążyło zebrać już 75 tys. polubień i miało zasięg rzędu 1,8 mln osób, gdy nagle Instagram je zdjął.

Owszem, Meta oficjalnie odżegnuje się od celowego blokowania treści związanych z protestami. Jednak wyraźnie widać, że polityka tego giganta (polegająca na opieraniu się wciąż bardziej na algorytmie niż pracy ludzi faktycznie rozumiejących kontekst sytuacji) w takich momentach zaczyna pośrednio wspierać reżim, który przecież od 2009 roku oficjalnie samego Facebooka blokuje.

I choć plany Iranu względem blokowania wolności w sieci nie są tajemnicą, to wiele wskazuje, że obecne protesty mogą być przełomowe. Zarówno dla rządu w Teheranie, który aż za wyraźnie widzi, jak bardzo poruszyły międzynarodową opinię publiczną. Nie tylko same zdjęcia, ale i grafiki, hasztagi, memy pokazujące walkę Iranek rozlewają się po świecie. Z drugiej strony to też mocny impuls dla Zachodu.

Protesty w Iranie po śmierci Mahsy Amini. Fot. Alexandros Michailidis

Nie chodzi tylko o zapowiedzi Elona Muska, że podobnie jak w Ukrainie jest gotowy zaoferować Starlinki jako alternatywę dostarczającą sieć mieszkańcom. Zaczął się też zryw hakerów, którzy wykorzystują Telegram, Signal i darkweb, by pomagać protestującym. I to nie tylko włamując się na rządową infrastrukturę, ale przede wszystkim zachęcając do udostępniania serwerów proxy oraz kolejnych VPN, które pomagają ominąć irańską cenzurę.

Przede wszystkim jednak wiele wskazuje, że może zmienić się polityka Stanów Zjednoczonych względem sankcji nakładanych na Iran. Tydzień temu Anthony Blinken, Sekretarz Stanu USA i Departament Skarbu USA poinformowali, że zaczęto prace nad aktualizacjami wytycznych dla amerykańskich firm technologicznych dotyczące "rozszerzenia zakresu usług internetowych dostępnych dla Irańczyków". Zmiany te mają pozwolić amerykańskim firmom technologicznym na świadczenie większej liczby usług w Iranie: od dostępu do przetwarzania w chmurze po lepsze narzędzia związane z bezpieczeństwem sieciowym.

To jeszcze nie jest zniesienie sankcji, ale jest to sygnał, że dostęp do internetu i usług sieciowych jest coraz silniej postrzegany jako niezbędny dla praw człowieka. Szczególnie, gdy sami obywatele mocno o to walczą. – Irańczycy tym się różnią od Rosjan, że mają wielowiekową wręcz tradycję nieposłuszeństwa obywatelskiego. Nawet jeżeli ktoś jest formalnie zwolennikiem Islamskiej Republiki Iranu, to może kontestować próbę narzucenia mu takiego wyboru konsumpcyjnego stylu życia i zmuszenia do używania tylko rządowych usług internetowych – podkreśla Karolina Cieślik-Jakubiak.

O ile wcześniej rząd Ebrahim Ra’isi po prostu nie odłączy znowu całego kraju od sieci globalnej i w takiej ciszy rozprawi się z niepokornymi kobietami.

Zdjęcie tytułowe: Margarita Young / Shutterstock.com
DATA: 30.09.2022