Nie mogłem podpiąć dwóch monitorów do MacBooka Pro. Teraz już mogę, ale czuje się jakby napluto mi w twarz
Udało się, ale niesmak pozostał. Czuje się, jakby Apple napluło mi w twarz. Wczoraj zakupiłem podstawkę na ramię pod laptopa, bo nie mogłem podpiąć dwóch monitorów zewnętrznych do MacBooka Pro M3. Właśnie wprowadzili aktualizację, która uruchamia tę funkcję.
W całej tej sytuacji nie chodzi jednak o niepotrzebne wydane kilkadziesiąt złotych. Ze sprzętu korzystam na co dzień do pracy: edytorów tekstowych, pakietu Office, przeglądarki internetowej i montażu filmów. Mimo że moje początki z macOS były trudne, oczekuje, że sprzęt będzie ułatwiał wykonywanie tych wszystkich czynności. Najnowsza aktualizacja macOS Sonoma 14.6 utwierdziła mnie w przekonaniu, że kupiony laptop był półproduktem i Apple sztucznie ogranicza możliwości swoich sprzętów.
Chciałem znaleźć tymczasowe rozwiązanie. Apple przyszedł z aktualizacją
Moja przygoda z macOS rozpoczęła się wraz z MacBookiem Pro 14” M3, którego zakupiłem na początku tego roku. Było to przed oficjalną premierą MacBooka Air M3, który od początku wyróżniał się na tle droższego modelu z tym samym procesorem: od wyciągnięcia z pudełka pozwalał na podpięcie dwóch zewnętrznych monitorów przy zamkniętej klapie. Dlaczego to takie ważne?
Dlatego, że podstawowe procesory Apple M – M1/M2 na to nie pozwalały. Co najśmieszniejsze, MacBooki bazujące na procesorach Intel Core nie miały takich ograniczeń. Procesor M3, który początkowo zadebiutował w MacBookach Pro 14” oraz 24-calowych iMacach też miał takie ograniczenie. To zostało zdjęte wraz z MacBookiem Air M3 - kilka dni później dowiedzieliśmy się, że MacBooki Pro 14” M3 również otrzymają obsługę dwóch ekranów wraz z aktualizacją oprogramowania (o czym pisaliśmy w pierwszych wrażeniach z MacBooka Air 15" M3).
Miały kolejne, dni, tygodnie, miesiące. Bacznie śledziłem kolejne aktualizacje macOS, lecz za każdym razem spotykałem się z rozczarowaniem. Zero informacji o wprowadzeniu obsługi dwóch zewnętrznych monitorów. Aż dotąd. Kolega Maciek na redakcyjnym Slacku podesłał informację, że udostępniono nowego macOS 14.6. Wiedziałem, że zadebiutował też nowy iOS 17.6, natomiast machnąłem na to ręką, bo sam korzystam z publicznej bety iOS’a 18. Postanowiłem przeczytać, co wprowadzili w nowym macOS i się zbulwersowałem.
Wczoraj dokonałem zakupu podstawki na laptopa kompatybilnej z ramieniem do monitora (z montażem VESA). To kawałek blachy, który na Allegro dostałem za kilkadziesiąt złotych. Negatywne emocje nie zostały spowodowane tym, że dokonałem niepotrzebnego zakupu, bo polityki zwrotów na popularnej polskiej platformie działają naprawdę świetnie.
Apple sprzedał mi półprodukt, który został sztucznie ograniczony
Chodzi o to, że kupując drogiego laptopa, otrzymałem na start zaledwie część jego realnych możliwości. Zdaje sobie sprawę, że nie każdy potrzebuje opcji podpięcia dwóch zewnętrznych monitorów. Zakładam, że jestem jedną z kilku osób na świecie, która doceni tę zmianę.
W tej całej sytuacji udostępnienie funkcji poprzez aktualizację jest tylko alegorią. Ceny MacBooków Pro są kosmiczne, jednak bardzo dobrze wiedziałem, co kupuję. To znaczy, tak myślałem w momencie zakupu po dokładnym zapoznaniu się z możliwościami tego sprzętu.
Byłem świadom, że dwie zeszłe generacje MacBooków Air i Pro z podstawowymi procesorami M nie potrafiły obsłużyć dodatkowych monitorów. Później się okazało, że jednak to tylko sztuczne ograniczenie w przypadku układu M3. Doszło do mnie, że kupiłem półprodukt, wydając jeszcze przy tym niemałą sumę pieniędzy. Tak naprawdę nie nie wiedziałem, co kupuję, mimo że myślałem coś innego.
Poczułem się tak jakby Apple, czyli gigantyczna korporacja napluła mi w twarz. Zakupiłem kota w worku, który co prawda zyskał na możliwościach, ale dopiero niemalże po pięciu miesiącach od deklaracji wprowadzenia takiej opcji. Przez ten cały czas korzystałem z ułamku możliwości sprzętu.
Czy tak to powinno wyglądać? Specyfikacja tuż po premierze powinna pokazywać realne możliwości sprzętu. Tymczasem Apple parę miesięcy po debiucie zmienia sobie część specyfikacji urządzenia za grube tysiące złotych na swojej stronie internetowej tak, jak gdyby nic. Większość ludzi i tak tego nie zauważy, więc gdzie problem? Przecież zmiana wprowadza nową funkcję, więc powinniśmy się chyba cieszyć? Ta funkcja powinna być obecna od początku, w dniu premiery urządzenia (tak jak w MacBooku Air M3). Ale nie wiele miesięcy po premierze.
Sztuczne ograniczanie możliwości sprzętów nie powinno mieć miejsca, jednak jest niestety spotykanym widokiem w świecie urządzeń Apple. Wystarczy spojrzeć na fakt, że Apple niegdyś obniżał wydajność starych iPhone’ów, o czym było głośno pod koniec 2017 r. Sprawa miała duży rozgłos, ponieważ dotyczyła wielu użytkowników. Posiadacze iPhone’ów w Polsce i na świecie to duża grupa.
Inna sprawa wygląda z komputerami Apple. W tym przypadku sytuacja dotyczy tylko jednego modelu – MacBooka Pro M3 z 14-calowym ekranem. Co prawda urządzenie jest sprzedawane w wielu konfiguracjach, natomiast w całej tej sytuacji aktualizacja oprogramowania "ulepsza" możliwości laptopa, chociaż jest to tylko pozorne. Nikt tutaj nie traci na funkcjonalności czy wydajności, a co najwyżej zyskuje. Nie powinniśmy się jednak godzić na takie zabiegi. Szczególnie w sprzęcie klasy premium.
Więcej o sprzęcie Apple przeczytasz na Spider's Web: