Kupiłem bilet VIP i wjechałem na najwyższy budynek na świecie. Co dostajemy za 600 zł?
Na zaproszenie Huawei pojechałem w tym roku do Dubaju na premierę urządzeń, które szczegółowo opisaliśmy na Spider’s Web. Podczas pobytu organizator wycieczki dał nam sporo czasu wolnego, więc z kumplem wybraliśmy się na spacer i zwiedzanie. Wyruszyliśmy z Palmy Jumeirah (sztuczna wyspa) i pojechaliśmy pod Burj Khalifa. Po drodze zrobiliśmy zakupy i próbowaliśmy nie dostać udaru.
Huawei ulokował nas w świetnym hotelu na Palmie Jumeirah. Palma to sztuczny twór, usypany przez człowieka. Wygląda zjawiskowo przede wszystkim na Mapach Apple'a lub jeśli oglądamy ją przez okno helikoptera albo innego samolotu.
Mieszkając na palmie nie czuje się jej wyjątkowości, może poza tym, że komunikacyjnie jest to koszmar — samochody jadą w jedną stronę jakby po pniu plamy i zawrócenie nie jest możliwe w każdej chwili, a wymaga specjalnie przygotowanych skrzyżowań lub podziemnych przejazdów. Z palmy nie da się też wyjść na nogach. Ze stałym lądem palmę łączą tylko wielopasmowe drogi oraz kolejka. Spacerkiem nie wyjdziemy. My zamówiliśmy Teslę, która za 85 AED (93 zł) nas zabrała niemal pod Burj Khalifa.
Wysiedliśmy na jakimś placu z fontanną na środku. Upał był koszmarny. W Tesli przez dwadzieścia minut drogi rozpieszczała nas klimatyzacja. Po opuszczeniu samochodu wylądowaliśmy w miejscu pokrytym czarnymi kafelkami. Jeśli powiem, że było tam gorąco to będzie to niedopowiedzenie. To było cholerne piekło. Z tego miejsca mogliśmy już oglądać Burj Khalifa, ale byliśmy bardziej zajęci tym, żeby nie umrzeć z gorąca, niż delektowaniem się widokami. Obok placu znajdował się park. Udałem się w jego stronę. Wskoczyłem w pierwszą ścieżkę dającą cień i podszedł do mnie pan ochroniarz, informując, że „to jest prywatny park”. Nieźle, co?
Poszliśmy dalej. Idąc chodnikami widzieliśmy, że po drugiej stronie ulicy ciągną się podwieszone konstrukcje, które są zamknięte, zapewne klimatyzowane i nimi można w komfortowy sposób się poruszać. Podobne piesze ciągi komunikacyjne widziałem na większą skalę również w Hong Kongu, ale tam nie były takie ładne, za to zamknięte i w pełni klimatyzowane.
Po chwili spaceru chodnikiem doszliśmy do Dubai Mallu. To wielkie centrum handlowe, w którym wiele sklepów jest podobnych do tych w Polsce i Europie, jednak jest też strefa z wszystkimi markami premium. Tak, zgadliście. Weszliśmy z ulicy prosto do tej strefy. To jednak nie było zwykłe wejście. To był podjazd dla limuzyn, gdzie majętni ludzie byli przywożeni i odbierani luksusowymi autami. Przy wyjściu była premium strefa wypoczynkowa, w której można poczekać na limuzynę. Wielkie drzwi otwierało przed każdym klientem dwóch ochroniarzy, a po wejście wypełniał zapach obłędnych perfum.
Połaziliśmy po Mallu, zjedliśmy coś i wypiliśmy kawkę. Wskoczyłem do sklepu Lego i dorwałem ostatnią sztukę zestawu Lego 21055 Burj Khalifa. To wyjątkowy zestaw, ponieważ powstał we współpracy z Emaar, czyli konsorcjum, które odpowiada za budowę większości wysokich budynków w Dubaju. Zestaw limitowany i sprzedawany oficjalnie tylko w Dubaju. Ja zapłaciłem za niego cenę regularną, czyli 179 AED (195 zł po kursie z maja).
Kupując ten zestaw od razu zyskałem, ponieważ w Polsce Empik sprzedaje go za około 780 zł, na Allegro ktoś sprzedaje tylko dwie sztuki po 470 zł. Na Ebayu chodzi po 600 zł i więcej. Zestawów jest jednak mało i w internecie są znacznie droższe niż w oficjalnym sklepie Lego w Dubaju. Dlatego nie otworzyłem tych klocków. Nie mówię, że chcę je sprzedawać. Jednak nieotwarty zestaw obecnie zdaje się dawać mi więcej radości i emocji niż potencjalnie ułożenie tych 333 elementów.
Prosto z Dubai Mallu można wejść na Burj Khalifa. Jest sporo znaków kierujących w odpowiednie miejsce. Podeszliśmy pod bramki i zrobiliśmy rozeznanie, jak kupuje się bilety. Jest kilka stron online, na których można to zrobić, próbowaliśmy znaleźć najtańszą, ale kupując wejście na ostatnią chwilę, dodatkowo w godzinach największego zainteresowania, ceny są wszędzie takie same.
Wyklikaliśmy bilety online na smartfonach. W godzinach szczytu za 256 AED (270 zł) można wjechać na piętra 125 i 124, które są oblegane przez tłum turystów. Stwierdziliśmy jednak, że skoro mamy już zapłacić sporo i odhaczyć na bucket liście największy budynek na świecie, to mierzymy wyżej. Za 553 AED (580 zł) można zwiedzać poziom 148 oraz 125 i 124. W ofercie jest jeszcze bilet za 769 AED (806 zł), który daje wstęp do loży na poziomach 154, 153 i 152, ale stwierdziliśmy, że to przesada i wybraliśmy środkową opcję, za którą w maju zapłaciliśmy po 604 zł od osoby.
Zostaliśmy zaproszeni do salki VIP, gdzie dostaliśmy VIP-owskie naklejki na ubranie, aby obsługa mogła nas odróżnić od turystów, którzy jadą na niższe piętra. Zakupione wcześniej w Mallu rzeczy oddałem do szatni, gdzie zostawiłem też maleńki scyzoryk Victorinox Jetsetter, który nie ma co prawda ostrza, ale jako że miała nas czekać kontrola bezpieczeństwa rodem tej z lotniska, stwierdziłem, że nie ma po co brać go na górę. Przewodniczka kilka razy uczulała, żeby wszelkie przedmioty niebezpieczne zostawić w szatni. Tak zrobiłem. Wskoczyliśmy do windy i później rozpoczęliśmy spacer.
Przewodniczka opowiadała o powstawaniu budynku, wyzwaniach, rekordach. Nie usłyszałem, żeby mówiła coś o wykorzystywaniu tysięcy pracowników z krajów takich jak Indie, Pakistan, Bangladesz i Filipiny, którzy pracowali w trudnych warunkach, ale może akurat robiłem zdjęcia. Spacerując po korytarzach Burj Khalifa i oglądając eksponaty wyczytałem na smartfonie w polskiej Wikipedii, że ten wysoki na 828 m budynek, „pobił rekord wysokości dla budowli dzierżony wcześniej przez polski Maszt radiowy w Konstantynowie (646m)”. Trochę duma, że tak długo rekord był nasz, trochę rozczarowanko, że już nie jest.
Potem wsiedliśmy do kolejnej windy, która została nam przedstawiona chyba jako najszybsza winda na świecie. Windy w Burj Khalifa poruszają się z prędkością około 10 m/s (36 km/h), co było rekordem w momencie otwarcia budynku. Przejażdżka taką windą nie różni się od jazdy innymi windami — nie czuć tej prędkości, a jedynie numerki zmieniają się szybko. Jeśli dobrze pamiętam, na ścianie projektor wyświetlał inne budynki i znane konstrukcje, których wysokość właśnie pokonaliśmy. Z tego co wiem, Burj Khalifa straciła już rekord najszybszych wind, bo w Shanghai Tower w Chinach, windy poruszają się dwa razy szybciej, bo prędkością 20,5 m/s (74 km/h). To czyni je obecnie najszybszymi windami na świecie.
Po dotarciu na 148 otoczył nas prestiż i luksus, za który zapłaciliśmy. Wygodne kanapy, małe stoliczki ze stale donoszonymi przekąskami i napojami oraz obsługi niemal tyle ilu gości. Przechodząc przez malutki sklepik z ekskluzywnymi i ociekającymi złotem pamiątkami weszliśmy na taras, z którego oglądaliśmy miasto niemal z lotu ptaka. Było tak wysoko, że w zasadzie wszystko, co widzieliśmy, było nierealne. Nie miało się wręcz poczucia, że jest wysoko, bo nie byliśmy tuż nad dachami innych budynków, tylko daleko nad nimi. To było surrealistyczne. Oderwane od rzeczywistości. Ale też wyjątkowe doświadczenia.
Pokręciliśmy się na tarasie, zrobiliśmy milion zdjęć widoków i sobie nawzajem. Kumplowi zdjęcia robił też pan z obsługi, który potem próbował sprzedać album z trzema fotkami oprawiony w sztuczną skórę za równowartość 1500 zł, czy coś w tych okolicach. Nie tylko budynek jest wysoki, ceny też! Wróciliśmy na kanapy i zjedliśmy kilka przekąsek oraz wypiliśmy kilka napojów. Wziąłem małą buteleczkę wody ze sobą i ruszyliśmy dalej.
Zjechaliśmy na poziomy 125 i 124. Tam turystów było od groma. Trudno o fajne zdjęcia z rodziną, bo wszędzie są mistrzowie drugiego planu, ludzie niemal stoją w kolejce, żeby dostać się do krawędzi tarasu. Sklepik z pamiątkami nie ocieka już złotem, a chińszczyzną. Jest widoczna przepaść między tymi poziomami.
Różnica jest też w widokach. Na poziomie 148, patrząc przez okno lub taras, wszystko w dole było ekstremalnie małe. Na poziomach 125 i 124 jest już zupełnie inaczej. Z tej wysokości inne budynki są jakieś bardziej realne. Nadal na wszystko patrzymy z góry, ale bardziej doświadczamy tego, że jesteśmy na jednym z budynków tego miasta. Na poziomie 148 miałem uczucie, że jestem ponad wszystkim, jakbym oglądał świat ze statku kosmicznego.
Pokręciliśmy się jeszcze trochę po niższych poziomach i zjechaliśmy windą na dół. Odebrałem zakupy z szatni i poszliśmy na spacer. Spojrzeliśmy jeszcze na Burj Khalifa z poziomu gruntu, zamówiliśmy zielonego Ubera, przyjechał jakiś Lexus i za niemal identyczną kwotę jak wcześniej zabrał nas na Palmę Jumeirah.
Czy było warto? To zależy. Jest to wycieczka z kategorii, zrobić raz, odhaczyć na liście marzeń i nie wracać już więcej. Cieszę się, że spędziłem ten czas w świetnym towarzystwie - pozdro Mati! Cieszę się, że przy okazji wizyty upolowałem zestaw Lego 21055 Burj Khalifa - zostawiam sobie i patrzę, jak wartość rośnie.
Zdjęcie główne: Fot. Mateusz Skitek