REKLAMA

Przystanek próbował mnie zabić. Tak w Polsce korzysta się z komunikacji miejskiej

To absurd, że dla wielu osób stawiających przystanki ważniejsza jest dziś fotowoltaika na dachu i możliwość ładowania telefonu, niż to, by czekający na pojazd mieli jak schronić się przed słońcem czy deszczem. Kolejny raz miejska architektura pokazała mi, że nie jesteśmy gotowi na zmiany klimatu. Lekcja była bolesna i potencjalnie niebezpieczna.

upal w miescie
REKLAMA

Sierpniowe upały są najgorsze. Słońce jest już inne. Kolory bardziej wyblakłe, przygaszone. Wszystko mówi, że zbliża się jesień ze swoimi chłodniejszymi i krótszymi dniami. A raczej: wszystko kiedyś tak mówiło. Teraz widać to jedynie po barwach odchodzącego lata. Temperatura wciąż jest wysoka i wcale nie zwiastuje ochłodzenia. Upał dusi i nie chce puścić. Jeszcze jeden miesiąc, w którym nic się nie zgadza.

REKLAMA

A może wcale nie o kolory tu chodzi. Zmęczenie jest potęgowane, bo to kolejne dni z temperaturą utrudniającą jakiekolwiek funkcjonowanie. Ile już mieliśmy ich w tym roku? Zamiast przyzwyczajać się do warunków za każdym razem wychodząc na zewnątrz odczuwam upały coraz gorzej. Ulice boleśnie przypominają, że nie zostały zaprojektowane na takie warunki. Nic nie zostało.

Niedawno mój redakcyjny kolega zwracał uwagę na patologię polskich miast, które „zamiast rozbudowywać sieć komunikacji miejskiej, wzmacniać ją, dają mieszkańcom powód, by ci przesiedli się do samochodu osobowego”. Cięcia rozkładów jazdy to problem znany od lat, a teraz dochodzi kolejny. Mało który przystanek przystosowany jest do nowego polskiego lata.

W weekend odwiedziłem Pabianice. Chociaż oddalone są od Łodzi o 15 km, to podróż komunikacją miejską zajmuje ok. godziny. Wprawdzie można jechać pociągiem i być już po ok. 10 min, ale… to skomplikowane. Pabianicki dworzec jest na wylocie z miasta, a ja chciałem zwiedzić nowy rynek znajdujący się w centrum, więc bardziej pasowało mi wjechać od innej strony. Żeby było śmieszniej – znajdującej się bliżej do Łodzi. Ot, paradoksy komunikacji miejskiej w Polsce. Niby bliżej, ale tak naprawdę dalej.

Nie było jeszcze południa, a temperatura już była nie do zniesienia

Czekaliśmy na autobus na przystanku. Przeszklony obiekt był nagrzany do granic możliwości. Na ławce nie dało się wysiedzieć. Jedna z czekających osób znalazła schronienie w niewielkim fragmencie cienia. Jak to dobrze, że to drzewo jeszcze stoi:

fot. Google Street View

Autobus się spóźnił, więc cały plan się posypał. Trzy minuty zapasu pozwalające przesiąść się w tramwaj przepadły. Trzeba było czekać na kolejny, a że była to sobota oznaczało to 20 minut trwania.  

Szybko stało się jasne, że spędzenie choćby pięciu minut na wystawionym na słońce przystanku to igranie z losem. Zero cienia. Wewnątrz niewielkiej wiaty człowiek czuł się jak w środku piekarnika. Na zewnątrz wcale nie było lepiej. Tu i tu: piekło.

Na szczęście okazało się, że z położonego blisko przystanku odjeżdża inny tramwaj. Nie jechał wprawdzie do celu, ale w tym samym kierunku, więc dało się zabić czas. Przede wszystkim zaś ukryć przed słońcem. Przed upałem niekoniecznie, bo klimatyzacja w pojazdach transportu publicznego to temat na inną bolesną dyskusję.

Zastanawiam się, jak zachować miała się w takiej sytuacji osoba starsza

Albo mająca problem z poruszaniem się. Albo ktokolwiek inny, kto np. nie korzysta z aplikacji i nie może sprawdzić rozkładu jazdy z innego przystanku. Musi pozostać na rozgrzanej, niebezpiecznej przestrzeni stale wystawionej na słońce.

fot. marekusz / Shutterstock

Wysiadamy na trzecim przystanku. I znowu to samo. Zero cienia, słońce grzeje w dach, ławka jest gorąca, nie da się wytrzymać. Nic więc dziwnego, że na przystanku nikogo nie ma. Co wcale nie oznacza, że w pobliżu nie ma osób czekających na tramwaj.

Za przystankiem są drzewa i trawnik. Można stanąć, skorzystać z cienia. Aż człowiek żałuje, że nie nosi ze sobą zawsze kocyka, bo to idealne miejsce na piknik. O ile zapomni, że naprzeciwko ma ruchliwą ulicę, a za plecami wielką galerię handlową.

Bliżej sklepów również znalazły się drzewa, a obok nich ławki. Niektóre nawet załapały się na cień. Korzystamy z okazji, choć odległość od przystanku jest znacząca. Trzeba patrzeć na zegarek i obserwować trasę, żeby nie spóźnić się na swój tramwaj. Pomyłka oznaczałaby kolejne 20 minut oczekiwania. Tyle dobrze, że w cieniu.  

Zostaje pięć minut do przyjazdu, więc nerwica wygania nas na przystanek. Jest gorąco, męcząco, nieprzyjemnie, ale to tylko pięć minut – jakoś się wytrzyma. Z różnych miejsc wyłaniają się inne osoby, które tak jak my czekały na pojazd. Każdy na własną rękę szukał schronienia, bo przystanek tego nie oferuje.

Nikt nie obiecywał, że będzie wygodnie i dobrze

Sprawdzam z ciekawości słownikową definicję. Słownik Języka Polskiego PWN na swojej stronie wyjaśnia, że przystanek to:

oznaczone miejsce krótkiego postoju autobusów lub tramwajów przeznaczone do wsiadania i wysiadania

Wyraźnie napisano: przeznaczone do wsiadania i wysiadania. Nie jest to miejsce, w którym się czeka, jest się zasłoniętym przed słońcem, deszczem czy wiatrem. Proszę nie mieć więc żadnych pretensji!

Rozszerzyłbym definicję przystanków. Najpierw jednak – gdyby cokolwiek ode mnie zależało – rozkazałbym natychmiastowe zburzenie wszystkich przeszklonych wiat przystankowych. Kazałbym odszukać projektantów ich mniejszych wersji, gdzie jest tylko ścianka, do której przymocowano ławeczkę. Następnie musieliby spędzić jeden słoneczny letni dzień w takim miejscu. Obok tych, którzy takie przystanki zaakceptowali.  

fot. marekusz / Shutterstock

Niewiele lepsze są przystanki na nowych, wyremontowanych peronach kolejowych. Również przeszklone, również wystawione na słońce.

Na przystanku prędzej naładujesz telefon niż znajdziesz schronienie

Swego czasu to była prawdziwa plaga. Miasta chwaliły się nowymi inwestycjami w postaci przystanków, na których montowano panele fotowoltaiczne. Dzięki temu można było wzbogacić wiaty w ładowarki. To absurd, że prędzej wskażę przystanki w Łodzi, gdzie można naładować telefon niż takie, gdzie oczekiwanie na autobus czy tramwaj raczej nie kończy się udarem słonecznym.

Coś się w tym temacie zmienia, ale bardzo powoli. „Kurier Szczeciński” informował, że w Koszalinie powstały dwie nowe wiaty z zielenią i fotowoltaiką.

W obu lokalizacjach zamontowano komfortowe wiaty 5-modułowe, a więc większe niż standardowe (długość ok. 6,5 m), wyposażone w przednią ścianę chroniącą pasażerów przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi, zielony dach pokryty matą rozchodnikową, system retencjonowania wody, stelaż po którym pnie się bluszcz oraz gazony otulające wiatę ze wszystkich stron ze specjalnie skomponowaną roślinnością.

Pewnie nawet w Koszalinie dwa zielone przystanki to kropla w morzu potrzeb. A co dopiero w innych miastach. Nie da się jednak ukryć, że lepsze to niż. Przynajmniej część pasażerów się nie usmaży.

Nasze miasta nie są gotowe na zmiany klimatu

Tegoroczne lato boleśnie nam to uświadamia. Nawet w tak pozornie prostej kwestii jak przystanki pojawiają się utrudnienia. I to znaczące, bo czekanie 20 min na tramwaj w warunkach, jakie panowały w miniony weekend, jest bez wątpienia zagrożeniem dla zdrowia.

Chciałbym naiwnie wierzyć, że włodarze zdają sobie z tego sprawę. Wiedzą, że to architektura nieprzystosowana do panujących warunków. Przykład przystanków pokazuje, jak brakuje nam zieleni i drzew dających cień. Tylko czy ktokolwiek zacznie coś z tym problemem robić?

REKLAMA

Obawiam się, że prędzej ktoś spojrzy w statystyki i zobaczy, że z danego przystanku odjeżdża coraz mniej osób. A skoro tak, to latem wcale nie jest potrzebna aż tak duża liczba połączeń. „Kto wie, może ludzie wtedy wyjeżdżają na wakacje? Odpoczywają na działce? Na swoim balkonie czytają książki popijając mrożoną kawę” – wytłumaczy to sobie urzędnik, który nawet nie pomyśli, że przebywanie na przystanku i czekanie na autobus w upalne dni to istna męka.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA