REKLAMA

Przez ponad sześć lat nie znaleźli Dziewiątej Planety. To może trzeba szukać jej księżyców?

W 2016 roku dwójka amerykańskich astronomów postanowiła zatrząść powszechną wiedzą o budowie Układu Słonecznego. W opublikowanej wtedy pracy naukowcy dowodzili, że nietypowe orbity licznych obiektów transneptunowych mogą wskazywać na to, że w naszym układzie planetarnym istnieje jeszcze jedna, wciąż nieodkryta planeta. Od tego czasu minęło ponad sześć lat, ale temat Dziewiątej Planety, czy też Planety X wciąż nie umarł.

16.02.2023 12.17
planet-9
REKLAMA

Owszem, jak na razie nie udało się znaleźć w danych obserwacyjnych ani jednego obiektu, który mógłby być kandydatem na dziewiątą planetę. Wszystkie informacje na jego temat pozyskiwane są jedynie pośrednio w oparciu o nietypowo wydłużone orbity niektórych obiektów należących do Pasa Kuipera. Ich tor lotu można bowiem stosunkowo łatwo wyjaśnić, jeżeli przyjmiemy, że oddziałuje na nie od czasu do czasu grawitacja jeszcze jednego masywnego obiektu, który znajduje się znacznie dalej od Słońca niż ostatnia znana planeta, czyli Neptun.

REKLAMA

Wyliczenia orbit ekstemalnych obiektów transneptunowych (ETNO) sugerują istnienie planety o masie od pięciu do dziesięciu razy większej od masy Ziemi i znajdującej się w odległości 250 jednostek astronomicznych od Słońca.

To właśnie ta odległość miałaby uniemożliwiać łatwe poszukiwania hipotetycznej planety. Jedna jednostka astronomiczna to odległość Ziemi od Słońca (ok. 150 mln km). Najdalsza znana planeta - Neptun - znajduje się „zaledwie” 30 jednostek astronomicznych od Słońca.

Siłą rzeczy planeta niewiele większa od Ziemi, znajdująca się 250 razy dalej od Słońca niż my jest zbyt mała i odbija zbyt mało światła słonecznego, aby dało się ją dostrzec nawet za pomocą najsilniejszych teleskopów. Tak naprawdę jedyną szansą na jej dostrzeżenie jest monitorowanie nieba i nadzieja na to, że owa ciemna planeta przejdzie na tle jakiejś jasnej gwiazdy i na chwilę ją przesłoni, w ten sposób zdradzając swoje położenie.

Na przestrzeni ostatnich sześciu lat pojawiało się wiele innych prób wyjaśnienia tematu Planety X. Jedną z ciekawszych była ta, mówiąca, że w rzeczywistości mamy do czynienia nie tyle z planetą, co z niewielką czarną dziurą o masie 5-10 mas Ziemi. Taki obiekt byłby niewielkich rozmiarów i całkowicie ciemny.

Naukowcy nawet opracowali koncepcję misji, w ramach której w kierunku hipotetycznej czarnej dziury miałaby być wysłana chmara mikroskopijnych sond kosmicznych. Choć nie mogłyby one sfotografować samego obiektu, to obserwatorzy na Ziemi mogliby monitorować trajektorię lotu poszczególnych sond i w ten sposób wyłapać zmiany spowodowane przez grawitację niewidocznego obiektu.

A może nie powinniśmy szukać samej planety?

W najnowszym artykule opublikowanym na portalu preprintów naukowych arXiv astronom z Uniwersytetu w Hong Kongu wskazuje, że zamiast planety powinniśmy poszukiwać krążących wokół niej księżyców. Analizując liczbę ekstremalnych obiektów transneptunowych, które mogłyby zbliżać się do Planety X na tyle, aby mogła ona je przechwycić na stałe, badacz doszedł do wniosku, że wokół tajemniczego obiektu może krążyć nawet 20 księżyców o średnicy 100 km każdy.

Zaraz, zaraz. W jaki sposób mielibyśmy znaleźć miniaturowy księżyc, skoro nie możemy znaleźć znacznie większej od niego planety? Odpowiedź na to pytanie jest zaskakująco prosta. Wystarczy spojrzeć na księżyce Jowisza czy Saturna. Oddziaływanie grawitacyjne tych kolosów na ich własne księżyce sprawia, że owe księżyce są bezustannie rozciągane i ściskane. To z kolei prowadzi w łagodnym przypadku do powstania i utrzymywania się oceanów pod powierzchnią Europy czy Enceladusa, a w skrajnym przypadku do powstania iście piekielnego globu takiego jak Io.

Taki sam proces ogrzewania pływowego może zachodzić także we wnętrzach hipotetycznych księżyców hipotetycznej Planety X. Gdyby tak było, to proces ten byłby w stanie podnieść temperaturę takiego księżyca do -173 stopni Celsjusza. Może dla ludzi to wciąż zimno, ale w porównaniu z otoczeniem o temperaturze -271 stopni Celsjusza, to jest to już wyraźna sygnatura ciepła. Taki obiekt powinien emitować promieniowanie radiowe, które mogłoby być wystarczająco silne, aby najlepsze radioteleskopy na Ziemi mogło je wykryć. Pozostaje teraz jedynie sprawdzić tę teorię.

REKLAMA

Czytaj więcej:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA