Zrobili z wygodnej funkcji koszmar. Kupowanie biletów w aplikacji stało się udręką
Znalazłbym tysiąc powodów, przez które nie lubię jeździć do Warszawy, ale konieczność skanowania kodów QR w komunikacji miejskiej na pewno znalazłaby się wysoko na liście. Niestety kompletnie nieprzyjazny dla pasażera system zaczął się namnażać. Tak zniechęca się do transportu publicznego.
Ludzie, którzy mimo wszystko korzystają z komunikacji miejskiej to prawdziwi bohaterowie, a tymczasem stale dokłada im się problemów. Jak nie likwidacja linii, to podwyżki. Trasy bywają skracane albo wprowadza się komunikację zastępczą. Ostatnio widziałem, jak lokalne media w Pabianicach nazwały rewolucją pomysł, aby autobus z największego osiedla dojeżdżał do wyremontowanej linii tramwajowej łączącej miasto z Łodzią.
Przeczytaj także:
- Kierowcy Bolta będą cię nagrywać. Zaraz, a co z prywatnością?
- Najlepsze mapy są teraz za darmo. Biją na głowę Google Maps i chcecie je wypróbować
- Kasjerzy streamują na TikToku i beztrosko pokazują światu dane kart płatniczych
Coś tak oczywistego - ja zastanawiam się, dlaczego zapowiada się to teraz, skoro tramwaj jeździ od lipca? - wita się fajerwerkami. Moim zdaniem nie był to chwytliwy nagłówek ani próba przesadnego doceniania władz. Po prostu w naszej rzeczywistości propasażerskie rozwiązania faktycznie mogą szczerze szokować.
A do tego wszystkiego te nieszczęsne kody QR
Zarządu Transportu Metropolitarnego na Śląsku i Zagłębiu wprowadził konieczność skanowania kodów QR bądź też przepisania liczbowej kombinacji po zakupie biletu w aplikacji. To odpowiadać ma skasowaniu papierowego biletu w kasowniku.
Wcześniej takie rozwiązanie zostało wprowadzone w Warszawie. Ilekroć jestem w stolicy i jadę komunikacją miejską nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś zdecydował się na taki krok. To znaczy domyślam się – musi to być osoba, która autobusy i tramwaje widzi na co dzień z okna swojego samochodu.
Pół biedy, kiedy w autobusie czy tramwaju nie ma ludzi. Wtedy faktycznie można na spokojnie podejść i zeskanować kod bez większych przeszkód. Próba zrobienia tego w godzinach szczytu jest jednak niemałym wyzwaniem. Zakup cyfrowego biletu, który miał być łatwy i przyjemny, staje się czymś uciążliwym.
"Ale przecież papierowe bilety też trzeba było kasować"
No właśnie – i to jest dowód na to, że rozwiązanie jest reliktem przeszłości. Doskonale pamiętam kasowanie biletów w zatłoczonym pojeździe. Albo trzeba było przeciskać się przez tłum, albo czasami pomagała ludzka solidarność. Papierek wędrował z rąk do rąk, maszyna odciskała kod, a bilet wracał do właściciela.
Kto wie, może doczekamy się uwspółcześnionej wersji tego sympatycznego gestu:
- Przepraszam, czy może pan podać telefon, żeby zeskanować mi kod? Kolejka jest spora, więc pin do odblokowania to 3782, niech pan przekażę kolejnym. Dzięki!
Komunikacja miejska łączy ludzi.
Kody QR sprawiają, że pasażer będzie miał trudniej. Jak zwykle
Możliwość kupowania biletów w aplikacji był tak przyjazną odmianą. Klikam i mam. Koniec ze stresem, czy biletomat będzie działał. Właściwie większość wejściówek na pokład tak kupuję – nieważne, czy to autobus, tramwaj, pociąg czy samolot. Nawet tak krytykowane przez wielu PKP Intercity zrozumiało, że pasażer oczekuje dziś wygody. Dlatego nowa aplikacja działa bez zarzutu, a wszelkie potrzebne rzeczy są w jednym miejscu. Już nie trzeba mieć dodatkowego programu, aby zamówić coś w pociągowej restauracji.
Osoby odpowiedzialne za zarządzanie komunikacją miejską mają jednak inną taktykę. I nie rozumiem tłumaczenia, że to działanie wymierzone w tych, którzy kupują bilety na ostatnią chwilę, odpalając aplikację dopiero wtedy, gdy pojawi się kontrola. A wcześniej jeżdżą na gapę. Tacy sprytni pasażerowie byli przecież nawet w "papierowych czasach". Jeżeli ktoś nie ma biletu to pewnie i tak znajdzie sposób, żeby wyskoczyć wcześniej z pojazdu. A tak dzień w dzień, godzina po godzinie, utrudniać będzie się życie tym, którzy za bilety płacą.
To nie jest tak, że komunikacja miejska jest technologicznie zacofana
Bywają wprowadzane ciekawe i faktycznie wygodne metody. Jak np. przykładanie karty płatniczej do czytnika, gdy wsiadamy, a potem ponowne zbliżenie w momencie wyjścia. Dzięki temu płaci się za liczbę przejechanych przystanków, a nie całą cenę biletu. I przyjemnie, i oszczędnie. Można? Można. Wystarczy jednak chcieć.
A w przypadku kodów QR jedyną chęcią, jaką widzę, to uprzykrzenie życia podróżującym. Co, nie chce im się podejść i zdjęcia zrobić, tak?! Niech się cieszą, że w ogóle mają czym dojechać z pracy do domu. E-tam państwo, sezon nie pamiętam który, a odcinka tym bardziej, wszak to niekończąca się telenowela.
Zgodzę się, że nie jest to główny i palący problem komunikacji miejskiej w Polsce. Jednak rozpowszechnianie kodów QR w autobusach i tramwajach sprawi, że pasażerowie będą jeszcze bardziej niezadowoleni z takiej formy transportu. A przecież do jazdy komunikacją miejską powinno się zachęcać, a nie odstraszać.
zdjęcie główne: metropoliaztm.pl