REKLAMA

Zapracowany jak Polak. Technologia miała nam pomóc, a zamiast tego harujemy więcej

W jednej z polskich gazet ponad 100 lat temu prognozowano, że czas pracy skróci się do dwóch godzin dziennie. Autorzy tych wizji złapaliby się za głowę patrząc na aktualne badania przeprowadzone przez GUS.

długi czas pracy
REKLAMA

Lubię wracać do myśli, którą John Maynard Keynes zamieścił w swoim eseju w 1928 r. Nie bardzo rozumiem dlaczego tak chętnie ją przywołuję, bo to trochę jak sypanie soli na świeżo otwartą ranę. Ekonomista przewidywał, że w ciągu nadchodzących stu lat postęp doprowadzi do tego, że ludzie będą pracować dziennie co najwyżej cztery godziny. Problemem ludzi przyszłości miał być nadmiar czasu wolnego i ogarniająca większość nuda. Tak, to miała być nasza rzeczywistość.

REKLAMA

Tego typu wizje i obawy nie były niczym nowym. Już 150 lat przed tą prognozą Benjamin Franklin sugerował, że geniusz człowieka doprowadzi do tego, że pracować będziemy krócej i lżej. Dzięki temu skupimy się wyłącznie na tym, co sprawia przyjemność i radość, a te niezbędne rzeczy odbębni się w trzy-cztery godziny. Jednocześnie zwracał uwagę, że bezczynność to strata czasu i zawsze trzeba zajmować się czymś pożytecznym. To naprawdę urocze, że dawni myśliciele spodziewali się krótszych obowiązków i martwiło ich, że zbyt dużo wolnego czasu wpłynie na nas negatywnie.

Na pewno z pewnym zdziwieniem, ale być może i ulgą przyjęliby więc wyniki opublikowane przez Główny Urząd Statystyczny. Cóż, szaleństwo czy degrengolada spowodowana wszechobecnym lenistwem nam nie grozi:

Można wyciągnąć wniosek, że w XXI wieku pracujemy coraz dłużej (dotyczy to zarówno pracy zawodowej, jak i prac domowych oraz opieki nad członkami gospodarstwa domowego) i coraz więcej czasu poświęcamy na zaspokojenie potrzeb fizjologicznych. Jednocześnie coraz mniej czasu poświęcamy na naukę, korzystanie ze środków masowego przekazu, rozrywkę i kulturę oraz krócej uczestniczymy w życiu towarzyskim.

- czytamy w raporcie GUS "Dobowy budżet czasu ludności w 2023 r."

Statystyki są naprawdę zatrważające. W 2023 r. przeciętny Polak w wieku 15 lat lub więcej pracował zawodowo o 11 minut dłużej niż w 2013 r. Poświęcał także o 14 minut więcej na prace domowe, w tym na opiekę nad członkami gospodarstwa domowego. Przeznaczał za to mniej czasu na odpoczynek.

Prace domowe i czynności opiekuńcze wykonywało 93,2 proc. osób poświęcając na nie przeciętnie 3 godz. 52 min. dziennie. W ramach tej grupy czynności wyróżnić można podkategorie. Najwyższy odsetek osób (78,2 proc.) zajmował się obróbką żywności (przygotowywaniem posiłków, przetworów i zapasów oraz zmywaniem), przeznaczając na to średnio 1 godz. 36 min. dziennie. Znacznie mniej osób (55,1 proc.) angażowało się w utrzymanie porządku, poświęcając na to w ciągu doby przeciętnie 1 godz. 11 minut.

Nic tu się nie zgadza

W ciągu 10 lat zyskaliśmy mnóstwo narzędzi, dzięki którym w teorii powinniśmy pracować krócej, a w domu mieć więcej czasu na odpoczynek. Rzecz jasna każdy zawód ma swoją specyfikę i trudno zestawiać je ze sobą, ale ogólnie możemy się zgodzić, że powinno być łatwiej. W biurach nie trzeba się spotykać, więcej spraw można załatwić w sieci, zamiast fatygować się do salki wystarczy odpalić wideokonferencję. A tu klops – jest dłużej, a nie krócej.

Wiele na to wskazywało. Już w 2016 r. ukazały się badania dotyczące pracy Koreańczyków. Wynikało z nich, że ich tydzień pracy wydłużył się o ponad 11 godzin z powodu… telefonów. Jako że zawsze ma się je pod ręką, można sprawdzić  i odpowiedzieć na maila jeszcze przed wyjściem do pracy lub już leżąc w łóżku, szykując się do snu.

Nie inaczej było w Polsce. Swego czasu 57 proc. polskich pracowników przyznało, że zdarza się im odbierać służbowe telefony na urlopie, zaś 43 proc. odpisuje na służbowe maile będąc na wakacjach. Nic więc dziwnego, że ponad 60 proc. Polaków opowiada się za dłuższym urlopem – jak wynika z badania Ogólnopolskiego Panelu Badawczego Ariadna na zlecenie Wirtualnej Polski właśnie tylu ankietowanych nie jest zadowolonych z aktualnie przysługującego prawa. 15 proc. uczestników ankiety oczekuje nawet 40 dni urlopowych. Tylko czy coś by to dało, skoro i tak sięgalibyśmy po telefon, by odczytać maila od szefa?

Dłuższa praca to jedno, ale co stało się z obowiązkami domowymi?

Polska jest drugim co do wielkości rynkiem sprzedażowym Thermomiksa – zaraz po Niemczech. W polskich domach coraz częściej znajdziemy roboty sprzątające. Już nie tylko odkurzają, ale też myją podłogę. Nawet jeżeli nie wszyscy decydują się na Thermomiksa i jego naśladowców, to przecież oferta akcesoriów kuchennych, które powinny ułatwiać gotowanie, też jest całkiem obfita. Pralki, lodówki czy piekarniki wypchane są czujnikami, dzięki którym to system przejmuje kontrolę nad procesem, a człowiek ma go jedynie doglądać.

I co? I nic.

Nawet mimo tego, że w 2023 r. czas przeznaczany przez mężczyzn na prace domowe wydłużył się o 20 min (w tym przeciętnie 2 min. dłużej przeznaczali oni na opiekę nad dziećmi niż w 2013 r.). Choć jest – nieznaczna – pomoc i mężczyzn, i technologii, to ogólnie prace domowe i czynności opiekuńcze wykonywało 93,2 proc. osób poświęcając na nie przeciętnie 3 godz. 52 min. dziennie. Naprawdę mnóstwo czasu.

Pod tym względem widać, że technologia nas zawiodła

Miało być lżej i łatwiej – a jest gorzej niż przeszło 10 lat temu, kiedy dostęp do „ułatwiaczy” był trudniejszy albo po prostu ich nie było. Nawet jeśli założymy, że pewne czynności wykonujemy dłużej/gorzej, bo jesteśmy zmęczeni i przepracowani, to wcale nie usprawiedliwia to technologicznych nowinek.

A co gorsza można je nawet oskarżyć. Wszak niektórzy jedyne, na co mają ochotę po ciężkim dniu, to położyć się na kanapie, przeglądać media społecznościowe, ewentualnie uruchomić serial na platformie streamingowej. Algorytmy wciągają i nie chcą wypuścić, fałszywie obiecując, że kolejny filmik czy post na pewno zaciekawi.

Rzecz jasna problem jest dużo bardziej złożony. W książce „Praca. Historia tego, jak spędzamy swój czas” James Suzman poruszył ciekawą kwestię. Autor zauważył, że „wiele z popularnych zajęć, na które ludzie poświęcają swój wolny czas, polega na wykonywaniu jakiejś pracy, za którą otrzymalibyśmy wynagrodzenie, albo za którą inni nadal otrzymują wynagrodzenie”. Suzman ma tutaj na myśli np. uprawianie warzyw czy kwiatów, szycie, wyrabianie ceramiki czy majsterkowanie albo inne rękodzieło. Sięga się po zdolności, na których „opierali się nasi ewolucyjni przodkowie”, a które dziś przestały być potrzebne na rynku pracy. To intrygujący paradoks – wykonujemy dawne prace, aby nadać sens reszcie swojej doby.

Czy jednocześnie nie jest to wpadnięcie w sidła zastawione przez Benjamina Franklina, który uczulał, że tylko pożyteczne rzeczy mają sens, a wszelka bezczynność jest wręcz grzechem? Może właśnie dlatego nie umiemy wypoczywać, bo hobby też jest jakąś pracą.

Skoro technologia nie potrafi uwolnić nas od obowiązków, to kto zrobi?

Suzman przywołał statystyki dotyczące japońskiego rynku pracy. Specyficznego, bo tam kult pracy jest bardziej skrajny niż u nas. W 2018 r. przeciętny Japończyk pracował o 141 godz. mniej niż w 2000 r. Nie dlatego, że technologia zaczęła wykonywać jego obowiązki – po prostu prowadzono kampanię nawołujące do zachowania większej równowagi między pracą a życiem prywatnym.

REKLAMA

W Polsce też zaczynamy o tym dyskutować, analizując, czy potrzebny jest nam np. krótszy tydzień pracy. Pytanie wydaje się być retoryczne, jeśli spojrzymy na statystyki – pracujemy tygodniowo średnio 40,5 godz., o 3 godz. więcej niż unijna średnia i aż 6 niż światowa.

To zaś prowadzi do zmęczenia, wypalenia zawodowego czy w końcu kłopotów zdrowotnych. A skoro technologia nas nie wyręcza, wytchnienie muszą dać zmiany systemowe.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA