Widmo krąży nad światem. Widmo Zimnej Wojny 2.0

Stany biorą na celownik kolejne chińskie firmy: Huawei, TikTok, Xiaomi. Europa szykuje regulacje mające ukrócić potęgę amerykańskich bigtechów. Facebook, Google i Twitter są o krok od opuszczenia Hongkongu. Czyżby zapadała nad światem nowa, cyfrowa kurtyna?

Widmo krąży nad światem. Widmo Zimnej Wojny 2.0

To było jak perfekcyjne kung fu. Istne wejście smoka. Po siedmiu latach negocjacji, nagle w 35. rundzie rozmów, ledwie na kilka tygodni przed końcem roku ze strony Chin pojawił się sygnał: są gotowi do sporych ustępstw.

Na tyle dużych, że 30 grudnia w przedostatnim dniu nie tylko 2020 roku została dogadana europejsko-chińska umowa ws. inwestycji (Kompleksowa Umowa Inwestycyjna – Comprehensive Agreement on Investment, CAI). Dogadana, bo podpisów wciąż jeszcze pod nią brakuje.

Na pierwszy rzut oka najlepszym podsumowaniem nie tylko samej umowy (której szczegóły wciąż pozostają niejawne), ale także pozycji obu stron w nią zaangażowanych jest nagranie z telekonferencji kończącej negocjacje. W środku Chin Xi Jinping otoczony wianuszkiem europejskich przywódców: jest kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Francji Emanuel Macron, przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel i przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Od razu widać, kto jest rozgrywającym.

I rzeczywiście choć to Niemcom zależało na szybkim dogadaniu CAI, to tak naprawdę jest to umowa ważniejsza dla Chin niż dla Unii Europejskiej. Co więcej, jej zawarcie dowodzi, że zaczęła się poważna globalna przepychanka o tworzenie nowych sojuszniczych bloków. Ekspansja technologiczna, budowanie siły lokalnych cyberkorporacji i zmniejszenie zasięgów tych konkurencyjnych jest w tej rozgrywce niczym nowy wyścig zbrojeń. 

Najwyraźniej i to od lat widać odsuwanie się od siebie Stanów Zjednoczonych i Chin. Jedni blokują firmy i cyfrowe usługi tych drugich. Jak w życiu podstawowym pytaniem staje się: kto kogo porzuca? 

– Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to USA najsilniej prą do podziałów. Ale ten rozwód to niekoniecznie ich decyzja – ocenia Aleksander Poniewierski, ekspert od nowych technologii i ich zastosowania w biznesie z firmy doradczej EY. 

W środku tej rozgrywki jest Europa, która miota się, próbując wypracować sobie trzecią, neutralną drogę. Tylko czy da się być trochę w ciąży? Szczególnie, że stawką są decyzje dotyczące nie tylko naszego technologicznego rozwoju, ale też przyszłej pozycji politycznej.

Krótka historia 2020

W minionym roku na styku technologii i polityki działo się tak wiele, że łatwo się pogubić. Podsumujmy krótko najważniejsze wydarzenia.

Styczeń – Unia publikuje tzw. toolbox, czyli zasady dotyczące budowy sieci 5G. Nie ma w nich wskazania, aby blokować Huawei lub jakiegokolwiek innego dostawcę. 

Czerwiec – Indie na swoim terytorium blokują dostęp do 118 chińskich aplikacji, w tym do TikToka, który ma tam 120 mln użytkowników. Powód? Oficjalnie: kwestie bezpieczeństwa publicznego. Faktycznie: odpowiedź na spór graniczny z Państwem Środka. 

Lipiec – Wielka Brytania wyklucza Huawei z budowy sieci 5G i daje operatorom siedem lat na wyczyszczenie swoich sieci ze sprzętu tej firmy.

Donald Trump niespodziewania ogłasza blokadę chińskiego TikToka, jeżeli ten nie zgodzi się na amerykańskie warunki, czyli odsprzedanie części udziałów.

Sierpień – USA ogłasza plan tzw. Czystej Sieci, czyli ograniczenia udziału chińskich dostawców i klientów w projektach technologicznych. Namawia do tego sojuszników z Europy, szczególnie Środkowo-Wschodniej. Z misją do nich wyrusza sekretarz stanu Mike Pompeo.

Sekretarz stanu Mike Pompeo wygłasza mowe o Chińskiej Partii Komunistycznej i przyszłości świata w Bibliotece Prezydenta Richarda Nixona, 23 lipiec 2020.
fot. Ringo Chiu / Shutterstock.com

Sierpień – szef MSZ Chin Wang Yi robi tour po Europie Zachodniej. Odwiedza Włochy, Holandię, Norwegię, Francję i Niemcy. Przy okazji odgraża się Czechom, bo ich marszałek Senatu planuje wizytę na Tajwanie. Grozi wycofaniem się Chin ze współpracy z czeskimi firmami.

Październik – Chiny podpisują umowę handlową z 15 państwami Azji i Oceanii, w tym z Australią. 

Listopad – Komisja Europejska oficjalnie zaczyna prace nad dwoma wielkimi aktami prawnymi, które mają uregulować (czyli de facto ograniczyć) działalność amerykańskich cyfrowych korporacji w Europie. 

Chiny nakładają gigantyczne, sięgające 212 proc., cła na produkty z Australii w odpowiedzi na wniosek tego państwa o śledztwo w sprawie wybuchu pandemii.

Grudzień – ekspresowe negocjacje do europejsko-chińskiej umowy ws. inwestycji.

Szybka slowbalizacja

Całkiem sporo jak na rok, w którym pandemia sparaliżowała świat. W ostatnim roku rosnące cła, obawy o cyberbezpieczeństwo i interwencje Stanów Zjednoczonych zaczęły ograniczać globalny handel. Namacalnie zaczęła realizować się wizja holenderskiego obserwatora trendów Adjiedja Bakasa, który ukuł termin „slowbalization”, czyli właśnie mniej spektakularnej globalizacji. Ten proces przyspieszył wraz z pandemią. 

A ten nowy, jeszcze przecież świeży rok zaczął się z nie mniejszym przytupem. I już nawet nie chodzi o coraz groźniejsze pomruki zbliżających się regulacji cyfrowych platform, którym zablokowanie Donalda Trumpa nie tylko nie pomogło, a wręcz zwróciło uwagę na ich potęgę. Równolegle przecież Stany Zjednoczone na celownik wzięły właśnie kolejnego chińskiego gracza, czyli Xiaomi, które w ostatnim roku zanotowało ogromne wzrosty sprzedaży. Zamówienia na ich smartfony podskoczyły o ponad 40 proc. Xiaomi nie produkuje sprzętu do infrastruktury telekomunikacyjnej (jak ZTE czy Huawei), więc dopiero przebicie się na szczyty sprzedaży mobilnych urządzeń spowodowało reakcję USA. 

– Żyjemy w świecie, w którym już wszystko to kiedyś obserwowaliśmy. Jedyne, co się zmienia, to kto rozdaje karty – mówi Poniewierski. I przypomina, jak wyglądał proces ułożenia sił w ostatnich dekadach XX wieku.

– Gdy zmarł Nikita Chruszczow, który był odporny na wszelkiego rodzaju próby nawiązania dyskusji, do ZSRR poleciał prezydent Richard Nixon z sekretarzem stanu Henrym Kissingerem. Próbowali z Breżniewem, który dawał sygnały, że jest bardziej otwarty zawrzeć partnerstwo gospodarcze. To się nie udało, co zostało uznane za klęskę Kissingera. Skoro nie wyszło ze Związkiem Radzieckim, to Stany swoje oczy skierowały na Chińską Republikę Ludową – opowiada ekspert. Dodaje, że USA z Chinami (choć wciąż zarządzanymi przez Mao) nawiązały współpracę w 1972 roku. Zaowocowało to tym, że Chiny najpierw stały się fabryką świata, a potem, gdy zbudowały odpowiednio duże zasoby kapitału ludzkiego i know-how, nabrały też globalnych aspiracji. 

– Dziś mamy powtórkę z układania globalnych sojuszy. Różnice są dwie. Po pierwsze, w centrum tego procesu są technologie. Po drugie, żyjemy w erze przyspieszeń, więc wszystko dzieje się o wiele szybciej i na o wiele większą skalę – dodaje Poniewierski, który jest też autorem książki „SPEED no limits in the digital era”, która analizuje, jak cyfryzacja wpływa na tempo przemian politycznych i gospodarczych. 

Decupling czy nie decupling 

Tyle że nie chodzi o samo tempo zmian, ale także ich kierunek. Nad światem zaczęło krążyć nowe widmo. Widmo, jak mówi się z angielskiego, „decuplingu”, czyli „rozdzielania się”. Z jednej strony sojuszniczy blok handlowy i łańcuch dostaw USA. Z drugiej strony ci, którzy są uzależnieni od Chin i ich ogromnego rynku tak finansowego, jak i rynku zbycia. Skądś to już znamy, czyż nie?

– O nowej zimnej wojnie mówi się wszędzie. „Rozdzielenie” stało się nowym hasłem opisującym możliwość rozpadu gospodarczego między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. ​Brzmi to tak, jakby dezintegracja dwóch największych gospodarek świata mogła zostać przeprowadzona w jednym prostym kroku: jak rozłączenie połączenia między dwoma wagonami pociągu – pisała kilka tygodni temu w brytyjskim dzienniku The Guardian Isabella Weber, ekonomistka i autorska książki „How China Escaped Shock Therapy”. 

Oficjalnie podziały wracają w powodów związanych z bezpieczeństwem. 

Amerykanie swoją krucjatę przeciwko chińskim firmom technologicznym uzasadniają tym, że część z nich ma powiązania z wojskiem i komunistyczną bezpieką. I nie jest to wcale nieprawdopodobne, bo prawo obowiązujące w ChRL zobowiązuje spółki technologiczne do udzielania wszelkiej pomocy służbom specjalnym. 

Pekin jednak na wszelkie tego typu oskarżenia reaguje alergicznie i grzmi o łamaniu zasad wolnego rynku. Oburzenie tamtejszych prominentów na to, że blokuje się chińskie aplikacje, jest oczywiście czystą hipokryzją. Bo w ChRL od wielu lat ze względów politycznych zablokowani są Google, YouTube, Facebook czy Twitter.

Jednak nie ma co się oszukiwać. Kluczowe i tak są kwestie czysto ekonomiczne. Donald Trump zażądał podziału TikToka dla dobra amerykańskich cyfrowych gigantów. Chiny pokazały wówczas, że odcięty od konkurencji z USA rynek był w stanie swobodnie wytworzyć własne produkty i zacząć pracować nad technologicznymi przewagami. Taką stała się technologia 5G, w której Chiny są potęgą. Gdy Stany to zauważyły. zaczęły panicznie szukać sposobu na zastopowanie tej ekspansji. 

Ale też i ekonomia działa na przekór prostemu decuplingowi.

– Kontekst gospodarczy konfrontacji między USA a Chinami jest zasadniczo inny niż w czasach żelaznej kurtyny. Stany Zjednoczone i Związek Radziecki stworzyły konkurencyjne pomysły na globalizację, dzieląc świat na odrębne bloki gospodarcze. Dwie strony obecnego podziału są ściśle ze sobą powiązane jako jedna tzw. „Chimeryka” – pisze Weber i dodaje, że w tej „Chimeryce” Chiny są globalnym „warsztatem”, a USA niejako „główną siedzibą” technologii. – Jednak stara nadzieja, że ​​ta współzależność gospodarcza zapobiegnie konfliktom politycznym, została zniszczona. Zamiast tego głęboka integracja gospodarcza zwiększyła stawkę: rdzeń światowej gospodarki może się rozpaść – dodaje analityczka.

Niemiecka suwerenność

Jakby ta układanka była jeszcze za mało skomplikowana, to, jak zauważają analitycy, do swojego własnego „strategicznego decuplingu” dążą też Niemcy. – One, a dokładniej CDU rządzące Niemcami, po prostu uznały, że ten rdzeń już faktycznie się rozpadł. Stany Zjednoczone po kryzysie z 2008 r. są na prostej drodze do przegranej i czas zacząć stawiać na Chiny – mówi nam jeden z ekspertów ds. Chin. 

Widać to w konkretnych działaniach Niemiec. Próbą odcięcia się od Stanów Zjednoczonych była budowa razem z Rosją (która też coraz bardziej zbliża się do ChRL) gazociągu Nord Stream 2. Tym też podyktowane jest niemieckie parcie do CAI. I to duże parcie. Jak ujawnił kilka dni temu chiński dziennik South China Morning Post (należący – co ciekawe – do koncernu Alibaba, którego twórca Jack Ma jest właśnie w poważnym zatargu z Partią Komunistyczną), Niemcy były bliskie ugięcia się przed żądaniem Chin, by dołączyć klauzulę otwierającą furtkę do handlowego ukarania państw nakładających restrykcje na Huawei lub inne chińskie firmy telekomunikacyjne. 

Tym bardziej jasna okazuje się nagła szarża polskiego Ministra Spraw Zagranicznych Zbigniewa Rau, który w nocy 22 grudnia wezwał do dalszych i pogłębionych konsultacji w temacie. Polska, która przecież owszem z oporami i opóźnieniami, ale jednak szykuje przepisy uderzające w Huawei, ostro skrytykowała Berlin za pośpiech. Rau przekonywał, że lepiej byłoby, gdyby Unia poczekała z CAI na konsultacje z Ameryką po przejęciu Białego Domu przez prezydenta elekta Joe Bidena.

– Ewidentnie to po stronie Niemiec była najsilniejsza chęć porozumienia z Chinami i to od lat. CAI zaś miało być ukoronowaniem niemieckiej prezydencji, ale także rządów Angeli Merkel – tłumaczy Jakub Jakóbowski z Ośrodka Studiów Wschodnich, specjalizujący się w analizie Chin. Dodaje, że oczywiście za tymi niemieckimi dążeniami stoją nie tylko ambicje państwa do pewnego odcięcia się od Stanów, ale przede wszystkim gospodarcze interesy.

– Niemieckie korporacje są najważniejszym partnerami biznesowym Chin w Europie. Szczególnie te z rynku samochodowego – opowiada. Przytakuje mu Paweł Paszak, dyrektor programu Indo-Pacyfik w Instytucie Nowej Europy (INE) oraz współautor programu China Monitor dla Warsaw Institute. – Sprzedaż Mercedesa w Chinach w 2019 r. przekroczyła 600 tys. aut, czyli tyle, ile łącznie w USA i Niemczech – mówi ekspert. I dodaje, że w przypadku Niemiec te powiązania są najwyraźniejsze, ale mamy pandemię i poważny kryzys, więc rozwój Europy bez rynku chińskiego będzie trudny.

Emmanuel Macron, Angela Merkel i Jean-Claude Juncker witają Xi Jinpingaw Pałacu Elizejskim. Marzec 2018 r.
fot. Frederic Legrand - COMEO / Shutterstock.com

Rzeczywiście nie tylko niemieckim korporacjom zależy na rynku Państwa Środka. Leży to także w interesach firm francuskich, włoskich czy polskich. Nasze rolnictwo od lat walczy o to, by polska wieprzowina wreszcie mogła być na poważniejszą skalę eksportowana do Chin. Tyle że w porównaniu z niemieckimi interesami to są de facto drobnostki. 

– Tak naprawdę 2020 rok był rokiem rozchodzenia się Unii i Chin. I wydawać się mogło, że jest coraz mniejsza nadzieja na podpisanie tej umowy. To rozchodzenie wynikało choćby z decyzji o wykluczeniu Huawei z budowy sieci 5G przez szereg państw UE, a także rosnących napięć dyplomatycznych – opowiada Jakóbowski. Na nagłe zbliżenie zadziałał timing. – Ewidentnie Chinom chodziło o to, by ubiec moment, gdy urząd nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych obejmie Biden – dodaje.

Biden i jego ludzie zapowiadali nowe podejście do sprawy Chin. Nowe to nie znaczy łagodniejsze od Trumpa. – W miejsce wojny celnej chcieliby raczej zbudować szerokie porozumienie państw, z którymi już łączą je silne więzy ekonomiczne i militarne – mówi ekspert OSW.

W pierwszej kolejności porozumienie to stary, sięgający jeszcze czasów drugiej wojny światowej Pakt Pięciorga Oczu, czyli Wielkiej Brytanii, Australii, Kanady i Nowej Zelandii. W kolejnej Unia Europejska i państwa Azji Południowo-Wschodniej. I tu zaczęła się rozgrywka między Chinami i Stanami o to, kto szybciej przeciągnie je do swojego sojuszu. Jak to może wyglądać, widzieliśmy, gdy w połowie listopada w bardzo podobnym tempie jak CAI Chiny doprowadziły też do podpisania regionalnego kompleksowego partnerstwa gospodarczego (RCEP) z 15 krajami Azji i Pacyfiku, m.in Indonezją, Japonią, Koreą Południową, Australią i Nową Zelandią.

– Obie umowy były Chinom potrzebne, by utrudnić Stanom rozmowy z potencjalnymi sojusznikami – ocenia Jakóbowski, ale dodaje, że i bez tego kontakty na linii Europa-Stany są skomplikowane. – Ciężko sobie wyobrazić wielką umowę technologiczną i bliższą współpracę bez uregulowania takich kwestii, jak rozbicie monopoli bigtechów czy obłożenie ich podatkiem cyfrowym – przekonuje. 

To pierwsze – po ataku na Kapitol i wyraźnie krytycznych nastrojach skierowanych w stronę platform cyfrowych uznawanych za współodpowiedzialne wzrostowi skrajnych ruchów politycznych – jest być może nawet prawdopodobne. Ale już podatek cyfrowy może spotkać się ze sporym oporem Amerykanów.

Własna chmura

Jak widać, plątanina interesów składa się w istną pajęczą sieć. Szczególnie, że przecież Komisja Europejska i Niemcy zdają sobie sprawę, w co gra Pekin i próbują dopasować to pod własne interesy. – Podpisanie CAI to polityczny sygnał, że Unia wcale nie musi grać tak, jak jej podyktują dwa mocarstwa. Zamiast tego może pójść własną ścieżką, może zadbać o własną „strategiczną autonomię” i pozycjonować się jako oddzielny, samodzielny biegun – mówi Jakóbowski.

Wyraźnie wskazują na to unijne decyzje z ostatnich miesięcy. To z jednej strony wspomniane zapowiedzi regulacji rynku cyfrowego i ograniczenia amerykańskich cyberkorporacji. Z drugiej zaś brak jednoznacznej decyzji w sprawie Huawei. Jednak póki co najbardziej wyrazistym pomysłem Europy na neutralność jest projekt własnej platformy chmurowej, czyli alternatywy dla gigantów z USA: Amazona czy Google’a, ale także dla chińskiej Alibaby. 

Pierwszy raz o takim pomyśle jesienią 2019 r. powiedziały oczywiście Niemcy. Później do inicjatywy dołączyła Francja. Wspólnie tworzą platformę chmurową GAIA-X, która pozwoli lokalnym firmom przechowywać dane na serwerach europejskich zamiast chińskich lub amerykańskich. W tym samym czasie KE przedstawiła swoją strategię cyfrową i zapowiedziała przeznaczenie 6 mld euro na stworzenie jednolitego rynku danych.

Członkami-założycielami zostało 22 podmiotów z Niemiec i Francji, w tym telekomy Deutsche Telekom i Orange, producenci sprzętu, jak Bosh i Siemens, koncerny samochodowe, w tym BMW, a także firmy stricte chmurowe, jak Atos i OVHcloud. – Nie jest celem samym w sobie GAIA-X konkurowanie z międzynarodowymi koncernami. To ma być raczej regionalna alternatywa dla przedsiębiorstw i instytucji z Europy – tłumaczy SW+ Robert Paszkiewicz odpowiedzialny za region Europy Środkowo – Wschodniej w OVHcloud. Dodaje, że GAIA-X to nie jest firma ani podmiot oferujący konkretną usługę. To raczej kooperacja instytucji, którym zależy na tworzeniu wspólnych projektów i rozwiązań, na bazie posiadanych kompetencji i dla których cenne jest choćby to, by nie dopuścić do vendor lock-in, czyli uzależnienia od jednego dostawcy.

Owszem, to inicjatywa zasadniczo francusko-niemiecka, ale od samego początku otwarta dla wszystkich chętnych i to nie tylko z Europy. Do projektu przyłączyło się już niemal 180 firm, w tym amerykański Microsoft. O akces wnioskował nawet dosyć kontrowersyjny Palantier. Jednak jak dowiedział się SW+, w tym porozumieniu wciąż nie ma żadnej firmy z Polski.

– Mamy bardzo dużo całkiem „made in Poland” firm ze świetnym zapleczem technologicznym. Jesteśmy też sygnatariuszem porozumienia z października 2020 roku o utworzeniu europejskiej chmury. Więc chcę wierzyć, że to nie jest jedynie podpis na dokumencie, tylko sygnał podążania w pewnym kierunku wspólnym dla całej Unii – dodaje Paszkiewicz. I podkreśla, że w jego odczuciu jest nawet na to polityczna wola, bo przecież Ministerstwo Cyfryzacji podczas swojej konferencji skierowanej do firm cloudowych i centrów danych działających w Polsce komunikowało o tym projekcie. 

– Grunt, by firmy miały świadomość alternatywy, a nie patrzyły tylko na największych graczy. Mamy przecież w Polsce trzech europejskich graczy chmurowych oprócz OVHcloud jest jeszcze ArubaCloud i Scaleway. A mimo to u nas narracja o cyfrowej dolinie pojawia się gdy pojawiły się firmy ze Stanów Zjednoczonych  – wskazuje Paszkiewicz. Rzeczywiście, to chmury od Google i Microsoftu są częścią projektu Chmury Krajowej.

Tyle że to, co w GAIA-X faktycznie wygląda na pokazanie pomysłu Europy na suwerenność czasów cyfryzacji, wcale nie jest takie oczywiste. Stefane Fermigier i Sven Franck, startupowcy mocno wspierający ruch wolnego oprogramowania, o GAIA- X pisali krytycznie w Euractiv: – Europa to nie Chiny, gdzie rząd kontroluje konkurencję. Ale Europa to też nie USA, gdzie korporacje wręcz dyktują polityczną agendę. Jeśli UE chce pielęgnować swoją konkurencyjność gospodarczą i swój potencjał innowacyjny, zachowując jednocześnie swoje wartości, musi zdefiniować zasady, według których ten ekosystem ma działać. Takie jak żądanie, aby infrastruktura GAIA-X nie opierała się na określonej technologii lub komponencie oprogramowania.

Podkreślają też, że metody finansowania GAIA-X powinny być skonstruowane tak, by przypadkiem publicznego wsparcia nie otrzymały jednak wielkie, amerykańskie, cyfrowe korporacje. To, o czym piszą, pokazuje europejską bolączkę. Walcząc o wszelkie wartości, w tym wypadku związane z cyfrową suwerennością, mamy problem z szybkością i elastycznością decyzji. 

– Właśnie to odstrasza polskie firmy od GAIA-X. My wciąż gonimy świat, więc chcemy choćby w sferze biznesowej szybkich i elastycznych decyzji – podkreśla Michał Kanownik, prezes ZIPSE. O europejskiej chmurze mówi, że jest skażona pierworodnym grzechem polityczności. – Brakuje w nim jednego silnego podmiotu wyspecjalizowanego w przetwarzaniu w chmurze, który byłby taki europejskim Google czy Alibabą, miałby siłę sprawczą i wokół którego byłaby budowana koalicja. 

Długi zgon 

– Dzisiejszy świat jest jak pojedynek rewolwerowców z szybko oddanymi strzałami, w którym wielopoziomowa i podzielona UE nie bardzo ma jak uczestniczyć – przytakuje Jakóbowski. Efekty bywają jak przy CAI, kiedy, jak mówi ekspert, przy użyciu kija i marchewki Chiny uderzają do niemieckich koncernów i są w stanie w ciągu dwóch tygodni doprowadzić do podjęcia długofalowych, strategicznych decyzji dla całego kontynentu. 

To samo może też się zadziać ze strony USA. Przykładem jest ciągnąca się już latami rozgrywka o udział Huawei w inwestycjach w 5G. Wciąż większość państw Unii wciąż nie podjęła w tej sprawie decyzji. 

Efekt jest taki, że w Polsce właśnie mijają dwa lata od zatrzymania dyrektora Huawei Weijinga W. pod zarzutem szpiegostwa, a ani nie rozpoczął się sądowy proces w tej sprawie, ani nie została uzgodniona ostateczna wersja ustawy, której efektem może być wykluczenie Huawei z budowy infrastruktury 5G.

– Przeciągamy w nieskończoność zgon pacjenta. Zapewne po to, by dojść do tych samych konkluzji na końcu, a tylko opóźniamy ważne inwestycje – podkreśla Paszak. I to tak opóźniamy, że aukcja 5G, która miała się zakończyć w 2020 roku, po nagłym anulowaniu nie została nawet jeszcze ponownie ogłoszona. 

To może być dopiero początek podobnych przepychanek. Coraz więcej jest przecież problematycznych technologii, które będą przeciągane w globalnej rozgrywce. Jakóbowski mówi o oprogramowaniu dla pojazdów autonomicznych. – To, kto za 15 lat będzie kontrolował całą europejską gospodarką, kto będzie kierował tirami na autostradach, samochodami w miastach, będzie kluczowe.

Aleksander Poniewierski ocenia, że tarcia idą o trzy kluczowe elementy technologiczne. – Po pierwsze, to kwestie transmisji danych, czyli sieci nowej generacji 5G. Bez nich nie będzie możliwości przyspieszenia procesów automatyzacji i analizy danych. Następnie to precyzyjne symulowanie przyszłych zjawisk właśnie w oparciu dane. A do tego niezbędna jest budowa komputera kwantowego, który pozwalałby na prawdziwą rewolucję obliczeniową. I wreszcie trzecia technologia to składowanie i magazynowanie energii potrzebnej do zasilania tych technologii. Kto będzie tym rządził, ten wygra wyścig o supremację – mówi ekspert. 

Komu opłaci się zimna wojna

Czy w związku z tym technologiczny wyścigiem czeka nas nowa Zimna Wojna, taka w wersji 2.0? – Podstawowe pytanie brzmi, kto się tak naprawdę od kogo odcina. Czy to USA blokują Chiny, czy raczej Chiny odcinają się od reszty świata? – zauważa Poniewierski. Jak dodaje, póki co wizja jest taka, że to Stany starają się ograniczyć ekspansję Chin. – Tyle że ten rozpad wcale niekoniecznie jest amerykańską decyzją. Wiele wskazuje na to, że to Chiny są tu głównym rozgrywającym.

Według Paszaka, choć widać tarcia, to jednak nowa, tym razem cyfrowa, kurtyna jest mało prawdopodobna.

– Skala globalnych współzależności jest ogromna. Takie odcięcie się nikomu by tak naprawdę na dłuższą metę nie służyło. W podsumowaniu 2020 roku przepytywano przedsiębiorców inwestujących w Chinach o przyszłość tych działań. Okazało się, że spośród tych z Japonii jedynie 6 proc. rozważa wyniesienie się z Chin, z Europy 11 proc., a z najbardziej antychińskich Stanów Zjednoczonych 15 proc. I to tylko rozważają, a nie są gotowi na taki krok - mówi Paszak.

Co nie znaczy, że nie ma interesów w samym grożeniu decuplingiem. Najmocniej o nim mówią Amerykanie, bo też i oni póki co trzymają w ręku jeden bardzo ważny argument. Są największym producentem mikroprocesorów.

– Owszem, Chiny wypracowały szereg przewag, ale rynek półprzewodników wciąż u nich kuleje i jak długo tak będzie, tak długo będą jednak uzależnione od Zachodu – podkreśla ekspert INE.
Tyle że Chiny już nie raz pokazały, że właśnie na takich trudnościach potrafią budować potęgę. – Stany Zjednoczone odcięły Huawei od możliwości rozwijania się w systemie operacyjnym Android. Wszyscy wróżyli tej firmie z tego powodu dramatyczne problemy. A Huawei po prostu momentalnie opracował własny system operacyjny Harmony OS – podkreśla Poniewierski.

Dlatego ogromna część analityków uważa, że jeżeli ktokolwiek faktycznie może być w przyszłości zainteresowany gospodarczo-technologicznym podziałem świata, to będą to... Chiny. – Gdy już będą mieli własny sektor półprzewodników, pojazdów autonomicznych, zielonej energii, wtedy byliby w stanie działać faktycznie samodzielnie. Tak, jak już teraz robią to z 5G. Nie wyrzucili zagranicznych firm z tego sektora, ale zepchnęli je do poziomu planktonu – podkreśla Paszak. 

Być może taką właśnie rolę widzą dla nas wszystkich.