Musiałam pójść na miesięczne zwolnienie. Nie byłam już w stanie tego dłużej wytrzymać. Dzieci na teleszkole cały czas potrzebowały pomocy, miały jeden laptop do podziału, więc jeszcze awantury, które może korzystać. W czwórkę zamknięci byliśmy niemalże non stop przez dwa miesiące na 60 metrach, bez ogrodu, bez żadnego lasu w pobliżu. Z mężem zaczęliśmy się praktycznie codziennie kłócić. W pracy też niezły bałagan, bo nagle przenieśli nas na home-office, a prawie nikt nie był wcześniej przeszkolony. Wydawało mi się, że po lecie złapię trochę oddechu, ale gdy znowu ogłoszono jesienią lockdown, zaczęłam się po prostu tak źle czuć, że w środku nocy budziłam się cała zlana potem, jakbym miała 39 stopni. Po kilku tygodniach bezsenności wreszcie umówiłam się do lekarza. Diagnoza: nerwica depresyjna.