Bronię remastera The Last of Us Part 2. A przecież krytykowałem remake Part 1
Gdy zobaczyłem, że Sony ponownie odgrzewa kotleta z logo The Last of Us, wciskając nam remaster gry wydanej zaledwie 3 lata temu, czułem zażenowanie. Jednak po namyśle będę bronił tego pomysłu, chociaż remake The Last of Us Part 1 do teraz uważam za przerost formy nad treścią.
Sony wydaje już pięć gier z The Last of Us w tytule, ale tylko dwie to zupełnie nowe odsłony. Pierwsze TLOU z PS3 doczekało się remastera na PS4, a następnie remake na PS5, już jako The Last of Us Part 1. Z kolei The Last of Us Part 2 zadebiutowało na PS4, a niedługo doczeka się remastera dla PlayStation 5. To dopiero smażalnia kotletów.
Jako krytyk The Last of Us Part 1 dla PS5 powinienem krytykować również remaster Part 2.
W recenzji nazwałem The Last of Us Part 1 świetną grą, ale kiepskim remakiem. Miałem - i wciąż mam - pretensje do Naughty Dog za to, że szumnie nazywają remakiem coś, czemu znacznie bliżej remastera. Twórcy odświeżyli oprawę, ulepszyli animacje i nieco pogrzebali przy walce oraz skradaniu, ale to za mało, by sprzedawać taki produkt jako remake, czyli zupełnie nową grę stworzoną na podobieństwo starszego tytułu.
Part 1 nie wnosiło do TLOU niczego nowego. Nie budowało od początku mechanizmów rozgrywki. Miejscami projekty lokacji pamiętających czasy PS3 dawały się we znaki. Co z tego, że ściany dookoła były piękne, skoro wciąż mieliśmy do czynienia z archaiczną produkcją pod względem samego projektu poziomów. Remaster? Spoko. Remake? Na pewno nie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wykastrowanie gry z modułu multiplayer.
Podejście Sony w przypadku The Last of Us Part 2 Remastered jest znacznie lepsze.
Przede wszystkim wydawca nie nazywa remakiem czegoś, co nim nie jest. Nie pompuje balona oczekiwań, ale realnie zakreśla ramy dla projektu, który technologicznie jest odświeżeniem gry z PS4, wpisującym się w szeroką definicję remastera.
The Last of Us Part 2 Remastered zaoferuje minimalne ulepszenia graficzne, jak lepsze cieniowanie, wyższa rodzielczość czy wyższa jakość tekstur dalszego planu. Do tego zadziała w natywnym 4K lub w trybie 1440p, oferując przy tym 60 klatek na sekundę. Przewidziano także tryb bez limitu fps, stworzony z myślą o standardzie VRR.
Największą zaletą remastera jest jednak zupełnie nowa, niepublikowana nigdy wcześniej zawartość. Tryb Lost Levels pozwoli zagrać na niedokończonych obszarach, które nie trafiły do pełnej wersji dla PS4, ale twórcy z jakiegoś powodu uznali je za ciekawe. Nowym trybem są również sesje gitarowe. Grywalne postaci otrzymały alternatywne stroje, tryb foto został ulepszony, a na weteranów czeka moduł speedrunnera.
Największą nowością jest jednak nowy tryb No Return, będący wariacją trybu hordy, w którym gracz próbuje przetrwać na względnie otwartych arenach. Czegoś takiego wcześniej nie było i to właśnie No Return wyrasta w moich oczach na najciekawszy dodatek całego remastera.
Za komplet nowości Sony nie każe płacić jak za zboże. Przeciwnie, posiadacze Part 2 wydadzą znośne 10 dolarów.
Tyle ma kosztować The Last of Us Part 2 Remastered na PlayStation 5 dla wszystkich posiadaczy gry na PlayStation 4. Dla porównania, gdy "remake" The Last of Us Part 1 zadebiutowało na PS5, posiadacze TLOU Remastered dla PS4 albo oryginalnego TLOU dla PS3 nie mogli liczyć na jakąkolwiek zniżkę ani jakikolwiek program lojalnościowy.
Te 10 dolarów za nowy tryb No Return, usprawnienia techniczne, usprawnienia wizualne oraz garść mniejszych dodatków to uczciwa cena. Oczywiście jeszcze lepsza byłaby możliwość uruchomienia remastera za darmo, ale porównując politykę wydawniczą nadchodzącego Part 2 Remastered do remake Part 1, uważam decyzję Sony za krok w dobrym kierunku.