Uświadomiłem sobie, że truję planetę. Nie, nie chodzi o słomki i nakrętki
Dzień w dzień zapycham centra danych niepotrzebnymi treściami. Chcę żyć ekologicznie, ale nie zdaję sobie sprawy, że moimi działaniami na komputerze i telefonie popełniam wszystkie możliwe błędy.
Redakcyjny kolega wprowadził prostą zmianę. Wymiana jednej aplikacji na drugą sprawiła, że plik z notatkami z 300 MB zaczął ważyć 2 MB. Obecnie to niby żadna różnica – pamięć w telefonach jest duża, a poza tym i tak wszystko ląduje w chmurze. To już nie czasy mojego pierwszego komputera, gdzie takie przejście sprawiłoby, że spokojnie zainstalowałbym jedną grę więcej. A mimo to sam fakt jest uderzający – jak wiele można zaoszczędzić naprawdę drobną zmianą.
Ale czy faktycznie to pozorna, kosmetyczna i nic nieznacząca decyzja? W książce „Sorry, taki mamy ślad węglowy” Mike Berners-Lee wyliczył, że nasz przeciętny ruch mailowy może odpowiadać przejechaniu niewielkim samochodem na benzynę odległości od 16 do nawet 206 km. Według autora maile to idealny przykład efektu odbicia – tego, że bardziej wydajna technologia paradoksalnie prowadzi do wyższych emisji. Internetowy list jest teoretycznie oszczędniejszy ekologicznie od tradycyjnego, ale maile wysyła się jednak znacznie, znacznie częściej. I na dodatek trochę bezrefleksyjnie – np. puszczając w świat samą emotkę.
A mail to przecież nic w porównaniu do niemałego pliku z notatkami, który wysyłany i przetrzymywany jest gdzieś tam w chmurze. Niby nas to nic nie kosztuje – albo stosunkowo niewiele – a centra danych puchną. Zapychane właśnie takim niewinnym rozpasaniem.
Sytuacja może przypominać tę z plastikowymi słomkami
To my będziemy analizować, czy opłaca się wysłać maila i czy na pewno treść nie jest za krótka, a w tym czasie sama sztuczna inteligencja ma takie samo zapotrzebowanie na prąd co Holandia! Według niektórych szacunków do 2030 r. SI zużyje 1/4 całej amerykańskiej sieci energetycznej. Bogate firmy drenują, a ty licz, czy 3 MB na notatki to nie przesada.
Odłóżmy na bok przerzucanie się odpowiedzialnością czy obwinianie się. Na tym etapie ważniejsze i ciekawsze jest coś innego.
Dziś rano telefon powiadomił mnie, że YouTube pobrał trzy filmiki – na wszelki wypadek, abym mógł w razie czego obejrzeć je bez dostępu do sieci. Zwykle nie zwracałem na to uwagi, bo z tej opcji zwyczajnie nie korzystam, ale po refleksjach nt. notatek i wprowadzonych w ten sposób przez kolegę oszczędności zrobiło mi się trochę głupio. Zdałem sobie sprawę, że niepotrzebnie sam szastam danymi i zmuszam do działania serwery, mimo że nie ma takiej potrzeby. Wcześniej machałem ręką, bo i tak pobierało po WiFi, więc nic mnie to nie kosztowało.
A teraz pomnóżmy to przez miliony użytkowników YouTube’a myślących podobnie do mnie
W podsumowaniu widzę, że tzw. inteligentne pobieranie wykorzystało 540 MB. Niby niewiele, ale są to materiały, których na telefonie i tak nie oglądam. Pobiera się, bo może. Bo jest taka funkcja i można z niej korzystać. A że się tego nie robi? Pal licho. Liczy się to, że można.
(Żeby było śmieszniej, inteligentnego pobierania nie wyłączymy w ustawieniach dotyczących... oszczędzania danych).
Notatki mogą mieć 300 MB, mimo że równie dobrze da się to wszystko skompresować do 2 MB. Filmy mogą się pobierać, choć system wcale tak dobrze nie rozpoznaje naszych potrzeb. Jak dużo takich rzeczy dzieje się w tle, bez naszej wiedzy, świadomości czy zgody, bo... czemu nie? W końcu kto bogatym zabroni. To tak, jakby w nocy w łazience świeciło się światło tylko dlatego, że zamontowaliśmy oświetlenie, a przed drzwiami mamy włącznik. Skoro jest, to korzystajmy. Głupie i dla nikogo. Jak pobieranie filmów, których nie obejrzę.
Minimalizm to paskudne słowo
Nie znoszę tego, co stało się z ideą, chociaż z zasadami i celami chciałbym się zgodzić, a nawet pewnie chciałbym je realizować. Ciągle jednak pamiętam jeden z netfliksowych dokumentów i słowa kogoś, kto postanowił wcielić zamierzenia w życie. W związku z tym przeniósł się do mniejszego mieszkania. Mniejszego, czyli mającego ok. 90 m2.
Właśnie tak widzę minimalizm w głównym nurcie. Kupować, ale inaczej. Może mniej, ale jednak wciąż modne, drogie rzeczy od znanych firm, na które większość nie może sobie pozwolić. To dalej konsumpcjonizm, tylko że ubrany w inne szaty.
Myśląc o cyfrowym minimalizmie dostrzegłem, że w nim wcale nie musi o to chodzić. Owszem, na rynku są np. poradnikowe książki, które mówią o rezygnacji z social mediów, niekorzystaniu z gadżetów i tak dalej. Ale najpierw wcale nie są potrzebne wielkie słowa czy przesadzone gesty.
Bardziej chodzi o zdanie sobie sprawy, że wiele rzeczy dzieje się automatycznie i... bez sensu. I tym bardziej marnowanie energii czy obciążanie mitycznych serwerów w chmurze, których nie widzimy, jest na swój sposób nieodpowiedzialne. Tym bardziej to szokuje, gdy uzmysłowimy sobie, jak niewiele trzeba, aby tego nie robić. To nie zamienienie taniego mięsa na droższą wege alternatywę czy podróżowanie rowerem w deszcz i pod wiatr zamiast kopcenie autem w korku.
Łatwo zrozumieć, skąd to się wzięło.
Dokładnie tak samo traktowaliśmy inne zasoby, jakby zawsze miałyby być tanie, dostępne i niewpływające na środowisko
To się zmienia, choć o wiele za późno. Na dodatek powoli, choć przynajmniej jest dyskusja, ruchy zachęcające do zmiany, zwracanie uwagi nie tylko na kwestie środowiskowe, ale również ekonomiczne. W sieci jednak znowu popełniamy te same błędy zapominając o konsekwencjach. Jakby "wirtualny świat" był czymś, co faktycznie nie istnieje i oderwany jest od prawdziwego, napędzany równie wirtualnymi, nieistniejącymi zasobami. Zbyt dosłownie potraktowaliśmy „chmurę”. Może delfiny częściej mogłyby podgryzać kable pełzające po dnie, aby przypominać, że to wcale nie jest inna rzeczywistość.
To wszystko może wydawać się nieistotne statystycznie. Ale po notatkowym przykładzie kolegi i inteligentnym pobieraniu zacząłem analizować. Ile albumów pobrałem „na wszelki wypadek”, aby odsłuchać je, kiedy najdzie mnie ochota? Ile zdjęć trzymam w chmurze, mimo że raczej do nich nie wrócę – po prostu zgrały się automatycznie? Ile screenów zrobionych przypadkowo bądź nie dalej są przechowywane, bo zapomniałem ich posprzątać? Bardziej niż o działanie chodzi o sposób myślenia.
Na Spider's Web piszemy o tym, jak pomaga się środowisku:
Cyfrowy minimalizm można zacząć właśnie od takich drobnych zmian. Przyjrzenia się, co ląduje w chmurze, jak często i czy faktycznie musi być tam schowane. Od odłączenia niektórych automatycznych funkcji. Niby niewiele, niby to głupotki, ale pokazujące, że możemy się „odgruzować” od zalewu opcji, od konieczności przechowywania i gromadzenia nawet wirtualnych dóbr, które zajmują więcej niż powinny. A kto wie, czy od tego nie zacznie się lawina prowadząca do poważniejszych refleksji.