Most się zaciął, bo… upał. Nasze miasta nie są gotowe na nową rzeczywistość
Na własnej skórze przekonujemy się, że zmiany zachodzą szybko i nie jesteśmy na nie przygotowani. Wystarczy przejść się po mieście.
W Nowym Jorku obrotowy most zaciął się. Powód był prozaiczny: panująca wysoka temperatura doprowadziła do rozszerzenia się stali. Trzeba było ochładzać konstrukcję wodą, aby zmniejszyć jej temperaturę.
Panujące 35 st. C. - czyli nawet nie rekordowy poziom! - doprowadziło do awarii kluczowego dla miasta mostu. Trudno o lepszy symboliczny dowód na to, że nie jesteśmy gotowi na zmiany klimatu. Nasze miasta były budowane w innej rzeczywistości. Tymczasem katastrofa klimatyczna postępuje tak szybko, że co rusz jesteśmy świadkami nowych konsekwencji. Nie radzimy sobie z silnymi opadami deszczu i gradu, niszczycielskie burze wyrządzają ogromne szkody, trudno przystosować nam się do wysokich temperatur, a na dodatek figle płata technika. Będzie tylko gorzej.
Sytuacja z Nowego Jorku może wydawać się skrajna, ale wystarczy przejść się ulicami polskich miast i miasteczek, by zobaczyć, że w żaden sposób nie jesteśmy gotowi na to, co nas czeka. Użytkownik Twittera, Jarek Ogrodowski, uwiecznił w Łodzi osoby stojące nie na przystanku, a za nim. Ludzie czekający na autobus skorzystali ze skrawka cienia. Wokół nich był nieprzyjemny, rozgrzany i przez to zwyczajnie niebezpieczny betonowy teren. Nawet przebywanie w przezroczystej, nasłonecznionej wiacie to czynność dla wyjątkowo wytrwałych. Ławka jest gorąca, światło dostaje się z każdej strony.
Byłem świadkiem podobnego zdarzenia przy przejściu dla pieszych. Przy pasach nie było ludzi. Stali kilkanaście metrów dalej – w cieniu, jaki dawał pobliski budynek. Kiedy zielone światło się zapaliło, musieli gonić, aby zdążyć przejść. Nawet teraz wiele zielonych świateł dla pieszych gaśnie prędko i nie da się przejść na drugą stronę bez przyspieszenia, a co dopiero w sytuacji, gdy droga się wydłuża. A musi, bo przecież stanie na pełnym słońcu jest zwyczajnie niebezpieczne. Kto może, ten się chowa – logiczne. Sęk w tym, że miejsc do ochrony brakuje.
Niedawno na naszych łamach pisaliśmy o analizie brytyjskich naukowców, według których dla miast lepszym rozwiązaniem niż sadzenie drzew jest… korzystanie z „chłodnych dachów”. Czyli takich pomalowanych białą farbą.
Jeśli chłodne dachy (pomalowane białą farbą) pojawią się w całym Londynie, mogą obniżyć temperaturę zewnętrzną w całym mieście średnio o około 1,2 stopnia C, a w niektórych miejscach nawet o 2 stopnie C. Inne systemy, takie jak roślinność na poziomie ulic lub panele słoneczne, zapewniłyby mniejszy efekt chłodzenia netto, średnio tylko około 0,3 stopnia C w całym Londynie.
Owszem, twarde liczby w wirtualnej symulacji wskazały „lepsze rozwiązanie”, ale po miastach trzeba się też poruszać. Jasne, mniejsza temperatura jest ważna, ale liczy się też cień, miejsce do odpoczynku, nie mówiąc o „terapeutycznych” korzyściach z bycia otoczonym zielenią.
Widzę to po własnym mieście. Przyjemniej spaceruje się po ulicach, które są zacienione przez drzewa. Nawet poza miastem przejechanie drogą przechodzącą przez szpaler drzew to zupełnie inne doświadczenie.
Jest gorące, słońce świeci prosto na nas. Musimy się przed nim bronić – niestety. Musimy mieć infrastrukturę gotową dać nam schronienie. Potrzebujemy zielonych przystanków. Drzew, które dadzą cień, gdy będziemy czekać na zielone światło. Skwerów pozwalających odpocząć, idąc przez betonową dżunglę. Poidełek niemal na każdym kroku – a nie rozpylanej chłodzącej mgiełki na popularnych deptakach.
Już nie da się żyć w mieście, gdy temperatura przekracza nawet nie 30, a 26 st. C. Dalej będzie tylko gorzej. Czy w końcu coś z tym zrobimy?