Uzależniony od kupowania Pokemonów. Biegnę do sklepu mimo fatalnych recenzji
Sony z dumą ogłosiło, że God of War Ragnarok w ciągu tygodnia znalazł ponad 5 milionów nabywców. Wtedy na scenę wchodzi Nintendo i rzuca: 10 milionów nowych Pokemonów w zaledwie trzy dni. Jak to w ogóle możliwe? Doskonale rozumiem ten mechanizm, sam jestem jego ofiarą.
Sony ma powody do świętowania. Ich rewelacyjny God of War Ragnarok - dla mnie jeden z dwóch kandydatów na grę roku - wygenerował imponujące wyniki sprzedażowe. W ciągu tygodnia od premiery Ragnarok znalazł 5,1 miliona nabywców, ustanawiając tym samym historyczny rekord Sony. Żadna inna gra na wyłączność PlayStation nie znikała tak szybko z półek sklepowych. Zasłużenie, ponieważ przygoda Kratosa i jego syna jest cudowna.
Wtedy do pokoju wchodzi Nintendo i rzuca: sprzedaliśmy dwa razy więcej nowych Pokemonów, do tego dwukrotnie szybciej.
Historyczny rekord Sony został przyćmiony przez Nintendo. Ich gry Pokemon Scarlet/Pokemon Violet znalazły ponad 10 milionów nabywców w zaledwie trzy dni. Tym samym Nintendo ustanowiło własny rekord sprzedaży. Żaden inny tytuł na żadnej innej platformie Wielkiego N nie sprzedawał się tak dobrze co nowe Pokemony z 2022 roku. Masywny Kratos pracujący na wynik PlayStation nagle poczuł się malutki. Przyćmiły go kolorowe stworki trawione przez problemy techniczne.
Wynik Nintendo imponuje o tyle, że Pokemon Scarlet/Pokemon Violet nie zachwycał na materiałach przedpremierowych. Gra doczekała się wielu krytycznych recenzji. Z kolei fani posiadający grę ostrzegali innych przed kiepską grafiką, nudnym otwartym światem oraz fatalną wydajnością. Na tle takich odsłon jak Pokemon Legends: Arceus czy nawet Pokemon Sword/Shield nowe części wypadają po prostu słabo. Zarówno od strony optymalizacji, jak oprawy oraz rozgrywki.
Mimo tego padł absolutny rekord. Jak to w ogóle możliwe? Jako posiadacza Switch, doskonale to rozumiem.
Gdy na sukces Pokemon Scarlet/Pokemon Violet spogląda się z perspektywy posiadacza PS5, uwielbiającego wielkie, rozbudowane i filmowe gry dla jednego gracza, trudno zrozumieć ten fenomen. Studio Game Freak realizujące dla Nintendo nowe odsłony Pokemonów nie przejawia tego samego talentu co twórcy God of Wara, The Last of Us czy Spider-Mana. To wyrobnicy serwujący nowe Poksy co roku, zrzucając je z taśmy produkcyjnej niczym kolejną FIFĘ. Ma się wręcz wrażenie, że robią to za karę, z minimalnym wkładem oraz wysiłkiem.
Porównania z FIFA użyłem nieprzypadkowo. Seria gier Pokemon przejawia pewne podobieństwa do piłkarskiego symulatora, zwłaszcza z perspektywy zachowań konsumentów. Ci w dużej mierze nie patrzą na nową odsłonę Poksów jak na kompletnie nowy i samodzielny produkt, który musi obronić się jakością. Kupno kolejnych Pokemonów jest dla wielu posiadaczy Nintendo niczym rytuał: co roku kupują kolejne pudełko ze stworkami, często nie przechodząc ich nawet do końca. Gdy taki Kratos musi oferować świetną grafikę, angażującą walkę i znośny scenariusz, Pokemony muszą po prostu być. Więcej się od nich nie wymaga.
Ze wstydem przyznaję, że sam należę do grona owieczek. Kupuję Pokemony, a nawet ich nie przechodzę.
Na konsolach Nintendo 3DS oraz Nintendo Switch nabyłem każdą dużą odsłonę Pokemonów, jaka była tylko możliwa. W części z nich - jak Let's Go Eevee - mam przegranych zaledwie kilka godzin. Kiedy jednak na horyzoncie pojawia się nowa wersja stworków, zachowuję się jak osoba cierpiąca na uzależnienie. Biorę ciężko zarobione pieniądze i jadę po pracy do sklepu, biorąc pudełko z ciekawszą kreaturą na okładce. Nie ma tutaj żadnego głębszego zastanowienia. Żadnego rachunku ekonomicznego. Żadnej racjonalności. Kupuję Poksy i tyle. Taki rytuał.
Tak się składa, że właśnie dzisiaj kupiłem Pokemon Scarlet, planując grać w weekend. Chociaż jestem świadom niskich ocen najnowszych odsłon, ich wpływ na moją decyzję zakupową jest równy zeru. Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną produkcję, w życiu nie kupiłbym gniota za pełną premierową cenę. To jednak Pokemony. One wymykają się uniwersalnym kryteriom ocen, jakim poddawane są pozostałe gry. Stworki mają łatwiej. Nie wymaga się od nich wiele. Chodzi po prostu o przedłużenie przyjemnego rytuału powiększania PokeDexa o kolejne zdobycze.
Po tym względem Nintendo osiągnęło mistrzostwo, dojąc klientów - w tym mnie - z 260/520 złotych rocznie, w zależności od kalendarza wydawniczego. Tymczasem God of War czy inny Uncharted pojawia się raz na kilka lat, kosztuje nieporównywalnie więcej w produkcji i sprzedaje się kilkukrotnie gorzej. Wielkie N opanowało do perfekcji zależności między kosztami, rozmiarami gier oczekiwanych przez fanów oraz częstotliwością wydawanych tytułów. Z biznesowej perspektywy Japończycy grają wzorowo. Jeśli nawet nudny świat i fatalna wydajność odsłon Scarlet/Violet nie odstrasza fanów, to nie wiem, co może ich zniechęcić.