Oumuamua nie była pierwsza! Inny obcy obiekt dotarł na Ziemię 4 lata wcześniej
Planetoida Oumuamua odkryta w 2017 r. jest pierwszym obiektem pochodzenia międzygwiezdnego odkrytym w Układzie Słonecznym. Okazuje się jednak, że w pobliżu Ziemi taki obiekt przeleciał także cztery lata wcześniej. Co więcej, skończył swój lot na Ziemi.
Taka historia musi pobudzać wyobraźnię. Spróbujmy, jest weekend, kto nam zabroni pofantazjować. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie czarne gwieździste niebo rodem z Gwiezdnych Wojen czy Star Treka. Widzicie same gwiazdy na czarnym jak smoła niebie.
Co ciekawe, gwiazdy nie układają się w żadne znany gwiazdozbiory. Czujecie ciepło na plecach swojego skafandra kosmicznego. Uruchamiacie silniczki manewrowe, aby się obrócić o 180 stopni. Okazuje się, że za waszymi plecami znajdowała się jednak jakaś gwiazda. Jest trochę mniejsza od Słońca, znacznie bardziej czerwona niż żółta. Jesteś w jakimś układzie planetarnym, ale nie jest to Układ Słoneczny.
Po chwili orientujesz się, że jasne punkty porozrzucane w okolicy gwiazdy, to krążące wokół niej planety. Znajdujesz się bowiem nad tym tajemniczym układem planetarnym, a nie w jego płaszczyźnie. Nie wiesz jak się tu znalazłeś i nie wiesz „kiedy” tutaj się znalazłeś. To zresztą całkowicie nieistotne. Twoją uwagę przykuwa fakt, że dwie krążące wokół gwiazdy planety przelatują właśnie bardzo blisko siebie. Przecież taki układ nie może być stabilny. Dochodzisz do wniosku, że musi to być młody układ planetarny, w którym jeszcze dochodzi do przepychanek grawitacyjnych: tu się coś zderzy, tam coś dostanie kopa grawitacyjnego i poleci albo prosto w gwiazdę, albo w ogóle zostanie wyrzucone z układu planetarnego. O, tam właśnie nad wyraz szybko leci niewielki kamień, pewnie osiągnął prędkość ucieczki z pola grawitacyjnego swojej gwiazdy. No i dobra, poleci i będzie leciał przez miliony albo miliardy lat przez pustkę przestrzeni międzygwiezdnej. Nikt go nigdy więcej nie zobaczy.
Miliony lat później…
Skała wyrzucona w pierwszej scenie z układu planetarnego obserwowanego przez kosmicznego podróżnika w czasie i przestrzeni leci przez przestrzeń międzygwiezdną od milionów lat. Zasadniczo się nie zmieniła, choć jej powierzchnia uległa jakiejś minimalnej erozji. Ostatnio jednak zaczęło się dziać coś ciekawego. Jedna z gwiazd w otoczeniu zaczęła stawać się coraz jaśniejsza i z każdym stuleciem, dekadą i rokiem staje się coraz wyraźniejsza. Chyba dojdzie nawet do przelotu w jej okolicach. To się akurat często nie zdarza.
Kilka tysięcy lat później…
Międzygwiezdny gwiazd odczuwa już ciepło żółtej gwiazdy, która już jakiś czas temu zdominowała jego otoczenie. Tak bliskiego przelotu jeszcze nigdy nie odnotowała. Co ciekawe, w ostatnim czasie na niebie pojawił się jeszcze jeden interesujący obiekt. Ten jest jednak znacznie mniejszy, początkowo świecił bardzo słabo, teraz z każdym dniem jest wyraźniejszy. Co ciekawe, nie jest czerwony, nie jest też żółty jak gwiazda, jest błękitny. Fascynujący kolor. Gdyby skała umiała myśleć, zauważyłaby, że znajduje się na kursie kolizyjnym z tym niebieskim globem.
W tym czasie na niebieskim globie
Według lokalnego czasu jest 8 stycznia 2014 roku. Nikt nie przejmuje się zbliżającą się do planety skałą, bo nikt nie wie o jej istnieniu. No prawie nikt. Jakby nie patrzeć mowa tutaj o kamieniu o średnicy zaledwie 90 centymetrów. Zupełnie przypadkiem w jej kierunku skierowane są instrumenty wykorzystywane do monitorowania otoczenia Ziemi przez amerykański Departament Obrony.
W swoich ostatnich minutach kosmiczna skała wchodzi w ziemską atmosferę z prędkością 216 000 km/h. Instrumenty na Ziemi rejestrują te ostatnie chwile, zapisując na dyskach prędkość, rozmiary i trajektorię lotu kosmicznego podróżnika.
Aż trudno oszacować, jak małe jest prawdopodobieństwo tego, że kosmiczna skała, która spędziła najprawdopodobniej wiele milionów lat na podróży z jednego układu planetarnego do drugiego, znajdzie się na kursie kolizyjnym z niewielką (w skali kosmicznej) Ziemią. Wystarczy jednak przywołać badania, które wskazują, że wysłane z Ziemi w 1977 r. satelity Voyager, które właśnie rozpoczęły podobną podróż międzygwiezdną najprawdopodobniej będą leciały przez kolejne 5 miliardów lat i na nic na swojej drodze nie trafią, ani na gwiazdę, ani tym bardziej na planetę.
To się zdarzyło naprawdę
Jeżeli odejmiemy kosmicznego obserwatora z początku powyższego tekstu, to cała reszta jest prawdą. 8 stycznia 2014 roku faktycznie zarejestrowano wejście w atmosferę ziemską niewielkiej skały o średnicy 90 centymetrów, która na dodatek miała naprawdę wysoką prędkość. Skała eksplodowała nad oceanem w pobliżu Papui-Nowej Gwinei. W najnowszym artykule naukowym naukowcy przeanalizowali kierunek, z którego owa skała nadleciała, uwzględnili wszystkie możliwe oddziaływania grawitacyjne innych planet Układu Słonecznego i doszli do wniosku, że owa skała pochodziła spoza Układu Słonecznego, a więc musiała powstać w pobliżu zupełnie innej gwiazdy.
Owa skała to CNEOS 2014-10-08. Teraz to ona jest pierwszym zidentyfikowanym obiektem międzygwiezdnym w Układzie Słonecznym. Badacze przyznają, że obiekty tego typu mogą uderzać w Ziemię z częstotliwością jednego uderzenia na dekadę. To z kolei oznacza, że na powierzchni Ziemi mogą znajdować się liczne skały pochodzenia międzygwiezdnego. Może zatem, zamiast patrzeć daleko w gwiazdy, szukając czegoś ekscytującego, powinniśmy patrzeć pod nogi. Kto wie, czy kamienie, które teraz przetaczają się pod naszymi stopami kilka milionów lat temu nie przemierzały przestrzeni międzygwiezdnej.
Swoją drogą, warto wspomnieć, że być może to jeszcze nie jest koniec historii CNEOS 2014-10-08. Już w 2023 roku grupa naukowców kierowana przez Aviego Loeba (a jakże!) planuje wyprawić się w miejsce potencjalnego miejsca jej upadku, aby podjąć się poszukiwań. Powodzenia!