Ocenianie punktowe gier? Dramat na przykładzie Starfield
W końcu mogłem zagrać w dwie najbardziej wyczekiwane przeze mnie gry: Cyberpunk 2077 i Starfield. Obie na swój pokrętny sposób spełniły wszystkie moje oczekiwania i znacząco je prześcignęły. Obie w mojej ocenie są dowodem na ogromny problem, jakim jest ocenienie danej gry w skali punktowej.
Zazdroszczę fanom fantasy i komiksów. Od wielu lat popkultura rozpieszcza ich fantastycznymi produkcjami ze świata filmu, telewizji czy gier wideo. Jako fan realistycznego science-fiction (nie znam właściwej nomenklatury, wydaje mi się, że nie istnieje) czuję się w porównaniu do was zaniedbany. Mam się z czego cieszyć i ja oczywiście. Taki Interstellar scenariusza i reżyserii Christophera Nolana to istne arcydzieło, a serial The Expanse w mojej ocenie to jedna z najlepszych produkcji w historii telewizji. Tym niemniej na jedną udaną produkcję z gatunku klasycznego science-fiction przypada z 10 udanych produkcji ze świata smoków czy superbohaterów.
Dlatego gdy Bethesda zaczęła publikować pierwsze materiały marketingowe związane z grą Starfield poczułem pierwszą od wielu lat prawdziwą ekscytację, której nie czułem od czasu pierwszych prezentacji Cyberpunka 2077. Przyglądając się zrzutom ekranowym i klipom na YouTube widziałem grę, jakiej chciałem od zawsze. Elite Dangerous ale z fabułą. Mass Effect ale mniej komiksowy na rzecz realizmu. Od studia odpowiedzialnego za Fallouta czy The Elder Scrolls. I w przeciwieństwie do Cyberpunka 2077 gra okazała się być w miarę dopracowana już na premierę.
Utonąłem w Starfield. Gdy nie gram w tę grę, myślę o niej
Planuję dni z wyprzedzeniem, by znaleźć na nią czas. Co ważne - pomimo rozczarowań.
Tymi rozczarowaniami są istotne kompromisy. Spodziewałem się takowych mając na uwadze skalę i ambicję tej gry, niektóre jednak poszły dalej niż się spodziewałem. Na przykład element pilotażu statku trudno traktować poważniej niż coś nieznacznie ambitniejszego od mini-gry. Pojedynki w kosmosie wymagają pewnej strategii i taktyki, ale to poziom gry arcade pokroju Wing Commandera z Amigi. Fani klasycznych symulatorów Lucasarts czy nawet bojownicy z Elite Dangerous będą kosmiczną walką w Starfieldzie rozczarowani.
Studiu Bethesda po raz kolejny też nie udało się stworzyć angażującego głównego wątku fabularnego. Prawdę powiedziawszy guzik mnie obchodzi, jak cała główna historia się zakończy. Z tego co widzę po opiniach w social mediach nie jestem w tym odosobniony.
Mam też kilka uwag do stanu technicznego gry. Rozumiem ograniczenie do 30 kl./s (gram na konsoli), bo rozumiem z czego wynika co gracz otrzymuje w zamian, chociażby realistycznie symulowane środowisko na ogromną skalę. Niektórych uproszczeń graficznych - gra wygląda świetnie, więc te, gdy się pojawiają, mocno rzucają się w oczy - skalą gry tłumaczyć się nie da. Bardzo dziwnie też nastrojono w tej grze tryb HDR. To ponoć zamierzony zabieg artystyczny, ale na moje oko Starfieldowi przydałoby się więcej kontrastu i nasyconych kolorów.
Niektóre z powyższych zarzutów są drobne, inne dość poważne. Ktoś by mógł na nie spojrzeć i uznać, że Starfield to wręcz niewypał. Jest jednak i druga strona medalu.
Guzik mnie wskazane wady Starfielda obchodzą
Co z tego, że główny wątek nie jest angażujący, skoro przed chwilą skończyłem czterogodzinnego podquesta, w którym broniliśmy farmerów przed piratami, następnie przenieśliśmy walkę w kosmos, zaplanowaliśmy atak na ich bazę, uderzyliśmy - z trudem się udało - a po drodze pojawiło się kilka ciekawych postaci i sytuacji dialogowo-fabularnych?
Realizm, oczywiście w granicach gamingowego rozsądku, również ujmuje. Zarówno samej gry, jak i w znacznie większym stopniu realizm wizualny. Lokacje w Starfieldzie zwiedzam często z otwartą z zachwytu gębą. Stylistyka, pieczołowitość, dbałość o detale, szczegółowość tego wszystkiego - ten świat jest niezwykle wiarygodny. Niezwykle szczegółowy, co jest szczególnie imponujące mając na uwadze różnorodność tej gry.
Ta różnorodność jest również istotna. Już kilkadziesiąt godzin gry za mną, a ja jeszcze nie robiłem w grze nic wtórnego i nic podobnie wyglądającego. Oczywiście cała gra sprowadza się do chodzenia, wybierania opcji dialogowych, strzelania się z wrogami i kilku mini-gier, więc na swój sposób Starfield może być wtórny, jak każda gra wideo. Kontekst tych czynności jest jednak za każdym razem inny.
Zresztą najlepszą miarą tego, jakim sukcesem dla mnie jest Starield jest fakt, że o tej grze często myślę również, gdy nie gram. Zastanawiam się na spacerze jak podejść do następnego questa. Jadąc komunikacją miejską wspominam ostatni abordaż statku piratów po potyczce na orbicie. Myjąc zęby nucę sobie muzyczny motyw przewodni gry. Jestem absolutnie oczarowany Starfieldem i w ogóle nie mam ochoty na inne gry. Jestem pewien, że ten stan się utrzyma przez kilka miesięcy.
Och jak się cieszę, że nie muszę tej gry recenzować.
Starfield - ocena punktowa. Ile na dziesięć?
Emocjonalnie? 15/10. Przez ostatnie kilka lat żadna gra nie dostarczyła mi tyle radości i zachwytu, co nowe kosmiczne RPG od Bethesdy. Recenzji nie można jednak pisać emocjonalnie. Starfield jest ociężały, miejscami zbyt uproszczony. W grze jest mnóstwo angażujących rzeczy do roboty, lecz w kontekście ogromnego kosmosu, w którym wiele jest pustej przestrzeni. Planety w Starfield to nie lunapark z atrakcjami, ale nie wszystkim graczom będzie odpowiadać. Gdybym musiał pisać recenzję tej gry na Spider’s Web pewnie bym się zmuszał do obiektywizmu i ostatecznie przyznał jej 7/10 albo 8/10. I bardzo bym siebie za to nie lubił.
Przypomina mi się nieco sytuacja z Cyberpunkiem 2077. Grą pod wieloma względami wybitną, której moim zdaniem na premierę należało wystawić ocenę w granicach 3/10 - z uwagi na jej opłakany stan techniczny, przez który na wielu platformach była wręcz niegrywalna. Tak na dobrą sprawę to prawdziwa premiera Cyberpunka 2077 dopiero przed nami. Aktualizacja 2.0 w końcu nada grze zamierzony kształt. Przechodząc tę grę byłem nią jednak i jej światem absolutnie oczarowany. Nigdy przenigdy nie chciałbym jej wystawić 3/10, mimo że się należało. Wsiąkłem w historie cyberpunkowego miasta, żyłem nimi bawiąc się jak dziecko i z zachwytem zwiedzałem w niej kolejne lokacje.
Uważam, że oceny punktowe gier, filmów czy seriali nie mają sensu
To nie oznacza, że same recenzje są tego sensu również pozbawione. Większość z nas ma upatrzonych recenzentów, których gust i smak są zbieżne z naszymi. Słuchamy ich na YouTubie, TikToku czy czytamy ich wpisy w mediach lub social mediach. Na podstawie wrażeń, argumentów i spostrzeżeń można dzięki nim podjąć decyzję o wydatku na dany produkt, w tym grę czy film.
Sugerowanie się samą oceną punktową niesie za sobą coraz mniejszą wartość. Doszło do tego, że internetowe trolle wręcz hakują agregatory ocen pokroju Metacritic czy Rotten Tomatoes, świadomie pisząc fałszywe recenzje chcąc wpłynąć w zamierzony przez siebie sposób na średnią ocen.
Zresztą niektórzy redaktorzy ocenili Starfielda na 4/10. Inni na 10/10. Moim zdaniem obie te oceny są wiarygodne, trafne i odzwierciedlające szczerze spojrzenie recenzenta na grę - argumenty znaleźć można w ich recenzjach.
Więc może odpuśćmy sobie już te punkty w recenzjach? Na moje są informacją absolutnie bezwartościową.