– W gamedevie nie ma tak, że osiem godzin i do domu – mówi 28-letni Damian. Jest absolwentem politechniki, ale woli pracować przy produkcji gier, głównie ze względu na wyjątkowy klimat i luźną atmosferę. Przyznaje, że wszędzie, gdzie pracował, crunch był codziennością. Jednak jemu specjalnie to nie przeszkadzało. – Może być osobisty wybór, kiedy sami wolimy zostać dłużej, bo mamy flow i dobrze nam się pracuje. Może być tak, że gdy coś w mobilnej grze się zepsuje, wtedy jest pilna sytuacja i człowiek zostaje, bo traktuje to osobiście. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że mogę spokojnie iść do domu, kiedy wiem, że gracze nie mogą grać, przez co my nie zarabiamy – opowiada.
Damian przyznaje jednak, że jest też crunch wynikający z presji zespołu: – Każdy chce w końcu wydać grę i ciężko się wyłamać. Wreszcie przy tworzeniu gry trudno oszacować, ilu pracowników będzie potrzebnych. Nikt nie chce zatrudnić za dużo, bo to koszty. Nawet jakby było ich więcej, to nie znaczy, że to pomoże. Jak w tym żarcie: dziewięć kobiet nie urodzi dziecka w jeden miesiąc. No i na koniec ludzie często sami są sobie winni. Nie potrafią planować swojej pracy. Mówią, że zrobią coś w tydzień, a robią w trzy. Zresztą nadgodziny są w każdej branży, tylko nie mają specjalnej nazwy. Czy ktoś pisze o tym, że np. w gastronomii robi się nadgodziny? Nie pracujemy w urzędzie, żeby wychodzić o godz. 15 i fajrant – podkreśla programista.