Na polskim lotnisku wyśpisz się jak w domu. Właśnie postawili tam śpiulkoloty
Nie są to jeszcze kapsuły z krwi i kości, które coraz częściej pojawiają się na lotniskach – również w Polsce – ale i tak rozwiązanie zastosowane na lotnisku Chopina w Warszawie może zapewnić kilka chwil wytchnienia. Nie za darmo.
Pasażerowie przez lata radzili sobie na różne sposoby. Powstały nawet strony zbierające opinie na temat lotnisk, gdzie można się wygodne przespać przed lotem, a gdzie jest to utrudnione. Niestety nie zawsze dojazd czy czas odlotu pasują tak, by dotrzeć na miejsce w idealnej porze, więc zdarza się, że kilka godzin trzeba się przemęczyć. Nie mówiąc o opóźnieniach czy przesiadkach. Co wtedy robić? Ludzkość kombinowała z plecakami, ścianami, a szczęśliwcy mający kogoś bliskiego obok siebie mogli ułożyć zmęczoną głowę na ramieniu.
Kapsuły do spania lotnisku Chopina
Mam trochę wątpliwości, czy kapsuły to dobre określenie. Niby kształt się zgadza, niby można sobie zasunąć ściankę, jest nawet miejsce na bagaż pod materacem. To jednak mini-kapsuły, o czym za chwilę. I nawet nie broni ich cena. Godzina korzystania kosztuje 60 zł, dwie godziny 110 zł, a każda kolejna rozpoczęta – 40 zł. Sześciogodzinny nocleg wyniesie nas więc 270 zł. Całkiem sporo.
Kapsuły posiadają wygodny materac i mają ponad 220 cm długości, dzięki czemu każdy będzie mógł korzystać z niej komfortowo. W cenie, poza możliwością odpoczynku, otrzymujesz opaskę na oczy, zatyczki do uszu, kapcie, poduszkę oraz koc.
- zachwala lotnisko.
Więcej prywatności dają pełnoprawne kapsuły. Np. za taką na lotnisku w Monachium płaci się 17 euro za godzinę – na dzień dobry zarezerwować trzeba jednak od razu dwie.
Podobne znajdziemy na lotnisku w Modlinie. Jedna noc – od 20:00 do 8:00 – kosztuje 197 zł. W sumie na lotnisku jest sześć takich "poczekalni", jak określa je port na swojej stronie internetowej.
Przestrzenie wolne od snu
Przykład lotniskowych kabin doskonale pokazuje nam, jak sen jest usuwany z miejsc publicznych (zresztą ogólnie sen to "problem" nowoczesnego świata, coś, czego najchętniej wielu by się pozbyło). "Norbert Elias, historyk i znawca obyczaju w Europie, pisał, że im dalej w nowożytność, tym bardziej sen delegowano do dziedziny prywatności i chowano za zasłoną wstydu, obok np. smarkania" – zauważała Olga Drenda w swoim felietonie na łamach "Tygodnika Powszechnego".
Sen w miejscu publicznym to domena osób w kryzysie bezdomności. Cała miejska infrastruktura stara się uniemożliwić drzemki, by nie dopuścić do takiego widoku. Stąd te obrzydliwe ławki z przedziałami czy coraz powszechniejsze "opieracze" – wygodniej je montować niż ławki, bo wtedy nie ma problemu, że ktoś się na nich położy. A że przy okazji na peronie brakuje miejsca do odpoczynku? Kogo to obchodzi.
Sen we wspólnej przestrzeni jest więc luksusem, fanaberią. Spanie na ławkach na lotnisku czy dworcu jest swoistym hakowaniem systemu, cytując znowu Drendę, "działaniem na partyzanta", choć przecież dotyczy naturalnej, zwykłej czynności. Nawet możliwość przespania się w pociągu w bardziej komfortowych warunkach to święto. Raz, że kosztuje więcej niż zwykły przejazd, dwa – przez lata całkowicie lekceważono tę formę podróży, zakładającą, że można jechać w nocy, przespać wyprawę i wypoczętym wkroczyć do nowego miasta.
Wcale nie twierdzę, że takie kapsuły powinny być udostępniane za darmo (choć nie powiem, że 270 zł za 6 godzin snu w czymś, co przypomina futurystyczną trumnę, budzi moją akceptację). Nie obraziłbym się jednak, gdyby w przestrzeni publicznej pojawiało się więcej miejsc umożliwiających przyjemny, zwykły relaks. 15-minutowa drzemka w parku? Czemu nie! Zmienia się nasze podejście do ławek, to może i sen doczeka się nowego spojrzenia.