Całe życie korzystam z Windowsa. Spróbowałem macOS i poczułem się jak jaskiniowiec
Całe życie korzystałem z komputera z Windowsem. Kupiłem MacBooka i początkowo poczułem się jaskiniowiec. Po kilku miesiącach z laptopem Apple nie potrafię porzucić całkowicie komputera z Windowsem.
W ubiegłym miesiącu opublikowałem tekst dot. przejścia z systemu Android na iOS po 10 latach korzystania z telefonu z Androidem. W ostatnich miesiącach – głównie ze względu chęci poznania nowych możliwości - dokonałem wielu zmian w sprzęcie i przyszedł czas na laptop Apple. Od dłuższego czasu myślałem nad zakupem komputera, który byłby dopełnieniem mojego workflow. Nie był to jednak główny powód zmiany, a jedna ze składowych.
Wybór padł na MacBooka Pro z 2023 r. z procesorem M3, którego kupiłem w świetnej promocji. W czasie gdy kupowałem ten sprzęt nie było jeszcze MacBooka Air z M3, a MacBooki Air z M2 bywały dużo droższe. Kierowała mną chęć spróbowania macOS.
Powiecie, że mógłbym spróbować systemu na dużo tańszym sprzęcie. Oczywiście, że tak. Ale jako fan technologii, który na co dzień pisze o najróżniejszych nowinkach, wolałem coś najnowszego. Ot, spełnienie marzeń z dzieciństwa.
Przejście z Windowsa na MacOS nie było takie proste jak się wydawało
Pierwszy domowy komputer, z jakiego korzystałem, miał zainstalowanego legendarnego Windowsa XP. Był to przełom 2006 i 2007 roku. Od tego czasu przez ok 17 lat użytkowałem niemal wszystkie nowsze wersje Windowsa: XP, Vistę, genialną "siódemki", 10 i obecnie 11. Windows 8 i 8.1 na prywatnym komputerze mnie ominął, choć miałem z nim do czynienia na szkolnych laptopach.
To nie tak, że z macOS zupełnie nie miałem styczności. Gdy chodziłem jeszcze do gimnazjum, to mieliśmy jedną salę informatyczną, w której były tylko iMaki. Wtedy nie próbowałem jednak zrozumieć tego systemu. Potrafiłem korzystać tylko z Windowsa i byłem zamknięty na inne systemy operacyjne.
Przyszedł jednak początek 2024 r. i mój pierwszy MacBook. Miałem plan, że będzie wykorzystywany do pracy, a komputer z Windowsem do grania. Nie wyszło. Jest to mój dodatkowy sprzęt, na którym pracuję okazjonalnie, gdy nie mam ochoty korzystać ze stacjonarnego komputera.
Na początku poczułem się jak jaskiniowiec
To dlatego, że systemy macOS i Windows są zgoła odmienne. Co prawda większość funkcji dostępnych na Windowsie znajduje się też w macOS, tyle że z perspektywy użytkownika systemu Microsoftu wydają się one "porozrzucane". 17 lat z Windowsem sprawiło, że przyzwyczaiłem się, że pasek menu jest na dolnej części ekranu. W macOS wiele funkcji znajduje się na górnej części ekranu: godzina, data, panel sterowania, procent naładowania baterii.
Podobnie jak pasek menu z logo Apple, który pozwala na wyłączenie MacBooka - to kompleksowe menu z najróżniejszymi opcjami, które są zależne od tego, jaki program jest aktualnie uruchomiony. Przyzwyczajenia z Windowsa sprawiają, że staram się go unikać. Zupełnie nie widzę w tym sensu i szczerze powiedziawszy najchętniej bym się tego pozbył. Wolę rozwiązanie z Windowsa, gdzie górna część ekranu jest pusta.
Oczywiście nie mogło zabraknąć klasyka, czyli sytuacji, w której użytkownik Windowsa musi zminimalizować aplikację. Zamiast ikon w prawym kącie, macOS ma trzy kolorowe kropki w lewym górnym rogu, które mają zupełnie inny układ niż w Windowsie. Nawet dziś, gdy korzystam z systemu już któryś miesiąc z rzędu, nie potrafię się do tego przyzwyczaić i ciągle moja myszka idzie w prawy górny róg.
Rozumiem, że to ładnie wygląda i jest w pewnym sensie ikoniczne. Jednak z perspektywy użytkownika Windowsa jest to rozwiązane nieoczywiste - np. to, że dopiero po najechaniu kursorem kropki pokazują swoje opcje. Krzyżyk na czerwieni, maksymalizowanie w na zieleni. Guzik maksymalizowania okna jest od wewnętrznej strony, gdzie na Windowsie mamy to "na środku".
Nie bez znaczenia jest to, że trzeba celować w poszczególne kropki, by móc wejść z nimi w interakcję. To nie tak, że guziki są - jak w systemie Windows - dużo większe niż ikony i nie trzeba celować w sam środek krzyżyka, aby zamknąć aplikacje.
W kwestii zarządzania oknami w systemie macOS użytkownicy Windowsa nie mają kolorowo. Jeśli klikniemy zielony guzik maksymalizowania, to system uruchamia aplikację w trybie pełnoekranowym, tworzony jest nowy wirtualny pulpit. Dodatkowo nie ma możliwości kliknięcia zminimalizowania okna, a jedynie wyłączenia aplikacji lub opuszczenia trybu pełnoekranowego.
W Windowsie - gdy klikniemy guzik maksymalizowania - okno po prostu się rozszerza. Jeśli klikniemy ikonę innego programu na pasku menu to aplikacja wyświetli się ponad w rozszerzonym oknem. Na maku niestety to tak nie działa, ponieważ po kliknięciu innej aplikacji z Docka jesteśmy kierowani do innego pulpitu wirtualnego z innymi aplikacjami. Zagorzali użytkownicy macOS powiedzą, że to lepsze, bo można łatwiej zarządzać aplikacjami. Dla mnie jednak to zupełnie niewygodne i nieintuicyjne, co wynika z moich przyzwyczajeń.
Brakuje mi także skrótu dwukrotnego kliknięcia górnej części aplikacji z Windowsa, które powoduje zminimalizowanie/maksymalizowanie okna bez celowania w guziki.
System Microsoftu przyzwyczaił mnie też do funkcji przeciągania okien. Wrzucając okno w prawy bok ekranu mogę łatwo podzielić ekran na dwie równe części, a najeżdżając kursorem na guzik maksymalizacji, wyświetla się wiele opcji podziału ekranu. Na macOS tego mi bardzo brakuje. Wprawdzie jest opcja podziału ekranu na dwie części, nakierowując kursor na zieloną kropkę, ale to nie to samo. Prawdę mówiąc, to właśnie aspekt zarządzania oknami najbardziej przeszkadza mi w macOS. Gdy pierwszy raz zobaczyłem, jak to wygląda w tym systemie, poczułem się jak jaskiniowiec, który nie potrafi zrobić nic na komputerze.
Fakt - mamy do dyspozycji Stage Menagera, czyli okna pozwalające na szybkie przełączanie się aplikacjami, a gdy go wyłączymy, to można samodzielnie dostosowywać okna wielu aplikacji na ekranie. Jest to jednak niewygodne i najlepiej skorzystać z dodatkowego oprogramowania.
Nie tylko odmienny sposób zarządzania oknami sprawił, że poczułem się jak osoba, która nigdy nie korzystała z komputera. macOS dla użytkowników Windowsa ma kilka innych dziwactw, jak np. wyłączanie aplikacji. W systemie Microsoftu krzyżyk wyłącza apki, z kolei na komputerach Apple tylko zamyka okno, a program wciąż działa w tle (co komunikują kropki pod ikonami na Docku). Nie ma też podstawowego "mój komputer"; zamiast tego jest Finder. Odinstalowywanie aplikacji też nie jest takie oczywiste, bo na liście aplikacji - zamiast prostego kliknięcia trzech kropki i "odinstaluj" - trzeba przerzucić program do kosza lub użyć skrótu klawiszowego.
Znajdzie się jeszcze kilka rzeczy, które można ustawić tak jak w Windowsie, choć domyślnie są ustawione w inny sposób (scrollowanie myszką w przeciwną stronę!). Odmiennego układu klawiatury do dziś nie potrafię zrozumieć i korzystając z dwóch systemów jednocześnie, niektóre skróty klawiszowe często mi się mylą (np. command + C, w Windowsie jest to ctrl + C).
Mimo wszystko polubiłem się z macOS
Mimo że przez większość tekstu narzekałem na to, jak macOS jest odmienny względem Windowsa, to i tak polubiłem system Apple. Nie przyzwyczaję się do applowego zarządzania oknami, ale podobają mi się rozwiązania takie jak Dock (pasek na dole), Stage Menager (aplikacje wyświetlane w małych okienkach na lewej stronie), czy stylistyka systemu Apple. To po prostu ładny i nowoczesny system (w najnowszej wersji Sonoma 14.5), który jest też spójny z iOS w smartfonach Apple iPhone.
Bardzo przypadła mi do gustu funkcja "wyszukiwanie spotlight" (skrót klawiszowy command + spacja), która pozwala z klawiatury wywołać praktycznie wszystko. Nie tylko rzeczy tj aplikacje, pliki, ale także informacje w internecie. Działa to zdecydowanie lepiej niż pasek wyszukiwania w Windowsie. System macOS bije też na głowę Windowsa pod względem sterowników, stabilności i ogólnego działania. Nie trzeba przejmować się, czy mamy najnowsze narzędzia do karty graficznej, najnowszego BIOS w płycie głównej. Jest jedna aktualizacja systemu raz na jakiś czas i to właściwie tyle.
Mimo że nie mam problemu z takimi rzeczami, to błędy, z którymi się spotykałem w systemie Windows przez ostatnie kilkanaście lat często doprowadzały mnie do szału. Specyfika macOS przygotowanego pod kilka autorskich procesorów i konfiguracji jest tu zdecydowanie górą. Dodatkowo w macOS mogę liczyć na zalety ekosystemu Apple (mam smartfon i słuchawki tej firmy).
Automatyczne przełączanie się słuchawek w zależności od używanego właśnie sprzetu, przerzucanie się z jednego urządzenia podczas rozmowy FaceTime na drugie, czy wbudowany komunikator iMessage to coś, czego mi brakuje w Windowsie. Jako fan technologii zostanę z systemem macOS na dłużej, ale przynajmniej na razie nie będzie to mój główny system operacyjny. Wciąż bowiem czekam na aktualizację, dzięki której MacBook Pro z podstawowym procesorem M3 będzie można używać z dwoma zewnętrznymi monitorami. MacBook Air z M3, który jest na rynku od dłuższego czasu, obsługuje dwa ekrany zewnętrzne.
Z niewiadomego względu Apple wciąż nie udostępniło tej funkcji w pozornie lepszym modelu.
Więcej na temat sprzętu Apple przeczytasz na Spider's Web: