Obce cywilizacje istnieją i dramatycznie zmienią nasz świat. Rozmowa z Avim Loebem

– Wywróci to do góry nogami nasz świat, filozofie, religie. Prędzej czy później do tego dojdzie, jestem przekonany – mówi Loeb w specjalnym wywiadzie dla Spider's Web+. Astrofizyk z Uniwersytetu Harvarda zasłynął ogłoszeniem, że słynna planetoida 'Oumuamua ma być dowodem na istnienie pozaziemskich cywilizacji. Teraz wydał na ten temat książkę.

02.07.2021 05.57
Avi Loeb: Obce cywilizacje istnieją i dramatycznie zmienią nasz świat [WYWIAD]

W 2017 r. astronomowie dostrzegli na niebie punkt świetlny, który początkowo wyglądał jak kolejna planetoida lub kometa. Po zbadaniu, skąd on przyleciał i dokąd zmierza, okazało się, że obiekt nie pochodzi z naszego bezpośredniego otoczenia. Przyleciał z przestrzeni międzygwiezdnej, minął Słońce i właśnie wylatuje z Układu Słonecznego. Tym samym ów początkowo niepozorny obiekt stał się absolutnie wyjątkowy. Świat pierwszy raz usłyszał o 'Oumuamua – pierwszej w historii planetoidzie międzygwiezdnej, którą astronomowie dostrzegli podczas przelotu przez Układ Słoneczny.

Ten wyjątkowy obiekt musiał powstać w otoczeniu zupełnie innej gwiazdy, w innym układzie planetarnym. Wskutek niewyjaśnionych okoliczności został jednak z niego wyrzucony i skazany na tułaczkę w pustce przestrzeni międzygwiezdnej, aby po milionach lat w 2017 roku przelecieć przez Układ Słoneczny. Jego zachowanie wskazuje, że nasz układ planetarny skrywa jeszcze niejedną tajemnicę. Prof. Abraham „Avi” Loeb z Uniwersytetu Harvarda uważa, że obiekt ten może nie być zwykłą planetoidą, a wytworem obcej cywilizacji.

Radosław Kosarzycki, Magazyn Spider's Web+: Obserwuje pan czasem nocne niebo?

Prof. Avi Loeb, Uniwersytet Harvarda: – Oczywiście. Zawsze mam wrażenie, że gwiazdy są światełkami z gigantycznego statku kosmicznego, który unosi się w przestrzeni kosmicznej. Wszak cała nasza galaktyka, Droga Mleczna bezustannie przemieszcza się we wszechświecie. Gdyby galaktyka była takim statkiem, to te wszystkie gwiazdy wyglądają jak okna do kabin, w których zapalone jest światło. Automatycznie zawsze w mojej głowie pojawia się pytanie, czy w pobliżu tych świateł, na tym statku, są inni pasażerowie poza nami.

W 2017 r. przelatywała przez Układ Słoneczny planetoida 'Oumuamua, odkrył ją Robert Weryk. Pan stwierdził, że to nie planetoida, lecz jakaś pozostałość po obcej cywilizacji.

'Oumuamua to pierwsza międzygwiezdna planetoida, która została dostrzeżona w pobliżu Ziemi. Odkryliśmy ją w 2017 roku – wleciała do Układu Słonecznego, przeleciała w pobliżu Słońca i ponownie uciekła w przestrzeń międzygwiezdną. Po jej prędkości wiedzieliśmy, że nie pochodzi z naszego układu planetarnego, a jedynie jest tutaj przelotem. Ciekawiej jednak zrobiło się dopiero później. Okazało się, że oddalając się od Słońca, jej prędkość nie zgadzała się z innymi obiektami tego typu. Gdy obserwowaliśmy odbijane przez nią światło, okazało się, że ma ona bardzo nietypowy kształt. Zmiany jasności wskazywały, że mamy do czynienia z ekstremalnie wręcz płaskim obiektem, który rotuje wokół jednej ze swoich osi.

Czyli okrągły kręcący się talerz, który leci z ogromną prędkością?

Tak, takich płaskich obiektów zazwyczaj się nie obserwuje. We wrześniu 2020 roku odkryto jeszcze jeden taki obiekt, którego prędkość na orbicie zdawała się nie pasować do obiektu. Okazało się, że w rzeczywistości obiekt 2020 SO to człon rakiety wystrzelonej w kierunku Księżyca w latach 60. XX wieku. Gdybyśmy to my wystrzelili 'Oumuamua z Ziemi jako żagiel słoneczny, jej ruch pasowałby do ruchu obiektu obserwowanego w 2017 r. Inaczej mówiąc, 'Oumuamua wygląda i zachowuje się tak, jakby była sondą wysłaną przez obcą cywilizację, a nie jakby była naturalną planetoidą.

Avi Loeb
Avi Loeb

Czyli nie jesteśmy sami we wszechświecie?

Jestem głęboko przekonany, że życie na poziomie mikroorganizmów jest bardzo rozpowszechnione we wszechświecie. Jakby nie patrzeć, mikroorganizmy na Ziemi pojawiły się niemal od razu po tym, gdy Ziemia ochłodziła się po procesie formowania. Wychodzi zatem na to, że potrzeba ciekłej wody, środków odżywczych i światła, by pojawiło się życie. Praktycznie na wszystkich planetach podobnych do Ziemi znajdziemy te składniki. Możemy więc założyć, że i mikroorganizmy też tam znajdziemy.

A inteligentne życie?

A to już zupełnie inna para kaloszy, bo tutaj niezbędna jest odpowiednia definicja inteligencji. Po pierwsze – czy my jesteśmy najmądrzejsi w naszym otoczeniu? Mam wrażenie, że nie. Nie dbamy o naszą planetę, o zdrowie, nawzajem się zabijamy w różnych częściach świata. Dla mnie to dowód, że nie jesteśmy inteligentnym gatunkiem. Mam zatem wrażenie, że życie inteligentne także istnieje we wszechświecie i najprawdopodobniej jest inteligentniejsze od nas.

A ile czasu potrzeba na rozwinięcie się takiego inteligentnego życia? Dinozaury chodziły po Ziemi przez 130 mln lat i jakoś im się to nie udało. Ludzie osiągnęli to w kilkaset razy krótszym czasie.

Jedynym sposobem na odpowiedź jest sprawdzenie, jak często życie na innych planetach dochodziło do takiego poziomu rozwoju. Niestety, nie jesteśmy w stanie wyciągnąć żadnych wniosków w tej kwestii, opierając się na zbiorze danych składającym się z jednej cywilizacji – naszej.

Zatem wracamy do punktu wyjścia – nic nie wiemy.

Ale za każdym razem, gdy spoglądaliśmy w niebo z przekonaniem, że jesteśmy w jakiś sposób wyjątkowi we wszechświecie, okazywało się, iż nie mamy racji. Arystoteles przekonywał: Ziemia jest absolutnym centrum wszechświata, otoczonym pięknymi sferami. I przez tysiąc lat ludzie byli przekonani, że miał rację, bo to łechtało ich ego. Potem wielki szok, bo okazało się, że to jednak Ziemia krąży wokół Słońca, Słońce porusza się wokół centrum Drogi Mlecznej i nawet ona nie jest w centrum wszechświata!

Czyli wszystko marność, bo jesteśmy tylko malutkim punkcikiem we wszechświecie?

Jesteśmy tylko aktorami, których ktoś postawił na scenie. Ta scena jest przeogromna, jest 10 000 000 000 000 000 000 000 000 00 razy większa od ludzkiego organizmu, więc z pewnością nie stoimy w jej centrum. Ba! Wiemy, że przedstawienie na tej scenie trwa już od 13,6 miliarda lat, a my się dopiero na niej pojawiliśmy.

Trudno zatem uwierzyć, że głównymi bohaterami tej sztuki jesteśmy właśnie my. Jeżeli chcemy zrozumieć to przedstawienie, naturalnym wydaje się poszukanie innych aktorów, być może oni mieli więcej czasu na takie rozważania i już wiedzą, o co chodzi w tym przedstawieniu.

Trudno mi sobie wyobrazić, że jakiś gatunek mógłby być tak zaawansowany jak ludzie.

Zauważ, że większość gwiazd powstała miliardy lat wcześniej niż Słońce. 25-50 procent z nich posiada planety podobne do Ziemi i to w ekosferze gwiazdy. Jeżeli nasza gwiazda i planeta są przeciętne, to w podobnych układach do naszego mogły zachodzić podobne procesy do tych, które zaszły w Układzie Słonecznym. Zakładając, że nie jesteśmy wyjątkowi, możemy dojść do wniosku, iż życie podobne do naszego równie dobrze mogło istnieć już miliardy lat przed nami, przed powstaniem Słońca.

I ktoś miliardy lat temu mógł już wymyślić własny internet i samoloty?

Być może nawet takie cywilizacje – tak samo jak my – wysyłały stworzony przez siebie sprzęt w przestrzeń kosmiczną. Dlatego też powinniśmy szukać takiego sprzętu. My z Ziemi wysłaliśmy sondy Voyager 1, Voyager 2, Pioneer 10, Pioneer 11, New Horizons i one właśnie rozpoczynają swoją podróż w przestrzeń międzygwiezdną. Za setki tysięcy lat będą zbliżały się do innych gwiazd i innych układów planetarnych. Jeżeli faktycznie jakieś cywilizacje na długo przed nami osiągnęły ten sam poziom rozwoju, to takie artefakty ich cywilizacji mogą przemierzać przestrzeń kosmiczną także w naszej okolicy.

To dlaczego po prostu się z nami nie skontaktują?

Być może te cywilizacje już dawno nie żyją, ale wysłany przez nie sprzęt zbiera się w przestrzeni kosmicznej i z czasem jest go coraz więcej tak jak butelek na plażach na powierzchni Ziemi. Turyści przyjeżdżają i odjeżdżają, ale pozostawione przez nich śmieci stopniowo zbierają się na plażach i w wodzie. Jeżeli wystarczająco dużo cywilizacji na przestrzeni miliardów lat istniało i wysyłało swój sprzęt, to we wszechświecie może wprost roić się od takich artefaktów.

Inaczej – dlaczego my się z nimi nie skontaktujemy, jeśli żyją?

My nasłuchujemy kosmos np. na falach radiowych. To błędne podejście. Słuchamy kosmosu zaledwie od 70 lat, ale aby kogoś usłyszeć, ten ktoś musiałby nadawać na falach radiowych mniej więcej w tym samym czasie, w którym my słuchamy! Fale przejdą i już nie mamy szans ich znaleźć. Zatem aby kogoś usłyszeć, musimy wpasować się w bardzo wąskie okno, w którym druga cywilizacja nadaje. Takich cywilizacji, które żyją w tym samym czasie, co my i są na tym samym etapie rozwoju, może być stosunkowo niewiele. Artefakty, sondy kosmiczne to zupełnie inna bajka, one mogą istnieć przez miliony, miliardy lat i stopniowo akumulować się w przestrzeni międzygwiezdnej.

Trochę się nie dziwię wątpiącym w obcą cywilizację, skoro nie ma żadnych dowodów.

Ech… Owszem, możemy zachowywać się jak filozofowie z czasów Galileusza. Byli przekonani, że Słońce porusza się wokół Ziemi, ba – nie chcieli nawet spojrzeć przez jego teleskop, aby sprawdzić przedstawiane przez niego dowody! Zamiast tego umieścili go w areszcie domowym do końca życia. Jednak to nie zmieniło rzeczywistości, Ziemia nadal krążyła wokół Słońca. Rzeczywistość ma w nosie, czy ją obserwujesz, czy usilnie będziesz starał się ją ignorować. To jedynie od ciebie zależy, czy z faktów obserwacyjnych wyciągniesz prawidłowe wnioski, czy raczej będziesz chciał żyć w tej ułudzie.

To samo dotyczy poszukiwania życia we wszechświecie. Możemy zasłonić żaluzje, nie wyglądać przez okno i upierać się, że jesteśmy absolutnie unikalni. Tylko co z tego? Jeżeli mamy sąsiadów we wszechświecie, to oni wciąż tam będą niezależnie od tego, czy będziemy ich szukać, czy nie.

Pamięta pan, jak skończył Giordano Bruno?

Na stosie.

Twierdził, że Słońce nie jest wyjątkowe, bo widoczne na niebie gwiazdy też mogą być takimi Słońcami, a wokół nich mogą krążyć planety jak Ziemia. Kościołowi ta teoria była nie w smak, bowiem gdyby na innych planetach istniało życie, to ono mogłoby też grzeszyć. W takiej sytuacji potrzebne byłyby kopie Jezusa Chrystusa, które musiałyby zbawiać po kolei mieszkańców tychże planet.

I teraz drugi przykład – 1952 r., astronom Otto Struve przekonuje, że powinniśmy szukać na niebie potężnych planet gazowych, które krążą bardzo blisko swoich gwiazd macierzystych. Ludzie mówią: co ty, chłopie, przecież przy gwieździe macierzystej planety są skaliste – tak jak u nas w Układzie Słonecznym. Struve na to, że nie, szukajmy, szukajmy gorących planet gazowych. Ale naukowcy kolejne 40 lat przekonywali, że to bez sensu.

I co? Gdy nagle w 1995 r. zaczęli ich szukać, już tego samego roku odkryli pierwszą z nich. Tak dla nauki powstały gorące jowisze – nowa kategoria planet gazowych nazwana tak, bo rozmiarami i kształtem przypominają znanego nam Jowisza. Od tego czasu takich gorących jowiszów odkryto całe mnóstwo i nowe trafiają do katalogu niemal co tydzień.

Sceptycyzm naukowców spowodował jednak niemal 40 lat opóźnienia w badaniach egzoplanet. Pytanie, ile takich słusznych hipotez nigdy nie sprawdzono ze względu na nieuzasadniony sceptycyzm. Mam wrażenie, że w XXI wieku powinniśmy w końcu stwierdzić, że otwarty umysł jest kluczem do poznawania wszechświata. Ileż można żyć w strefie komfortu? Obserwujmy otoczenie i badajmy wszystko, co nam się nawinie, także takie obiekty jak 'Oumuamua.

Niezmiennie bawi mnie ta nazwa. Jest tak egzotyczna, jak sam ten obiekt.

Gdybyśmy pokazali dzisiejszy smartfon jaskiniowcowi sprzed kilkudziesięciu tysięcy lat, uznałby go za ładny błyszczący kamień. Gdybyśmy pokazali go ludziom ze średniowiecza, uznaliby, że to jakaś magia. Jeżeli zatem między nami a inną cywilizacją istnieje choćby nieznaczna na skalę kosmiczną różnica w etapie rozwoju, to wysyłane przez nią w kierunku Układu Słonecznego sondy także mogą nie wyglądać dla nas jak sondy, które my wysyłamy w kosmos. To dlatego powinniśmy badać wszystkie nietypowe obiekty wlatujące do naszego układu planetarnego, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka nie wyglądają jak typowa sonda kosmiczna.

Przyjmijmy, że faktycznie przylatuje do nas taka obca sonda. Kiedy została wysłana?

Może nawet miliardy lat temu? Osobiście wychodzę z zasady kopernikańskiej. Kopernik udowodnił, że nie jesteśmy centrum wszechświata, nie wszystko kręci się wokół Ziemi, lecz to Ziemia jako jedna z wielu planet krąży wokół Słońca, a Słońce jako tylko jedna w miliardów gwiazd krążących wokół środka galaktyki. Co więcej – nasza galaktyka też nie jest centrum wszechświata, bo takich samych są setki miliardów.

Zasadę kopernikańską można rozciągnąć nie tylko na przestrzeń, ale także na czas. Nie żyjemy w jakimś szczególnym momencie w historii wszechświata. To prowadzi mnie do przekonania, że poszukiwanie istot takich jak my ma sporo sensu. Skoro my powstaliśmy, to pewnie powstali także inni. Za czasów ludzkości albo miliardy lat wcześniej.

To dlaczego tego nie badamy? Jest pan jedynym naukowcem na świecie, który podziela tę teorię?

Nie wiem, dlaczego, dla mnie to zdumiewające! Inwestujemy miliardy dolarów w poszukiwanie ciemnej materii, nadal nie znaleźliśmy ani jednej jej cząstki, a społeczność naukowa uważa, że to normalne. Dokładnie w ten sam sposób powinniśmy poszukiwać technologicznych sygnatur obcych cywilizacji we wszechświecie. Mimo to ta działka jest tysiące razy słabiej finansowana od poszukiwania ciemnej materii.

Powtórzę pytanie: dlaczego?

Wielu fizyków woli pozostawać w swojej strefie komfortu. Można tego dokonać zazwyczaj na dwa sposoby. Można pozostać w fizyce teoretycznej, która nie jest testowana eksperymentalnie – wtedy nie da się dowieść, że dana teoria jest błędna. Tutaj mam na myśli zajmowanie się dodatkowymi wymiarami przestrzeni, teorią wielu wszechświatów, których nie da się sprawdzić eksperymentalnie w najbliższej przyszłości.

Druga grupa naukowców to ludzie, których anomalie nie cieszą, a irytują. Gdy odkryliśmy planetoidę międzygwiezdną 'Oumuamua, o której traktuje moja książka „Pozaziemskie”, na Harvardzie miała miejsce konferencja na jej temat. Gdy wyszedłem z sali po wykładzie, jeden z moich kolegów, który na co dzień pracuje nad małymi ciałami Układu Słonecznego, podszedł do mnie i powiedział: „Wiesz, ten obiekt jest tak dziwny, że wolałbym, gdyby on w ogóle nie istniał”. To jest wprost oburzające! Naukowiec powinien być podekscytowany tym, że odkrywa coś, o czym jeszcze nic nie wiemy!

To zwykły strach przed nieznanym, a pan od razu kolegę atakuje.

Skoro pan tak sądzi, to w takim razie atakuję też Alberta Einsteina. Sto lat temu, gdy znikąd pojawiła się mechanika kwantowa, Einsteinowi się ona nie spodobała, bo różniła się od mechaniki klasycznej. Niemożliwe i upiorne działanie na odległość – mawiał o tym, co dziś znamy jako splątanie kwantowe. I co? I właśnie w tym się mylił. Owszem, to była zupełnie nowa idea, której do dziś nie rozumiemy do końca, ale po prostu została nam narzucona przez naturę.

Strasznie irytujące i całkowicie dla mnie niezrozumiałe jest to, że czymś normalnym w nauce jest finansowanie badań nad rzeczami, których nie da się w żaden sposób zweryfikować: teoria multiwersu, teoria strun, dodatkowe wymiary przestrzenne. Jakim cudem to jest część mainstreamu, a poszukiwanie życia we wszechświecie jest czymś ekstremalnym? Według mnie ta pierwsza grupa zajmuje się jedynie gimnastyką matematyczną, której wynikiem jest jedynie wzajemne nagradzanie się stypendiami, nagrodami i tytułami, przy znikomym wkładzie w naszą wiedzę o wszechświecie. Czasami się zastanawiam w ogóle, za co naukowcy dostają pieniądze, skoro wciąż tak wiele nie wiemy. Powinniśmy im płacić, dopiero gdy dostarczają nam nowej wiedzy.

Możemy się spodziewać kolejnych obiektów takich jak 'Oumuamua?

Powstające właśnie Obserwatorium Very Rubin według wszelkich szacunków ma potencjał odkrywania takich obiektów z częstotliwością rzędu jednego obiektu miesięcznie. Jeżeli satelity z konstelacji Starlink nie będą nam przesadnie przeszkadzać, a takie ryzyko istnieje, to będziemy mieli więcej planetoid międzygwiezdnych do badania. Być może któraś z nich okaże się być satelitą wysłanym przez mieszkańców innej planety.

Gdy zobaczę mrówkę na blacie w kuchni, wiem, że szansa na to, że jest to jedyna mrówka w kuchni, jest niewielka. Można wręcz spodziewać się, że skoro zauważyliśmy taki obiekt jak 'Oumuamua, to może być ich całkiem sporo w Układzie Słonecznym. Badania wskazują, że w Układzie Słonecznym teraz może być ich nawet biliard (10^15).

Wyobraźmy sobie, że za kilka lat udaje się odkryć kolejną taką planetoidę dopiero wlatującą do Układu Słonecznego. Szybko montujemy sondę, wrzucamy ją na rakietę i wysyłamy w kierunku planetoidy. Na miejscu okazuje się, że jest to ewidentnie sonda wykonana przez mieszkańców innej planety. Co się wtedy dzieje?

Zmiany byłyby dramatyczne. Musielibyśmy zweryfikować nasze idee filozoficzne i religijne, po raz kolejny musielibyśmy zweryfikować nasze miejsce we wszechświecie. Jestem przekonany, że na każdym uniwersytecie na świecie wkrótce pojawiłyby się wydziały archeologii kosmicznej, lingwistyki kosmicznej i wielu innych dziedzin, które musiałyby zająć się na poważnie rozważaniem implikacji istnienia życia na innych planetach. I jestem też przekonany, że prędzej czy później do tego dojdzie.

Prof. fizyki teoretycznej Abraham Loeb (ur. 1962) to naukowiec najdłużej sprawujący urząd dziekana Wydziału Astronomii na Uniwersytecie Harvarda, dyrektor Black Hole Initiative oraz Instytutu Teorii i Obliczeń w Centrum Astrofizyki Harvard-Smithsonian, członek Komitetu Doradczego w Breakthrough Starshot Initiative. Autor ponad 800 artykułów naukowych z zakresu czarnych dziur, pierwszych gwiazd we wszechświecie oraz poszukiwania życia pozaziemskiego i przyszłości wszechświata. Jego najnowsza książka pt. „Pozaziemskie. Pierwsze ślady życia rozumnego poza Ziemią” właśnie została wydana w Polsce.

Zdjęcia:
główne, Oumuamua - ESO/M. Kornmesser / Wikimedia

prof. Avi Loeb - archiwum profesora