Biletomat w autobusie nie działa? W polskim mieście karzą za to pasażerów
Może się wydawać, że awaria biletomatu to w zasadzie wina pasażera. To w końcu on musi martwić się brakiem biletu lub zapłacić za przejazd więcej niż powinien. Przedsiębiorstwa najwyraźniej nie do końca wierzą w uczciwe zamiary podróżnych.
Co zrobić, gdy biletomat nie działa? Odpowiedź jest najgorsza z możliwych, bowiem brzmi: to zależy. Miasta różnie podchodzą do tematu. Co grosza, niektóre są wyjątkowo surowe i twierdzą, że to na barki podróżnych spada odpowiedzialność za ewentualne awarie. W końcu trzeba być gotowym na wszystko.
W Warszawie zwracano uwagę, że biletomat to niejedyne źródło sprzedaży, a regulamin sprawę stawia jasno: bilet trzeba mieć i już. Gdzie go kupimy bądź nie to już nie ich interes.
Podobną opinią podzielono się w Lublinie. W 2023 r. w rozmowie z „Dziennikiem Wschodnim” Monika Fisz, rzeczniczka lubelskiego ZTM-u, przekonywała, że pasażer może przecież kupować bilety na zapas.
Logiczne – po to przechodzimy na cyfrowe rozwiązania, żeby w kieszeni nosić również papierowe bilety. Niektórzy stwierdzą pewnie, że to rzeczywiście ma sens i porada jest lekarstwem na bolączki technologii, ale będę upierał się, że nie tak powinno to wszystko wyglądać.
Jeszcze inaczej na problem patrzą sądy, stając niekiedy po stronie pasażerów. O wyroku pisaliśmy na łamach Spider’s Web.
Marna to jednak pociecha, bo kto ma ochotę czekać na werdykt, użerając się wcześniej z przewoźnikiem?
W Łodzi postanowiono nieco uprościć sprawę. Od 1 lutego na biletomatach nalepiono informacje wyjaśniające, jak należy zachować się w wyniku awarii urządzenia. Nalepka tłumaczy, że można spokojnie kontynuować podróż i mandat za brak ważnego biletu się nie należy. W trakcie kontroli trzeba będzie jednak opłacić przejazd u kontrolera. Wówczas pasażer jest zobowiązany do „wniesienia opłaty o wartości ceny biletu czasowego do 80 minut”. Czyli płaci się za najdroższy wariant podróży.
Pasażerów to oburzyło. Biletomat nie działa, więc karę płacisz ty
Można sobie wyobrazić sytuację, że ktoś chce przejechać tylko kilka przystanków. Wchodzi do pojazdu, ustawia się przed maszyną z zamiarem wybrania biletu na 20 minut, ale ta nie działa. Jest kontrola i okazuje się, że krótka podróż wyceniona jest jak wyprawa na ponad godzinę. Bez sensu.
MPK Łódź odpowiedziało na oburzenie w mediach społecznościowych:
Takie są przepisy i zasady korzystania z komunikacji miejskiej określone przez organizatora transportu zbiorowego. Warto zaznaczyć, że biletomaty są jedną z możliwości zakupu biletu. Były czasy, że biletomatów nie było w ogóle pojazdach a bilet także trzeba było posiadać.
Owszem, były takie czasy. Tyle że wtedy bilety można było kupować, w kioskach czy małych sklepikach. Tych pierwszych dziś brakuje, a sieciówki jakoś nie zawsze garną się do sprzedaży biletów. Na dodatek nawet motorniczy zajmowali się wydawaniem wejściówek.
Poza tym argument o tym, że kiedyś było inaczej i ludzie jakoś żyli łatwo obrócić. Stare wagony były niedogrzane i często się psuły, więc czy to oznacza, że w nowych muszą być zimą otwarte okna, a po drodze powinniśmy liczyć się z kilkuminutowym postojem symulującym usterki pojazdu?
Portal tulodz.pl cytuje również stanowisko Zarządu Dróg i Transportu w Łodzi.
Takie zasady wynikają wprost z przepisów dotyczących korzystania z komunikacji miejskiej. Kontroler biletów nie ma możliwości zweryfikowania czasu przejazdu osoby bez biletu. Ten sam sposób naliczania opłat występuje podczas wystawiania mandatu za brak biletu - opłata naliczana jest od najdroższej pozycji w cenniku
Zawsze to wina pasażera. Cwany podróżny najwyraźniej tylko czeka na potknięcie technologii i zaciera ręce, gdy w końcu dostrzeże potknięcie. Biletomat nie działa? Super, miałem jechać tylko 18 min i kupić bilet na 20 min, a spędzę w tramwaju 36 min! A jak przyjdzie kontroler, to powiem, że chciałem jechać niedługo. Idealnie!
Być może rzeczywiście znajdą się osoby, które tak kombinują i korzystają z okazji. Mam jednak wrażenie, że dla większości pasażerów awaria biletomatu to wcale nie prezent z niebios, a kłopot i powód do nerwów. A jak się okazuje – również i kara, za którą trzeba zapłacić więcej w razie kontroli.
Machlojkami podróżnych tłumaczono też konieczność kasowania biletów poprzez skanowanie kodów QR. Rozwiązanie niewygodne i wcale nierozwiązujące problemów i nieporozumień.
Czy da się inaczej? Owszem – wystarczy wziąć przykład z kolejowych przewoźników
Niedawno z awarią internetowego systemu sprzedaży zmagało się PKP Intercity. Biletów nie dało się kupić na stronie i w aplikacji. Działały jednak inne internetowe kanały, ale mimo to PKP Intercity uznało, że wina leży po ich stronie. Dlatego jeśli ktoś chciał kupić bilet na stronie lub w aplikacji przewoźnika, ale na skutek technicznych problemów nie mógł, wówczas nie płacił dodatkowej opłaty podczas zakupu u konduktora.
A przecież można byłoby uznać, że bilet dało się kupić wcześniej, jeszcze przed awarią – to pasażer nie wiedział, że rusza w drogę? Albo że konduktor działa i jego usterki nie dotyczą, więc regularna opłata dalej obowiązuje. Nie mówiąc już o tym, że inne internetowe źródła sprzedaży działały, wystarczyło ściągnąć kolejną aplikację.
Wszystko zależy od podejścia. Dziś pociągowi przewoźnicy robią wszystko, żeby pasażerowi było wygodniej. Zarządzający komunikacją miejską wychodzą z założenia, że podróżny to utrapienie, ktoś, kto chce ich oszukać i wykiwać, więc trzeba się chronić i kontratakować. A potem dziwimy się, że ludzie stawiają na samochody, a nie transport publicznych. Jasne, zapewne to nie jest najważniejszy powód takiej decyzji, ale niewątpliwie to kropla prowadząca do przelania.
Zdjęcie główne: Robson90 / Shutterstock