REKLAMA

Widzieliście, co się stało z cenami Ubera? Dowalili tak, że aż prezes się tłumaczy

Uber przez lata kojarzony był z tą tanią alternatywą dla taksówek, co rzecz jasna nie podobało się tradycyjnym kierowcom. Coraz więcej wskazuje na to, że dawna opinia może przejść do historii. Pasażerowie mogą narzekać, sama firma – niekoniecznie. Przynajmniej na razie.

uber
REKLAMA

Na początku sierpnia Uber pochwalił się, że odnotował pierwszy w swojej historii zysk operacyjny. Wynik 326 mln dol. zysku został osiągnięty za drugi kwartał tego roku. Pozytywnego dla przedsiębiorstwa rezultatu wcale nie było łatwo przewidzieć. Pod koniec 2022 Adam Sieńko na łamach Bizbloga pisał:

REKLAMA

Po kilkunastu latach walki o dominację na rynku przewozów osób model Ubera został bezlitośnie rozliczony przez pandemię. Kryzys startupu trwa do dzisiaj i chyba musi on sobie odpowiedzieć na jedno bardzo ważne pytanie: czy w warunkach recesji, wysokich cen paliw i inflacji połączonych z niezbyt wysokim bezrobociem da się jeszcze utrzymać pierwotny charakter platformy?

Dziś odpowiedź brzmi: raczej nie da. Owszem, Uber osiągnął historyczny zysk, ale zmieniając swój charakter. Kiedy Dara Khosrowshahi, CEO Ubera, spotkał się na wywiad z dziennikarzem Wired, ten wytknął mu, że ceny przewozów znacząco wzrosły. Za niecałe 5 km prowadzący rozmowę zapłacił prawie 50 dol. Khosrowshahi próbował bronić się ogólną sytuacją i zrzucił winę za podwyżki na inflację. Tyle że wg niektórych raportów ceny Ubera rosły co najmniej cztery razy szybciej niż stopa inflacji.

Podwyżki widać też w Polsce

Już w czerwcu 2022 roku portal trójmiasto.pl sprawdził, czy dziś przejazdy z aplikacji są tańsze niż te tradycyjną taksówką, jak miało to miejsce przed laty. Odpowiedź brzmiała: niekoniecznie.

Okazuje się, że zaoszczędzić można, ale raczej nie podczas godzin szczytu czy w nocy. Poza tym na tani przejazd trzeba często poczekać sporo dłużej niż na taki, gdy cenę wskazuje taksometr. Podczas godzin szczytu różnice w cenach były (dosłownie) groszowe

Czyli co, taksówkarze mieli rację?

Uber kilka lat temu przewrócił stół z zasadami, tylko teoretycznie udowadniając, że można jeździć taniej. Taksówkarze protestowali, bo Uber mógł pozwolić na drastyczne obniżenie cen, skoro nie działał tak, jak tradycyjna korporacja. Chodziło nie tylko o same przewozy. Fanem "ekonomii współdzielenia" był m.in. obecny premier Mateusz Morawiecki. To miał być idealny świat, w którym aplikacja wystarczy, żeby sobie dorobić.

Jak widać, w praktyce nie wyszło to tak kolorowo, a kontrowersji wokół Ubera nie brakuje:

Uber zasłania się do dziś inflacją, ale już wcześniej CEO mówił, że nie tylko to wpływa na wzrost cen. Ważnym – a nawet ważniejszym – czynnikiem był deficyt pracowników. "A jak wiadomo duża nierównowaga między liczbą kierowców i pasażerów sprawia, że mnożniki idą w górę, a wycieczki Uberem stają się zdecydowanie droższe" – wyjaśniał Adam Sieńko.

REKLAMA

W przeszłości minimalna stawka wynosiła 3 funty i 1,20 funta za każdą przejechaną milę. Obecnie minimalna stawka w Londynie wynosi 4,30 funty i 1,06 funta za milę. Ale wtedy benzyna kosztowała 65 pensów za litr, a nie 1,65 funta jak dzisiaj

- skarżyli się kierowcy.

Uber podnosi ceny, ale przecież nie to zadecydowało o popularności aplikacji. Póki co szef robi dobrą minę (czy do złej gry, to się dopiero okaże) i zapewnia, że pasażerowie wybierają Ubera, bo lubią tę platformę. Osiągnięty zysk pokazuje, że na krótką metę to działa, ale rodzi się pytanie, czy przez rosnące ceny ludzie nie porzucą aplikacji tak, jak wcześniej zostawili taksówkarzy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA