Ekologiczne i nowoczesne ławki to pic na wodę. Sto razy bardziej wolałbym zwykłe, ale na każdym rogu
Ekologiczne, nowoczesne, modne, przyszłościowe, zgodne z naturą. Miasta prześcigają się w określeniach, jak reklamować nowości dostępne dla mieszkańców. I chociaż faktycznie wdrażane rozwiązania na pierwszy rzut oka mogą się podobać, to należy się zastanowić, czy właśnie teraz jest czas, aby je wprowadzać.
Biała Podlaska szarpnęła się na siedziska z panelami fotowoltaicznymi (stąd ekologia), miejscami do ładowania urządzeń, a nawet wbudowanymi głośnikami, do których siedzący łączy się przez Bluetooth. Można też popedałować, aby siłą własnych mięśni doładować swój telefon. Dziennik Wschodni pisze o "ekologicznych ławkach drogich jak złoto". To najdroższe tego typu miejsca do siedzenia w mieście.
Ławki kosztują 71 tys. zł
Specyfika każdego miasta jest inna i może Biała Podlaska ma tyle zwykłych ławek, że teraz może wprowadzać bardziej bajeranckie. Niestety w innych częściach kraju tak kolorowo z tym nie jest. To się powoli zmienia, ale bardzo długo ławka kojarzyła się z podejrzanym elementem, który przesiaduje, pije alkohol i hałasuje. Lepiej więc takie miejsca z przestrzeni usuwać, co odbijało się przez lata czkawką. Dziś starsi ludzie mają utrudnione poruszanie się po okolicy, bo po prostu nie mają jak odsapnąć. Wolą zostać w domu.
Kiedyś na zajęciach z projektowania ulic zadałem młodzieży retoryczne pytanie „dlaczego nie projektujemy naszych ulic tak, jak alejek w centrach handlowych, jeśli chcemy, by tak samo tętniły życiem?”. Dzisiaj to pytanie sparafrazuję – dlaczego nie projektujemy naszych przestrzeni tak jak popularnych kawiarni, jeśli chcemy, by były tak samo chętnie odwiedzane i używane? Spójrzmy na kilka zdjęć z wnętrz tejże sieci kawiarni, by przyjrzeć się tej różnorodności siedzeń. Są duże stoliki dla wielu osób, są wygodne kanapy, są fotele, są pojedyncze stanowiska. (…) Przestrzeń publiczną tworzy się dla jej użytkowników, by odpowiadać na ich potrzeby, a nie dla samej potrzeby remontu, wymiany nawierzchni czy stawiania ławek dla samego stawiania – pisał w swoim artykule Kosma Nykiel, zwracając uwagę na znaczenie ławek w mieście.
Są one więc niezbędne, bo reagują na problemy starzejącego się społeczeństwa. Kiedy pisałem o problemie z dostępem do publicznych toalet, cytowałem prof. Piotra Szukalskiego, demografa z Uniwersytetu Łódzkiego, który zwracał uwagę, że brak ławek zamyka seniorów w domach. Ale mądrze wykonane ławki działają też w inny sposób – pokazują, że można spędzać czas w mieście po prostu siedząc, odpoczywając, czytając, oglądając okolicę czy rozmawiając z sąsiadem, który akurat się przysiadł.
Stworzenie ciekawych konstrukcji, które wspierają aktywności, nie wydaje się być aż tak trudne i kosztowne. W polskich miastach stawia się jednak na efekciarstwo. I niestety – greenwashing. Tak odbieram ławkę z mchem za 125 tys. zł, która stanęła w tym roku w Łodzi. Pierwsza w Polsce "naturalnie oczyszcza powietrze". Niby brzmi świetnie, ale w mieście ciągle toczą się spory o planowane wycinki drzew. Sporo do życzenia pozastawia jakość komunikacji miejskiej – przypatrując się dyskusjom, wiele osób dochodzi do wniosku, że najlepiej przesiąść się do samochodów. Też nie będzie idealnie, bo korki są olbrzymie, ale i tak lepiej niż w niefunkcjonujących tramwajach czy autobusach.
Ale hej – mamy ławkę walczącą ze smogiem! Jedną, ale jaką nowoczesną!
Pozornie ekologiczne działania albo przykrywają problem, albo wręcz go potęgują. Jak w Gdańsku. Michał Jamroż na łamach trójmiejskiej "Wyborczej" zauważył, że kupowane autobusy mają być elektryczne bądź wodorowe. Teoretycznie – nic, tylko się cieszyć. W związku z katastrofą klimatyczną potrzebujemy transformacji energetycznej, więc to krok w dobrą stronę.
To w czym problem?
Po wprowadzeniu do użytku 18 nowych autobusów elektrycznych koszt funkcjonowania komunikacji miejskiej wzrośnie po dzisiejszych stawkach o 1,6 mln zł. W skali całego systemu może się wydawać, że to niedużo, ale to ponad 120 tys. wozkm, czyli 30 proc. tegorocznych cięć w ofercie. Gdyby Gdańsk był bogatym miastem, ze świetną komunikacją miejską, takie inwestycje można by było zrozumieć. Ale tak nie jest, a oferta kurczy się mimo rosnących potrzeb w rozrastających się dzielnicach oddalonych od centrum miasta.
Szczególnie bolesne jest następujące wyliczenie:
Miasto woli wprowadzić do floty GAiT 10 autobusów wodorowych, zamiast uruchomić nowe linie o wysokiej częstotliwości kursowania. Za 15 mln zł rocznie można by było poprawić ofertę w całym mieście. Mało tego, wynajem takich autobusów będzie droższy od wynajmu zwykłych autobusów trzy- lub czterokrotnie. Tak więc za te same pieniądze można by było mieć co najmniej 30 nowych pojazdów spalinowych i dwie–trzy nowe linie o wysokiej częstotliwości.
Autor słusznie zauważa, że do komunikacji miejskiej nowych pasażerów nie przyciągną nowe pojazdy, ale lepsza oferta. Owszem, jakość podróży jest ważna, ale co nam z pachnącego nowością elektryka, jeżeli kursuje raz na godzinę?
To problem ogólnopolski. Lublin pod koniec czerwca pochwalił się testami autobusu wodorowego. Kilka dni wcześniej lokalne media pisały z kolei o wielkich cięciach w rozkładach jazdy. Wakacyjna korekta doprowadziła do tego, że "autobus dwa razy na godzinę to już luksus". Niektóre linie kursują dosłownie kilka razy w ciągu dnia. Wściekli mieszkańcy pisali w komentarzach, że nikt tak jak tamtejszy ZTM nie zachęca do zrobienia prawa jazdy.
Owszem, Lublin będzie mieć autobus wodorowy. Ekologiczny, przyszłościowy, zeroemisyjny. Ale będzie też mieć nowych kierowców w samochodach, bo byli pasażerowie dostali czytelny sygnał: inaczej się nie da.
Ekologia jest ważna. Ale nie można jej tak wdrażać
Niestety bardzo często coś nowoczesnego i ekologicznego – jak ławki czy autobusy – jawią się jako próba nieudolnego przykrycia konsekwencji błędnej polityki. Jest jak malutki plaster na wielką, ropiejącą ranę, wymagającą zszycia. Co gorsza, ważne idee oraz pomysły będą przez to kojarzone z wydawaniem ogromnych pieniędzy na rzeczy, których nikt nie potrzebuje. W dobie katastrofy klimatycznej to fatalne decyzje.
Wolałbym 10 zwykłych, drewnianych, ale ciekawie zaprojektowanych ławek, niż jedną, która będzie grała, ładowała i krawaty wiązała. Wolałbym więcej kursów starszych autobusów, ale żeby ich trasy były tak dobrze zaprojektowane, że nie trzeba byłoby wsiadać do samochodu, niż jeden wodorowy bus. Niestety, rządzi efekciarstwo i rozpasanie. No bo co, nas nie stać?