Służby pokochały AirTaga. Odebrał paczkę z Chin z niespodzianką, teraz stanie przed sądem
Przyznaję się bez bicia, że nie byłem przekonany do sensowności Apple AirTaga. Wydawał mi się dziwnym rozwiązaniem, które nie ma większego sensu i szans na zastosowanie. Pierwsze recenzje udowodniły mi, że się myliłem, a najnowsze doniesienia wskazujące na to, że amerykańskie służby wykorzystują je do śledzenia narkotyków, przekonały mnie, że Apple po raz kolejny wiedziało lepiej.
Apple AirTag jest małym urządzeniem wyposażonym w łączność Bluetooth, a zasila je zwykła bateria CR2032, która ma pozwolić na rok pracy. Wystarczy przytwierdzić je do przedmiotu, który chcemy namierzać i gotowe. Wszystkie iPhone'y od wersji 11 w górę mogą namierzać położenie AirTaga z dokładnością do jednego centymetra. Położenie przedmiotu z przymocowanym AirTagiem można sprawdzić w aplikacji, która oferuje funkcję nawigowania do celu. Siłą tego rozwiązania jest popularność urządzeń Apple na świecie. Jeżeli AirTag straci kontakt z naszym telefonem, bo np. ktoś ukradnie nam portfel, w którym spoczywał, to wystarczy, że w jego zasięgu pojawi się inny sprzęt Apple z modułem Bluetooth, a AirTag połączy się z nim i wyśle sygnał o swoim położeniu.
Urządzenie okazało się tak dyskretne i dokładne, że chętnie zaczęli korzystać z niego stalkerzy. Problem był tak duży, że Apple wypuściło aktualizację, dzięki której użytkownicy dostawali powiadomienie ostrzegające o tym, że cudzy AirTag przebywa długo w ich otoczeniu. Dokładność AirTaga stała się zmorą Lufthansy, która zabroniła korzystania z nich, bo użytkownicy dzięki nim udowadniali zaginięcie bagażu i opieszałość przewoźnika w jego poszukiwaniach. Właśnie okazało się, że AirTagi pokochały amerykańskie służby, na czele z DEA (Drug Enforcement Administration), czyli agencją antynarkotykową.
AirTagi w walce z narkotykami
AirTagi to w gruncie rzeczy najtańsze urządzenia szpiegowskie. I w takim celu zostały wykorzystane przez agencję antynarkotykową. Historię przedstawił Forbes. Funkcjonariusze straży granicznej przechwycili dwie przesyłki z Chin, jedna zawierała prasę do robienia pigułek ze sproszkowanych narkotyków, a druga barwniki do pigułek. Przesyłki miały trafić do nielegalnej wytwórni narkotyków zlokalizowanej gdzieś na terenie USA. Pogranicznicy wezwali agentów DEA, a ci, zamiast bawić się w tradycyjne i kosztowne śledzenie, które znamy z setek filmów sensacyjnych, woleli wykorzystać nowoczesne metody. Umieścili w prasie AirTaga i wysłali go w dalszą drogę. Reszta historii owiana jest tajemnicą, a o użyciu urządzenia lokalizującego świat dowiedział się z nakazu przesłuchania. Było to pierwsze użycie urządzenia w takiej roli przez służby, a przynajmniej pierwsze oficjalne. W nakazie przeszukania paczki podniesiono kwestię tego, że umieszczenie lokalizatora pozwoli poznać miejsce produkcji narkotyków oraz rozbić siatkę dilerską. I chyba tak się właśnie stało, bo dziennikarzom Forbesa udało się ustalić, że odbiorca prasy do tabletek stanął przed sądem. Nie wiemy, co było dalej.
Wszystko jest fajne, ale z drugiej strony przerażające
Apple wypuściło doskonałe urządzenie szpiegowskie, którego jakość potwierdziły właśnie służby. Zaczęło się od niewinnego urządzenia do szukania zagubionego portfela, a skończyło na rozbijaniu karteli narkotykowych. Ci zapewne nie spodziewają się, że służby wykorzystują takie urządzenie, bo tradycyjne systemy inwigilacji policyjnej opierają się na nadajnikach GPS, które można łatwo zagłuszyć. AirTag nie ma modułu GPS, więc siłą rzeczy nie da się go zagłuszyć, a że Amerykanie kochają urządzenia Apple, to śledzenie przez służby konkretnego AirTaga to bułka z masłem.