W Krakowie mówią, że Makłowicza w autobusach i tramwajach nie da się słuchać. I to dosłownie
Latem Robert Makłowicz został lektorem w krakowskich autobusach i tramwajach, przez co niemal cała Polska zazdrościła pasażerom. Po niecałych dwóch miesiącach podróży po Krakowie nie wszyscy są tak entuzjastycznie nastawieni. Nawet sympatycy krytyka kulinarnego i podróżnika mają pewne zastrzeżenia.
Głos Roberta Makłowicza rozbrzmiewający we wszystkich tramwajach i autobusach w Krakowie to kontynuacja projektu zainicjowanego przez Dziennik Polski, Radio Kraków i MPK S.A. w 2008 r. Anna Bortniak na rozrywka.spidersweb.pl wyjaśniała, że popularni krakowscy artyści, tacy jak Anna Dymna, Grzegorz Turnau czy Krzysztof Globisz, zostali wówczas zaproszeni do nagrania nazw przystanków. Do pomysłu wrócono latem, a wybór padł właśnie na Roberta Makłowicza, który od października zapowiada przystanki w pojazdach.
- Robert Makłowicz udzieli swego głosu nieodpłatnie, po prostu zrobi to dla miasta. Jedyna opłata rzędu kilkuset złotych, jaką poniesie miasto w związku z tym przedsięwzięciem, to koszt wynajęcia profesjonalnego studia na wykonanie nagrań – mówił rzecznik krakowskiego ZTP. Sebastian Kowal.
I to właśnie te nagrania stanowią pewien problem
Na Twitterze Tomasz Borejza, dziennikarz smoglab.pl oraz bloga o Krakowie krowoderska.pl, napisał, że po tygodniach podróży z głosem Roberta Makłowicza nie wszyscy są zadowoleni z efektów.
(…) głos pana Makłowicza w tramwaju jest może i miły, ale nie da się go zrozumieć. A nie da się, bo - piszą jak zawsze bardzo krytyczni Krakusi - "brzmi tak jakby czytając przystanki degustował przepyszne spaghetti al olio". No i jest w tej krytyce ziarno prawdy, więc kiedy Radio Kraków (w likwidacji) zrobiło sondę, czy ludziom podoba się nowy lektor w tramwajach, to okazało się, że nie bardzo. Mimo entuzjastycznego przyjęcia.
Krakowski ZTP zrzuca winę na źle działające głośniki.
- Powinniśmy przede wszystkim zacząć od tego, żeby wszędzie głośność tonu była na tym samym poziomie, była dobrze słyszalna. Później dopiero będziemy mogli wchodzić w kwestię tego czy akcentowanie jest dobre, czy złe. Teraz na bieżąco zgłaszamy przewoźnikowi numery boczne pojazdów tych tramwajów, w których głośniki działają gorzej. Prosimy o to, żeby zgłaszać właśnie do przewoźnika przede wszystkim informację z godziną, a także numerem bocznym pojazdu – powiedział w rozmowie z Radiem Kraków Sebastian Kowal.
Borejza zwrócił uwagę, że wcześniej lektorem był Damian Galon, mający doświadczenie w pracy jako nauczyciel w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących przy ul. Tynieckiej w Krakowie. W jednym z wywiadów mówił, że podróżując autobusami i tramwajami po mieście sam odczuwał, jak „ciężko zrozumieć nazwę miejsca, w którym za chwilę zatrzyma się autobus czy tramwaj”. Dlatego też zdaniem Borejzy poprzedni lektor był bardziej uczulony na kwestie odpowiedniej wymowy i słyszalności komunikatów.
(…) krakusi są poirytowani, bo w tramwajach gada do nich facet, którego nie da się zrozumieć. Nawet, jak ma się dobry słuch. A niedosłyszący nie mają na to prawie żadnych szans.
- komentuje Borejza.
Z udostępnionych przez pasażerów nagrań trudno ocenić, jak faktycznie brzmi głos Roberta Makłowicza czytającego nazwy przystanków. Niektórzy twierdzą, że zmiana jest znacząca i niestety na minus. Inni, że wcale nie jest gorzej, co jednak też wcale nie oznacza, że jest lepiej. „Użyteczność jest dokładnie taka sama jak była, czyli: połowę czasu nie działa lub jest za” – relacjonuje jeden z użytkowników Twittera.
Być może sprawa Roberta Makłowicza jako lektora w komunikacji miejskiej zwróci uwagę na problem, jakim są komunikaty głosowe w przestrzeni publicznej
Chyba każdy spotkał się z tym na przystanku bądź dworcu, próbując wsłuchać się w nadawane informacje. Nie było to możliwe, bo głośnik działał nie tak jak trzeba: pojawiały się zakłócenia, trzaski lub też głos był zbyt cicho. Nie dotyczy to wyłącznie peronów i przystanków. Podobnie jest choćby w galeriach handlowych. Ktoś do nas mówi, ale wokół jest tak głośno, że trudno wychwycić słowa.
Jeszcze gorzej jest w tramwaju, gdzie dźwięk inaczej rozchodzi się po starym pojeździe, a inaczej w nowym. Lepiej słychać będzie w pustym niż w zatłoczonym, kiedy dojdą rozmowy pasażerów.
Zarządzających często kusi, by postawić na efekciarskość. W Gdańsku za każdym razem nerwowo podskakuję przy Operze Bałtyckiej, bo przystanek zapowiadany jest śpiewem. I to głośnym. Być może to kwestia bycia turystą i nieprzyzwyczajenia, ale wyobrażam sobie, że jeżdżę daną linią codziennie i za każdym razem ten śpiew wyrywa mnie z rytmu. To sympatyczna ciekawostka, nawiązująca do miejsca, ale jednak w tym głośnym świecie pełnym bodźców oryginalna zapowiedź dorzuca swoje do nadmiaru i przesytu treściami.
Rozumiem, że podobne odczucia mogą mieć pasażerowie podróżujący w Krakowie. Nie muszą mieć nic do Roberta Makłowicza, mogą darzyć go sympatią i oglądać w wolnej chwili, ale niewykluczone, że w podróży zależy im na jasnym i dobrze słyszalnym komunikacie, którego teraz – przynajmniej niektórym – brakuje. Trzeba nadstawić ucha, a nie o to chyba powinno chodzić.
To niby zupełnie inny problem, ale mam wrażenie, że jednak zbliżony do ekranozy. Coraz częściej przy wiatach montowane są wyświetlacze, których przydatność jest zerowa, bo informują o autobusach czy tramwajach przyjeżdżających dopiero następnego dnia. Może się to wydawać błahostką, ale jednak jest to jeszcze jedna niepotrzebna wiadomość do przyswojenia. Coraz więcej energii musimy poświęcić na to, by zapoznać się z podstawową informacją (głośniki) lub dowiedzieć się, że nie ma dla nic interesującego, jak w przypadku ekranów na przystankach.
Na Spider's Web piszemy więcej o komunikacji publicznej: