Mam na imię Rafał i jestem fonoholikiem
Jeden z youtuberów – niestety nazwiska nie pamiętam - powiedział niedawno, że smartfon jest pilotem do naszego życia. W wielu przypadkach pilot osiągnął samoświadomość i wciskający przyciski człowiek, nie ma już wiele do powiedzenia. Czy powinniśmy się martwić? To zależy!
Zamieniamy się w społeczeństwo zombie, które nie wychyla nosa znad ekranu. Ukuto nawet stosowny termin opisujący uzależnienie, nazwano je fonoholizmem i klasyfikuje się w ramach uzależnień behawioralnych. Psychoterapeuci mówią o uzależnieniu, gdy nie rozstajemy się z telefonem ani na chwilę, nie potrafimy przezwyciężyć przymusu sprawdzenia powiadomień i odczuwamy złość i frustrację, gdy nie możemy sięgnąć po smartfona. Do tego dochodzi FOMO, czyli strach przed przeoczeniem czegoś ważnego, który przejawia się notorycznym sprawdzeniem, czy coś nas nie ominęło.
Nie sposób zaprzeczyć, że powyższe zjawisko jest poważne i w wielu przypadkach mamy do czynienia z rzeczywistym uzależnieniem. Trudno dziś jednak zmierzyć jego skalę. W zależności od badania i grupy wiekowej mówi się nawet o 40 do 70 proc. uzależnionych w najbardziej narażonej grupie wiekowej 18-35 lat. Rozstrzał jest potężny, a kolejne badania będą odkrywać nowe poziomy problemu.
Byłem ostatnio na koncercie mojego ulubionego zespołu.
Muzyka krakowskiej Mgły należy do bardzo energetycznych. Choć jako odbiorcy mamy różne wrażliwości, trudno ustać w miejscu, gdy uderza w nas ściana dźwięku i ryk wokalisty. Jeszcze trudniej zajmować się czymś innym niż słuchaniem, gdy obcujemy z wybitnymi partiami perkusyjnymi Macieja Darkside’a Kowalskiego. Tak myślałem do ubiegłej środy. Z głośników wydobywał się właśnie utwór „Exercises in Futility V”, gdy zauważyłem gościa po 40., który przeglądał pocztę e-mail. Czytał kolejne wiadomości, na niektóre odpowiadał. Gdy skończył, wrócił do machania łbem, jak to się zwykło mówić w metalowym światku.
Nie upłynął więcej niż jeden utwór, gdy z mojej prawej strony dostrzegłem dziewczynę, lat 30, może mniej, która w trakcie tej samej czynności - rytmicznego machania głową - odpisywała na wiadomości na WhatsAppie. Kątem oka zdążyłem dostrzec, że rozmowa była – wybaczcie dosadność – o dupie Maryni. Wspominam o tym, bo z całą pewnością nie był to news z informacją, że komuś bliskiemu wspomnianej uczestniczki koncertu dzieje się krzywda, co uzasadniałoby sięgniecie po smartfona.
Mylicie się! Nie mam teraz zamiaru wytykać tych ludzi palcami, przeklinać zdziczenia świata, który nie docenia już dobrej sztuki (nawet nie próbujcie wjeżdżać z tekstami o szarpidrutach drących mordy, nie zamierzam dyskutować na tym poziomie). Nie będę rozdzierał szat i mówił, że oto staliśmy marionetkami na pasku bigtechów, które koniecznie muszą korzystać ze smartfona nawet podczas muzycznej uczty. Pewnie znajdą się i tacy, którzy nie potrafią przezwyciężyć tego wewnętrznego przymusu nawet w kościele. Codziennie zaś widzę ludzi, którzy prowadząc auto oglądają YouTube’a i przewijają Facebooka.
Nie zamierzam mówić tych wszystkich przykrych rzeczy i rzucać oskarżeń, bo…
Mam na imię Rafał i jestem fonoholikiem.
Co prawda, na koncercie nie używałem smartfonu w innym celu niż zrobienie pamiątkowego zdjęcia, a w czasie jazdy nie korzystam z telefonu inaczej jak do nawigacji, to zdaję sobie doskonale sprawę z uzależnienia. Nawet je sobie zracjonalizowałem. Trochę w duchu transhumanizmu, który w jednym z nurtów upatruje w technologiach ulepszania naszych możliwości poznawczych.
To w tym znaczeniu smartfon może być przedłużeniem naszego ciała, czy raczej umysłu. Oczywiście niektórzy transhumaniści idą dalej i próbują stosować np. wszczepy z chipami mające poszerzać możliwości ich organizmów. Przykładem przezwyciężania ograniczeń może być Oskar Pistorius, który co prawda transhumanistą nie jest, ale korzystał z protez kończyn wykonanych z włókien węglowych, które zamieniły jego niepełnosprawność w przewagę nad zdrowymi zawodnikami. Na podobnej zasadzie możemy traktować wszelkie urządzenia, które zwiększają możliwości percepcyjne (np. lornetki i noktowizory, ale i zwykłe – z dzisiejszej naszej perspektywy - okulary).
Innymi słowy jako gatunek mamy umiejętność pokonywania ograniczeń związanych z budową i możliwościami naszych organizmów.
Czym różni się smartfon od okularów?
Powyższe pytanie jest tylko pozornie dziwne. Alicja Alichniewicz i Monika Michałowska w artykule naukowym pt. „Udoskonalenie gatunku ludzkiego – problemy definicyjne i argumentacyjne” idą dalej i stwierdzają, że:
Naukowczynie z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi zastanawiają się między innymi nad tym, jak traktować udoskonalenia i czy mogą być stosowane w celach terapeutycznych (jak okulary korekcyjne), czy również w poszerzaniu ogólnych możliwości naszego gatunku. Takim przykładem mogą być choćby egzoszkielety. Z jednej strony trwają próby stosowania ich u osób z uszkodzeniami rdzenia kręgowego, z drugiej, używa się ich np. w wojsku, gdzie zwiększają wydolność ludzkiego ciała.
Ok, ale jak to się ma do smartfona? Spójrzmy na to, co zyskaliśmy dzięki tej kategorii urządzeń. Gdy chcemy skontaktować się z kimkolwiek, nie tylko w naszym kraju, ale i na całym ziemskim globie, wystarczy sięgnąć po urządzenie. Gdy znajdziemy się w obcym miejscu, w którym nigdy nie byliśmy i nie mamy pojęcia, gdzie się udać – wystarczy, że użyjemy smartfona. Gdy czegoś nie wiemy, mamy dostęp do potężnego repozytorium wiedzy dosłownie o wszystkim. Nie jest przy tym istotne, czy będzie to wiedza o tym, jak wywabić paskudną plamę po sosie sojowym, czy artykuł naukowy o metodzie CRISPR – będziemy mieć je pod ręką.
Bez najmniejszej przesady można stwierdzić, że urządzenie z dostępem do sieci daje nam możliwość nurkowania w oceanie ludzkiej wiedzy. Jeszcze nigdy dzięki tak niewielkiemu urządzeniu mogliśmy tak wiele. Bo prawda jest taka, że dziś z jego pomocą możemy uczestniczyć w szkoleniach, kończyć studia, pracować, bawić się, czy choćby czerpać radość oglądając śmieszne kotki.
Biorąc to wszystko pod uwagę możemy powiedzieć, że smartfony (czy też szerzej, komputery, tablety i wszelkie inne urządzenia będące portalami do wirtualnego świata) rozszerzają nasze możliwości poznawcze.
I jasne, że jest druga strona medalu. Prawdą jest, że nie ćwiczymy np. pamięci w stopniu, w jakim używaliśmy jej jeszcze 20 lat temu. Prawdą będzie stwierdzenie, że nasze dłonie są średnio przystosowane ewolucyjnie do ciągłego przewijania treści, a zespół cieśni nadgarstka będzie dokuczał wielu z nas.
Argumentów pro i contra można podać wiele. Że TikTok ogłupia, że ładujemy się w bańki informacyjne, że stajemy się bezwolnymi konsumentami treści podsuwanych przez bigtechy. Wreszcie, że tym ostatnim chodzi tylko o to, byśmy dokonali zakupów zgodnie z podpowiedzią algorytmu, co wygeneruje zyski z reklamy.
Wszystko to – i jeszcze więcej – będzie prawdą. Ale również będzie nią fakt, że jeszcze nigdy dostęp do wiedzy nie był tak egalitarny. Co z nią robimy, to już zupełnie inny temat (nie pozdrawiam płaskoziemców).