Lista grzechów Facebooka coraz dłuższa. Podsyca lęki, żeruje na słabościach, monetyzuje emocje

Facebook wie o nas wszystko. Może odczytywać nasze samopoczucie i ustawiać pod nie reklamy. Monetyzuje nasze emocje i podsyca lęki, ale rykoszetem uderza w tych, którzy chcieliby zapomnieć o ciągnących się za nimi problemach.

Lista grzechów Facebooka coraz dłuższa. Podsyca lęki, żeruje na słabościach

Marta z Warszawy ma 28 lata i prawie całe dorosłe życie walczy z nadwagą. Dziś przy wzroście 164 cm waży 65 kilogramów. Mówi, że to jej ogromny sukces, bo w przeszłości bywało, że kiedy stawała na wadze, wskazówka zatrzymywała się na 85.

Przez lata próbowała setek różnych diet, ale zwykle było tak, że kiedy tylko schudła kilka kilo, po kilku miesiącach zaczynał się efekt jojo. Udało się jej skutecznie schudnąć dopiero wtedy, gdy wybrała się do świetnej dietetyczki poleconej przez znajomą i dodatkowo zaczęła regularnie ćwiczyć z trenerem personalnym. Droga do dzisiejszej sylwetki nie była jednak łatwa – o jej dawnych nawykach przypominały algorytmy mediów społecznościowych.

– Dawniej miałam ogromne kompleksy, ciągle mam je spore, ale już i tak lepiej czuję się ze swoim ciałem. Pierwszym krokiem do schudnięcia była nie tyle dieta od niezdrowego jedzenia, co detoks od społecznościówek. A właściwie jej toksycznej dla mnie części, czyli odlajkowanie wszystkich tych przepięknych, szczupłych ludzi mających cudowne życie. Kiedy na nich patrzyłam, chciałam być jak oni. Myślałam, że mnie motywują, a tak naprawdę dołowali, bo na koniec dnia pocieszałam się, zajadając słodycze i chipsy – opowiada nam Marta.

Ta sprawa zbadana przez Fundację Panoptykon i przeanalizowana przez Piotra Sapieżyńskiego, naukowca z Northeastern University zajmującego się badaniem algorytmów reklamowych, była konkretnym przykładem, na którym eksperci mogli pokazać, jak praktycznie wygląda niebezpieczny dla psychiki wpływ mediów społecznościowych. Na czele z algorytmami Facebooka, które mogą żerować na ludzkich słabościach i to do tego stopnia, że wywołują u użytkowników stany lękowe. 

Coraz więcej jest dowodów, że sytuacja Joanny, Marty czy innych osób, które zechciały nam opowiedzieć o swoich doświadczeniach, nie są wyjątkami. Media społecznościowe, na czele z Facebookiem mogą mieć bowiem realny i niestety bardzo często negatywny wpływ na swoich użytkowników. I choć social media są z nami już od kilkunastu lat i korzystają z nich miliardy ludzi, to dopiero uczymy się, jak okiełznać związane z nimi problemy.

Nowy rozdział, stare grzechy

Dziś wszyscy z zapartym tchem obserwują, jak Mark Zuckerberg, ogłaszając nową nazwę Facebooka (Meta), próbuje nie tylko dokonać skoku w przyszłość do mediów społecznościowych 3.0, ale także przy okazji uciec od coraz trudniejszej teraźniejszości. Owszem, celem Mety ma być opracowanie metaversu, czyli łączącej świat realny i wirtualną, kolejną wersję internetu. Ale ma być nim także to, że zapomnimy o grzechach Facebooka.

Fot. Shutterstock.com/ Autor: Elms Art
Fot. Elms Art / Shutterstock.com

A informacji o tych mamy coraz więcej. Coraz bardziej widoczne jest też piętno, które może odciskać na kondycji psychicznej użytkowników. Publikacja materiałów wyniesionych z firmy Zuckerberga przez Frances Haugen wydobyła na światło dzienne to, jak koncern celowo daje priorytet szkodliwym treściom. To one prowokują najwięcej reakcji użytkowników, a więc ruchu. Okazało się również, że Facebook ukrywał wewnętrzne badania udowadniające, że należący do niego Instagram szkodzi nastolatkom. 

– Wpadałam w spiralę lęku, myśląc: „co będzie, jak mnie albo moje dziecko spotka poważna choroba”. A jednocześnie nie potrafiłam oprzeć się temu, aby kliknąć kolejne reklamy pojawiające się na tablicy Facebooka – kilka tygodni temu opowiadała nam Joanna, której doświadczenia stały się podstawą eksperymentu Fundacji Panoptykon. Kobieta pokazała, że algorytmy reklamowe Facebooka mogą żerować na ludzkich słabościach, a proponowane przez platformę narzędzia do ich ograniczania są nieskuteczne.

O eksperymencie oprócz SW+ pisał też „Financial Times”. Brytyjski dziennik wspominał opisaną przez Huffington Post historię 36-letniej Melissy Elliott, wobec której stworzone przez programistów Facebooka algorytmy okazały się wyjątkowo okrutne. Otóż kobieta w 2019 roku straciła bliźniaczą ciążę, a przez kolejne miesiące na jej tablicy wyświetlały się reklamy związane z macierzyństwem. W akcie desperacji Elliot próbowała nawet wyszukiwać w Google informacji na temat poronienia w nadziei, że to zdejmie klapki z oczu algorytmu i powstrzyma zalew reklam przedstawiających ubranka czy inne produkty dla słodkich bobasków. Jednak nawet taki krok okazał się nieskuteczny.

Po tej i naszej publikacji Fundacja Panoptykon zaczęła zbierać podobne świadectwa i doświadczenia obrazujące szkody wywołane przez algorytmy służące do personalizacji treści na platformach internetowych. Niestety, alarmujących historii nie brakuje.

Dieta od mediów społecznościowych

Kiedy Marta wyczyściła swojego Instagrama oraz Facebooka i zaczęła stosować zalecenia dietetyczki, okazało się, że i tak niechciane treści do niej trafiały. Co chwilę na tablicy wyświetlały jej się propozycje obserwowania nowych fit-gwiazd, modelek, ćwiczeń czy reklamy cudownych środków na odchudzanie.

– Najgorsze były jednak filmiki z jedzeniem. Najgorsze, bo ja kocham dobrze zjeść i uwielbiam gotować. A Facebook ciągle podsyłał mi i automatycznie odtwarzał wideo, na którym ktoś gotuje pysznie wyglądające dania, pokazywał reklamy wspaniałych restauracji czy proponował dostawę soczystych burgerów do domu – mówi Marta.

Bywało tak, że przygotowywała obiad według wyznaczonej diety, a kiedy siadała do stołu, jedną ręką jadła, a drugą scrollowała Facebooka. Robiła tak od dawna, ale dopiero, gdy przeszła na dietę, zauważyła, jak źle to na nią wpływa. Czuła, że to, co właśnie ma na talerzu, nijak ma się do tego, co widzi na facebookowej tablicy. Traciła więc apetyt na zdrowe jedzenie, a fantazjowała o tym, czego powinna unikać. I ciągle czuła się głodna. Nawet gdy przed chwilą skończyła jeść obiad.

Dodatkowo im więcej czytała w internecie o zdrowej żywności, ćwiczeniach, dobrych postawach, tym więcej zalewało ją reklam i treści, wśród których były nie tylko te dopingujące, wspierające samokontrolę i przestrzeganie zaleceń. – Takie też były, ale w zdecydowanej mniejszości. A może tak to widziałam? Bo przede wszystkim widziałam te, które kusiły, aby znowu zejść na złą drogę. Były dni, że ulegałam i potem bardzo tego żałowałam. Kończyło się tym, że wchodziłam na Facebooka i bałam się tego, co za chwilę może pojawić mi się na tablicy – opowiada Marta.

Dodaje, że starała się ograniczać wówczas korzystanie z mediów społecznościowych, ale odcięta od wieści ze świata i znajomych czuła się jeszcze gorzej. Dopadał ją klasyczny efekt FOMO (Fear of Missing Out), czyli obawa przed utratą czegoś, byciem wykluczonym z jakiejś sytuacji przez nieobecność przy niej. – Gdy się wyłączałam, czułam frustrację, miałam wrażenie, że coś mnie omija. A kiedy wracałam, też czułam się fatalnie, bo trudno było mi przestrzegać diety. Czułam się jak w potrzasku. Żadne wyjście nie było dobre. Nie mogłam uwolnić się ani od podsuwanych treści, które były dla mnie po prostu szkodliwe, ani od myśli, że coś tracę – dodaje.

Fot. Shutterstock.com/ Autor: GoodStudio
Fot. GoodStudio / Shutterstock.com

Marta wspomina, że na nic zdawały się też kolejne próby „uporządkowania” Facebooka. Wielokrotnie czyściła przeglądarkę z ciasteczek, zmieniała ustawienia prywatności na Facebooku, ale nie czuła szczególnej różnicy.

– W końcu zdecydowałam się na kilka miesięcy całkiem zawiesić konto na Facebooku i Instagramie. Początki były bardzo trudne, ale zaczęłam częściej dzwonić do znajomych, od czego niektórzy już odwykli. To pozwoliło mi przetrwać najgorszy okres – dodaje kobieta.

Dziś Marta korzysta z Facebooka i innych mediów społecznościowych, ale tylko w wyznaczonych czasowo limitach. A przy tym rozsądnie dobiera profile, które obserwuje. – Reklamy jedzenia ciągle się pojawiają, filmy z gotowaniem kuszą, ale dziś jestem silniejsza niż wtedy i mam nadzieję, że wytrwam – kończy.

Coachingowe dołowanie

Adrian z Trójmiasta zbliża się do trzydziestki, ale jak mówi, swoim życiorysem mógłby już obdzielić kilka osób. W młodości dużo podróżował. Za granicą był nie tylko turystą, ale także studentem oraz pracował fizycznie. W końcu jednak wrócił do Polski. Dokończył magisterkę z ekonomii, a potem przejął niewielki rodzinny biznes, czyli sklep z rowerami i sprzętem do sportów zimowych. Wtedy, czyli w 2016 roku, na poważnie zaczęła się jego przygoda z Facebookiem. Wcześniej wrzucał zdjęcia z licznych podróży, nieraz zażarcie dyskutował pod artykułami, szczególnie na tematy gospodarcze i udzielał się na kilku zamkniętych grupach, ale dopiero własny biznes spowodował, że zaczął z tego serwisu korzystać regularnie.

– Kiedy przejąłem biznes po rodzicach, postanowiłem, że wprowadzę firmę w nową cyfrową erę. Owszem, mieliśmy stronę internetową, ale wszystko było robione po macoszemu. Zacząłem więc od firmowych kont w social mediach. To był świetny ruch, bo otworzyliśmy się na zupełnie nową grupę klientów – opowiada Adrian.

Jednak dwa lata później biznes zaczął iść gorzej. Adrian widzi dziś w tym sporo swojej winy. Popełnił błąd, upierając się na import pewnego modelu rowerów, niepotrzebnie oszczędzał na kluczowych pracownikach, przez co stracił m.in. doświadczonego handlowca. Żałuje też, że niewystarczająco zadbał o jakość usług, więc klienci w internetowych komentarzach nie zostawili na jego sklepie i serwisie suchej nitki. – To biorę na klatę. Wiem, że to, co wydawało się proste, kiedy zajmowali się tym ojciec z matką, mnie po prostu przerosło – wspomina.

W pewnym momencie rodzinna firma stanęła na progu bankructwa. Pojawiły się ogromne długi, zaległe faktury, w końcu umięśnieni goście w skórach z firm windykacyjnych. Adrian był załamany, ale jak mówi, jego stan pogarszał dodatkowo Facebook.

Fot. Shutterstock.com/ Katakari
Fot. Katakari / Shutterstock.com

– Musiałem tam zaglądać, bo jednak wciąż byli tam nasi klienci, a z drugiej strony ciągle wyświetlały mi się reklamy skutecznego prowadzenia biznesu pełne coachingowych fraz, szkoleń z inwestycji czy bycia rentierem żyjącym z dochodu pasywnego. Do tego artykuły o ludziach sukcesu, którzy zbudowali wspaniały startup, a przy których czułem się jak gówno. I to wszystko ze stron i profili, których nigdy nawet nie lajkowałem. Dziwiłem się, dlaczego to wszystko mi się wyświetla. Nieraz wystarczało kilkadziesiąt minut na Facebooku, aby kompletnie się zdołować, nie móc spać pół nocy, a rano nie mieć siły na nic, nawet na wstanie z łóżka, nie mówiąc o stawieniu czoła wszystkim problemom – opowiada mężczyzna.

To był jeden z najgorszych okresów w życiu Adriana. – Bliscy zauważyli, że jest ze mną źle. Niemal siłą zawieźli do specjalisty. Lekarz zdiagnozował depresję, z której wychodziłem ponad rok. Kilkadziesiąt tysięcy złotych długów wciąż się za mną ciągnie, ale sprawa jest formalnie z firmą windykacyjną dograna. Spłacam długi, zaczynam życie od nowa, ale ciągle zastanawiam się, czy trafiłbym na takie dno, gdybym codziennie nie dostawał obuchem w łeb zaraz po zalogowaniu się na Fejsa – zastanawia się mężczyzna.

Jak Facebook wpływa na dobrostan psychiczny?

Joanna Flis, psycholog kliniczny i certyfikowany specjalista psychoterapii uzależnień, nie ma wątpliwości, że Facebook i inne media społecznościowe mogą mieć negatywny wpływ na dobrostan psychiczny. Wynika to jej zdaniem z architektury platform społecznościowych, których algorytmy proponują nam treści zgodne z naszymi wcześniejszymi wyborami.

– Kiedy myśli o chorobie dziecka budzą u mnie lęk, to widząc takie treści, automatycznie nieco bardziej zwracam na nie uwagę, dłużej się przy nich zatrzymuję, a kiedy tak się dzieje, algorytm podsuwa mi ich coraz więcej, aż w końcu mój świat jest ich pełen. To jak kula śnieżna. Im mocniej się toczy, tym większy czujemy niepokój. To może być dla nas niebezpieczne, bo im bardziej narażamy się na szkodliwe dla nas treści, tym mocniej może to pogarszać nasze zdrowie psychiczne – przestrzega Joanna Flis.

Wpływowi mediów społecznościowych na dobrostan psychiczny nastolatków przyglądała się profesor psychologii Jean Twenge z Uniwersytetu Stanowego w San Diego. Z jej badań i publikacji, które zebrała w klasycznej już książce „iGen” wynikało, że osoby urodzone po 1995 roku, dorastające ze smartfonem w dłoni i nieznające czasów sprzed internetu, różnią się pod wieloma względami od przedstawicieli starszych pokoleń. Rzadziej ulegają pokusom, takim jak alkohol czy seks, ale też unikają odpowiedzialności związanej z dorosłością: nie śpieszy im się do zrobienia prawa jazdy, wyprowadzki z domu czy samodzielności finansowej.

W tej zmianie prof. Jean Twenge dostrzega ogromne zagrożenie. Przekonuje bowiem, że im więcej czasu nastolatki spędzają, patrząc na ekrany, tym bardziej prawdopodobne jest, że będą zgłaszać objawy depresji. A ten niebezpieczny trend powiązała z gwałtownie rosnącymi od 2011 roku w USA wskaźnikami depresji i samobójstw wśród nastolatków.

O te związki między mediami społecznościowymi a niepokojącymi trendami w zakresie zdrowia psychicznego w marcu tego roku w czasie przesłuchania na Kapitolu zapytała Marka Zuckerberga republikańska kongresmenka Cathy McMorris Rodgers. Szef Facebooka odpowiedział jednak, że nie sądzi, aby badania te ostatecznie rozstrzygały te kwestie.

Fot. Shutterstock.com/ Autor: Elms Art
Fot. Elms Art / Shutterstock.com

To zresztą stanowisko, na którym sam Zuckerberg i jego firma stoją od lat, chcąc dostarczać swoje usługi już coraz młodszym dzieciom. Sama prof. Jean Twenge komentując te słowa, mówiła, że istnieją korelacyjne dowody na związek między korzystaniem z mediów społecznościowych a depresją. – Nastolatki, które spędzają więcej czasu w mediach społecznościowych, są bardziej podatne na depresje lub nieszczęśliwe – mówiła w National Public Radio.

Tyle że – jak zwraca uwagę dr Konrad Bocian, psycholog i wykładowca University of Kent i Uniwersytetu SWPS – to wszystko nie jest takie proste i oczywiste. Bo korelacja nie jest przyczyną.

– Nie można dziś jednoznacznie stwierdzić, że częstsze korzystanie z mediów społecznościowych skutkuje gorszym zdrowiem psychicznym; że osoby, które są nieszczęśliwe i w depresji, częściej z tych mediów korzystają. Problem z badaniem prof. Jean Twenge jest taki, że ono sprawdza tylko, czy istnieje relacja między konkretnymi, wziętymi pod uwagę danymi zmiennymi, ale nie oznacza to, że tych zmiennych nie ma dużo więcej – mówi dr Konrad Bocian. Przywołuje też wyniki prowadzonego przez osiem lat badania podłużnego (czyli pozwalającego obserwować te same osoby wielokrotnie, na przestrzeni wielu lat), które przeprowadzili naukowcy z Brigham Young University.

– Z ich badań wynika, że czas używania mediów społecznościowych nie jest związany z indywidualnymi zmianami depresyjnymi lub lękowymi na przestrzeni ośmiu lat. Badanie wykazało bowiem, że jeśli dokonujemy porównań między użytkownikami mediów społecznościowych lub między grupami wiekowymi, związek używania mediów społecznościowych z depresją lub lękiem jest umiarkowany. Natomiast gdy dokonujemy porównania zmian w natężeniu objawów depresyjnych i lękowych indywidualnie u użytkowników mediów społecznościowych, takich zmian nie wykryto na przestrzeni ośmiu lat – mówi specjalista.

Dr Bocian tłumaczy, że wśród nastolatków wchodzących we wczesną dorosłość osiem lat obserwacji indywidualnego natężenia używania przez nich mediów społecznościowych nie wykryło, aby to zachowanie miało związek z ich zdrowiem psychicznym. – Biorąc pod uwagę te wieloletnie badania, byłbym daleki od jednoznacznych stwierdzeń oceniających wpływ mediów społecznościowych na zdrowie psychiczne. Obraz jest prawdopodobnie o wiele bardziej złożony – podsumowuje specjalista.

Nasze wspaniałe, fejsowe życia

Pewniejsze jest za to, że Facebook może wpływać na obniżenie nastroju. To potwierdziły już wcześniejsze badania, które pokazały, że użytkownicy automatycznie porównują swoje życie do życia znajomych widzianego na tablicy. Kiedy ci akurat są na egzotycznych wakacjach albo korzystają z luksusowych dóbr, nasza codzienność w pracy musi wypaść gorzej.

– Psychologowie zauważyli, że wśród osób pasywnie korzystających z Facebooka, czyli głównie przeglądających treści, nieumieszczających własnych postów czy komentarzy, spadek nastroju notuje się na koniec dnia. Może to oznaczać, że jeśli zaglądamy na Facebooka kilka minut dziennie, nic się nie stanie. Jeżeli jednak przeglądamy go przez dłuższy czas, to wieczorem efekty mogą się skumulować i skutkować obniżonym nastrojem – mówi dr Konrad Bocian.

Nie jest żadna tajemnicą, że Facebook dokładnie monitoruje naszą internetową aktywność. Gromadzi i analizuje każdy zostawiony przez nas cyfrowy ślad. Robi to nie tylko wprost, widząc nasze zachowania, publikacje i lajki, ale też odnotowując te ślady, które często pozostawiamy po sobie nieświadomie, czyli m.in. lokalizację, z której się łączymy, godziny, w jakich przeglądamy platformę, posty, na których dłużej zatrzymujemy wzrok czy grupy, do których dołączamy.

Fot. Shutterstock.com/ Autor: ice9
Fot. ice9 / Shutterstock.com

Co więcej, narzędzia śledzące Facebooka, czyli tzw. piksele, rozsiane są po całej sieci, zbierając informacje na nasz temat nie tylko z platform należących do Facebooka, ale też z teoretycznie niezależnych stron internetowych, np. portali newsowych, sklepów internetowych czy stron poradnikowych.

– Te wszystkie dane nieprzerwanie „mielą” zaawansowane algorytmy Facebooka. Szukają statystycznych korelacji i prawidłowości pomiędzy tym, jak się zachowujemy, i tym, co już wiadomo o innych użytkownikach, którzy w przeszłości zachowywali się podobnie. Na bazie tej analizy Facebook wysnuwa wnioski na temat tego, kim jesteśmy i co nas interesuje. Przy czym wcale nie oznacza to, że jeśli nie postujemy o naszych obawach, to Facebook nie dowie się, na czym one polegają. Wystarczy, że dłużej zatrzymamy swoją uwagę na poście o czymś, co nawiązuje do naszych lęków albo klikniemy w artykuły, które dotyczą naszych słabości. W cokolwiek, co algorytm zinterpretuje jako istotne – wyjaśnia Karolina Iwańska z Fundacji Panoptykon.

Po co to wszystko? Aby zatrzymać na dłużej naszą uwagę, podsuwając nam treści, którym nie będziemy się w stanie oprzeć. W końcu im więcej czasu spędzimy na Facebooku i im więcej danych o sobie zostawimy, tym więcej reklam będziemy mieć szansę zobaczyć. I – co za tym idzie – tym więcej Facebook zarobi.

Reklama algorytmem sterowana

Na zebranych na nasz temat danych polegają bowiem nie tylko algorytmy rekomendujące treści w fejsbukowym czy instagramowym feedzie, ale też algorytmy dobierające reklamy. Reklamodawcy określają pewne ogólne kryteria osób, do których chcą dotrzeć, np. kobieta powyżej 25. roku życia z Opola zainteresowana medycyną. – Jednak to Facebook określa, które z użytkowniczek faktycznie spełniają te kryteria i które z nich są bardziej skłonne zareagować na reklamę niż pozostałe. To właśnie ten drugi etap dopasowywania reklam zdecydował o tym, że bohaterka eksperymentu Panoptykonu ciągle widziała reklamy podsycające jej niepokoje – mówi Karolina Iwańska.

Za algorytmami, także tymi na Facebooku, zawsze stoi człowiek. Dlaczego więc skonfigurowano je tak, aby żerowały na naszych słabościach? Karolina Iwańska tłumaczy, że Facebook czy któryś z jego managerów zajmujący się algorytmami nie wykorzystuje naszych słabości celowo, złośliwie i bezkompromisowo.

– Algorytmy, które analizują nasze zachowanie, dobierają reklamy i rekomendują treści, nie działają jak przysłowiowe służby wywiadowcze. Nie tworzą na nasz temat żadnej teczki, nie przypisują nam stałych i nazwanych cech, np. chory na raka, młoda matka, gej czy wyborca PiS, po to, żeby potem te cechy wykorzystywać do podsuwania nam takiej, a nie innej treści. Wszystko opiera się tylko i aż na statystyce, opisane jest językiem matematyki i data science – mówi Karolina Iwańska. Jak dodaje, promowanie treści nawiązujących do naszych słabości to efekt uboczny. – Jednak dość przewidywalny, kiedy wiemy, pod jaki cel zostały skonfigurowane. Nie taki, aby nam pomóc odkrywać wartościowe treści i porządkować ogrom informacji, ale przede wszystkim, by wspierać interesy biznesowe Facebooka, czyli maksymalizować zaangażowanie i czas, jaki spędzamy na platformie – dodaje.

Taki model działania koncernu Marka Zuckerberga nie jest zresztą tajemnicą. Doskonale było widać to choćby wtedy, gdy podczas sesji Q&A (pytań i odpowiedzi) spytano szefa Instagrama Adama Mosseriego, dlaczego Instagram nie pozwala wybrać opcji szeregowania tablicy chronologicznie. Mosseri zupełnie szczerze odpowiedział, że według ich danych użytkownicy Instagrama, którzy wybierają taką opcję, spędzają na Instagramie mniej czasu i „to naprawdę trudna sytuacja”. – 15-sekundowe stories nie pozwoliło Mosseriemu powiedzieć, dla kogo jest ona trudna, ale domyślam się, że dla Instagrama, który w sytuacji odpływu użytkowników musiałby się liczyć z mniejszymi wpływami z reklam – komentuje Iwańska.

Sprzątanie po algorytmach

Co robić, kiedy poczujemy, że widziane przez nas treści mają na nas negatywny wpływ? Eksperyment Fundacji Panoptykon pokazał, że proponowane przez platformę narzędzia do ograniczania niechcianych reklam są nieskuteczne. Dla wielu rozwiązaniem nie będzie też niekorzystanie z Facebooka czy Instagrama, bo pełnią one ważną rolę utrzymywania więzi społecznych czy bycia w obiegu informacyjnym.

Fot. Shutterstock.com/ Autor: Quality Vector
Fot. Quality Vector / Shutterstock.com

– Internet ma doskonałą pamięć. Jeśli więc nie zadbamy o naturalne procesy zapominania, to będziemy ofiarami naszych wcześniejszych wyborów i kryzysów – mówi Joanna Flis i przywołuje wspomniany przypadek kobiety, która poroniła, a algorytmy nie pozwalały jej o tym zapomnieć. – Jeśli przed poronieniem miała przygotowany pokój dziecięcy w domu, to po poronieniu higienie psychicznej służyłaby zmiana jego wystroju, aby nie spotykać się z tym, co nas rani. To samo dotyczy przestrzeni cyfrowej. Jeśli nie będziemy o nią dbać, wprowadzać w niej porządku, to ta przeszłość zawsze będzie dopadać nas w teraźniejszości – dodaje.

Karolina Iwańska podkreśla jednak, że indywidualne działania są mocno ograniczone, a w pojedynkę może być nam trudno okiełznać działania Facebooka.

– Wiemy, że narzędzia Facebooka są nieskuteczne, a istniejące prawo, np. o ochronie danych osobowych, okazuje się niewystarczające. W praktyce jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę platform cyfrowych i nie dysponujemy żadnymi skutecznymi narzędziami kontroli tego, jak informacje na nasz temat są wykorzystywane – mówi Iwańska. Jak dodaje, do realnej zmiany potrzebne są regulacje wycinające najbardziej inwazyjne praktyki, czyli choćby reklamę opartą na śledzeniu. 

– Na dłuższą metę powinniśmy dążyć do stworzenia warunków do rozwoju alternatyw, np. algorytmów opartych na innych parametrach, funkcjonujących w ramach konkretnej platformy, ale od niej niezależnych. Rozwijanych przez podmioty, które mają inne modele biznesowe: takie, które nie premiują zaangażowania za wszelką cenę – dodaje ekspertka.

Zdjęcie tytułowe: A Plus Vector/Shutterstock.com