Uzależnienie od telefonu jest powszechne. Jak walczyć z przywiązaniem do smartfona? Oto 7 grzechów głównych
Uzależnienie od telefonu to coraz częstszy problem, z którego często nie zdajemy sobie sprawy. Objawy to m.in. korzystanie ze smartfona zawsze i wszędzie. Ale to NIE JEST OK. Oto 7 smartfonowych grzechów głównych.
Starsze pokolenie mówi, że telefony przyrosły młodym do ręki. Czasem myślę, że tak mówią tylko ci, którzy ostatnie 20 lat spędzili w jaskini, a czasem, że… może jednak mają rację. Czy to już uzależnienie?
Smartfony mają wielką moc, a z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność, jak powiedziałby świętej pamięci Stan Lee. Tyle że w przypadku smartfonów odpowiedzialność za rozsądne korzystanie z ich wielkiej mocy spoczywa na nas.
Możemy do bólu zwalać winę na:
- producentów, którzy wabią nas nowymi świecącymi zabawkami wypuszczanymi co roku,
- media, które przyciągają nas chwytliwymi nagłówkami,
- portale społecznościowe, zaprojektowane tak, by uzależniać,
- nawałnicę ciekawych treści, które tylko czekają na odkrycie,
- i tak dalej, i tak dalej.
Uzależnienie od telefonu jest pokłosiem naszych nawyków
Nie zmieni to jednak faktu, że koniec końców to nasz palec dotyka interfejsu na smartfonie, to nasze oczy dają się zbawić chwytliwym nagłówkom i to my przewijamy Facebooka o pierwszej w nocy. A to już są pierwsze objawy uzależnienia od telefonu.
Zamiast jednak kolejny raz pisać o tym, o czym wszyscy wiemy – cywilizacyjnie jesteśmy uzależnieni od smartfonów – postanowiłem bezkrytycznie przyjrzeć się własnym złym nawykom i sposobom, w jaki próbuję z nimi walczyć.
Mam nadzieję, że ktoś zaczerpnie choć odrobinę inspiracji, by samodzielnie podjąć walkę z przyklejonym do ręki ustrojstwem. Jeśli macie własne sposoby na walkę z nadużywaniem smartfona – dajcie znać w komentarzach.
Zatem jak walczyć z uzależnieniem od telefonu? To się da wyleczyć. Oto 7 smartfonowych grzechów głównych i propozycje, jak sobie z nimi radzić:
Wyparcie problemu
Tak jak pycha jest pierwsza na liście grzechów głównych, tak wyparcie to największy grzech nadużywających smartfona, w tym mój.
Lubimy się usprawiedliwiać. Zapytajcie znajomego, który spędza dziennie kilka godzin w mediach społecznościowych, czy ma z tym problem. Na pewno nie będzie miał. Podobnie jak z tym, że po godzinach w social mediach wpadają kolejne godziny na YouTubie, w przeglądarce czy grach mobilnych. To żaden problem, że odblokowuję smartfona po raz 85 tego dnia. Nic się nie dzieje. To na pewno nie jest uzależnienie od telefonu.
Dla mnie pierwszym krokiem, żeby w ogóle zapanować nad swoim uzależnieniem od telefonu, było uświadomienie sobie, że korzystanie z telefonu zawsze i wszędzie nie jest OK. Dopiero wtedy mogłem zacząć rozkładać własne nawyki na czynniki pierwsze, lokalizować słabe punkty i stopniowo z nimi walczyć. Co prowadzi mnie do grzechu nr 2.
Rozpoczynanie dnia ze smartfonem
Kto nie chodzi ze smartfonem rano do toalety albo nie sięga po niego tuż po obudzeniu – ręka do góry. Tak myślałem, prawie nikt.
Skoro i tak trzeba sięgnąć po telefon, żeby wyłączyć budzik, to równie dobrze mogę od razu sprawdzić, co tam ciekawego na Facebooku, Twitterze, Instagramie, Snapchacie, Pintereście, YouTubie, skrzynce pocztowej, a może jeszcze przy okazji zrobię przegląd newsów, bo przecież na drugiej półkuli na pewno wydarzyło się coś ważnego.
Wpadając w to błędne koło z samego rana, robimy sobie dwie rzeczy: po pierwsze, rozwalamy sobie cały dzień i znacząco podnosimy ryzyko popadnięcia w niepokój, bo właśnie taki efekt wywołuje w nas nieustanny potok powiadomień i strumień social mediów, o czym badania mówią od co najmniej 2014 r.
Po drugie, pozwalamy firmom technologicznym dyktować, jakie wybory podejmujemy. Nie jest to wcale coachingowy frazes; w 2016 r. były pracownik Google’a opublikował znakomity artykuł opisujący sposoby, w jakie giganci technologiczni manipulują konsumentami uzależniając ich od telefonów. Punkt pierwszy: ten, kto kontroluje menu, kontroluje wybór. A przecież nikt nie chce, żeby niewidoczna siła manipulowała nim od samego rana, prawda?
Jak poradzić sobie z tym problemem? Cóż, niektórzy eksperci radzą, by nie trzymać telefonu w tym samym pokoju, w którym śpimy i używać analogowego budzika. Nie uważam jednak tego rozwiązania za praktyczne, a analogowy budzik ma miejsce w muzeum, a nie w sypialni. Zamiast więc kupować niepotrzebny relikt przeszłości, postawiłem na prosty trick.
Pierwszym co robię po wstaniu jest wypicie szklanki wody w kuchni. Robię to niezmiennie od lat, mam ten nawyk wyryty w mózgu jak skrypt automatyzacji. Od niedawna kładę więc nieopodal szklanki czytnik e-booków lub książkę, a wyniesiony z sypialni telefon kładę na kuchennym blacie.
Tym sposobem spędzam pierwsze kilkanaście minut poranka czytając i ucząc się czegoś nowego (rano sięgam wyłącznie po non-fiction), zamiast sprawdzając, jakie bezwartościowe treści pojawiły się przez noc na Facebooku.
Kończenie dnia z telefonem
Przeprowadzone w latach 2012-2013 r. badania Instytutu Rensselaer w Troy, w stanie Nowy Jork potwierdziły, iż korzystanie z urządzeń elektronicznych przed snem zaburza poziomy melatoniny, a co za tym idzie, ma też negatywny wpływ na nasz sen. Na przestrzeni lat tę tezę potwierdziły kolejne badania, dając jednoznaczne wytyczne – powinniśmy przestać się gapić w telefon co najmniej pół godziny przed snem.
Przyznam szczerze, że nigdy nie dotknął mnie problem zaburzeń snu, spowodowany gapieniem się w ekran przed snem. Wręcz przeciwnie, zmęczony gapieniem się w ekran smartfona zasypiałem szybciej.
Abstrahując jednak od produkcji melatoniny, wieczorne korzystanie ze smartfona – szczególnie gdy obok jest druga połówka – to najzwyczajniej w świecie fatalny sposób na spędzanie ostatnich godzin przed snem. Z tego powodu od lat nie sięgam już po telefon późnym wieczorem. Zawczasu nastawiam budzik i odkładam telefon na biurko w drugim krańcu pokoju. Ten trick pomaga też zwlec się rano z łóżka, bo skoro i tak trzeba wstać i przejść kilka kroków w stronę budzika, to równie dobrze można zrobić kilka kolejnych, i wywlec swoje ospałe cielsko z sypialni.
Zamiast przeglądać social media wolę wieczór spędzić na wspólnym oglądaniu seriali (choć niektórym to również może przysporzyć problemów ze snem, ja na szczęście tego jak dotąd nie odczułem), albo na czytaniu książki, jeśli moja żona musi dłużej popracować.
Wypełnianie małych okruchów dnia mediami społecznościowymi
Tego grzechu wszyscy jesteśmy winni. Siedzisz na przystanku – wyciągasz smartfon. Stoisz w kolejce do kasy w dyskoncie – sprawdzasz, co tam ciekawego na Facebooku. Czekasz na wezwanie do gabinetu lekarskiego – zabijasz czas, patrząc się w błyszczący ekran telefonu.
Trudno się dziwić tym nawykom. Smartfon to nieprzebrane źródło łatwo dostępnej wiedzy i rozrywki. Szczególnie rozrywki. Żadne inne urządzenie w dziejach ludzkości nie dało nam możliwości tak szybkiego „spacyfikowania się” i tak łatwego zabijania czasu, a media społecznościowe jak żadne inne medium w dziejach ludzkości ułatwia to zadanie.
Wracając do wspomnianego artykułu byłego pracownika Google’a – social media skonstruowane są tak, byśmy czuli przymus ciągłego przewijania. A wszyscy dobrze wiemy, że w 9 przypadkach na 10 takie ciągłe przewijanie nic nie wnosi i w istocie zamiast zabijać czas, marnujemy go w inny sposób. A to już nic innego niż klasyczny objaw uzależnienia od telefonu.
Niektórzy mówią, żeby te momenty wykorzystać na autorefleksję, rozejrzenie się dookoła, chwilę oddechu. Przyznam im rację tylko połowicznie, bo… nad czym reflektować, kiedy w tramwaju temperatura przekracza akceptowalną wartość? Na co patrzeć, gdy w Biedronce stoi kolejka na kilkadziesiąt osób, a otwarta jest tylko jedna kasa?
W czasach przedsmartfonowych wypełniałem te momenty nosząc wszędzie ze sobą książkę w wydaniu kieszonkowym. Nauczyłem się wyciągać książkę w każdej wolnej chwili i czytać w malutkich kawałkach, zamiast wielkich porcjach. Teraz jednak, kiedy mam smartfon pod ręką, noszenie wydań kieszonkowych byłoby dość niepraktyczne. Zamiast tego postanowiłem zwalczyć zły nawy w inny sposób – zastąpiłem folder z mediami społecznościowymi na pulpicie folderem z aplikacjami do czytania. Teraz, gdy stoję w kolejce i korci mnie, by zajrzeć na Facebooka, pamięć mięśniowa kieruje mój kciuk w stronę aplikacji Amazon Kindle, Pocketa i Legimi.
Skoro i tak zabijam czas smartfonem, to dzięki takiemu rozwiązaniu przynajmniej zabijam go w pożyteczny dla siebie sposób.
Natychmiastowe reagowanie na powiadomienia
Nic tak nie rozprasza i nie wytrąca z rytmu, jak nieustanny potok powiadomień. Na początku smartfonowej rewolucji powiadomienia były czymś dobrym. Informowały, dawały znać o ważnych rzeczach. Twórcy aplikacji szybko jednak nauczyli się, jak wykorzystywać powiadomienia do rzeczy kompletnie nieważnych i do czystej walki o naszą uwagę.
Remedium na ten problem jest tylko jedno: wyłączyć powiadomienia w ogóle. Ostatecznie… o czym tak naprawdę powiadamia cię twój smartfon? Wyciszenie śmieciowych powiadomień to najlepsza rzecz, jaką zrobiłem dla siebie od dawna. Przestałem też natychmiastowo reagować na maile; teraz, za przykładem m.in. Tima Ferrisa, sprawdzam pocztę ręcznie kilka razy dziennie. Na własne życzenie, nie na życzenie aplikacji. Polecam.
Poleganie na smartfonie zawsze i wszędzie
Podobnie jak starsi ludzie mówią, że smartfony przyrosły nam do rąk, tak mówią również, że bez smartfonów byśmy zginęli. I coś w tym jest.
Z jednej strony cieszę się, że smartfon niejako odciążył mój mózg. Nie muszę pamiętać dziesiątków nieistotnych lub mało istotnych informacji, bo mam je zapisane w cyfrowym notatniku, lub mogę wygoogle’ować w ciągu kilku sekund.
Z drugiej jednak strony, smartfony uzależniły nas i rozleniwiły nas intelektualnie. Łatwo jest zacząć je traktować nie jako przedłużenie mózgu, a jako sam mózg, ignorując konieczność uczenia się nowych rzeczy, bo przecież „wszystko mogę sprawdzić w Google’u”.
Moje pokolenie (rocznik 91’) dorastało wraz z technologią, więc traktuje ją raczej komplementarnie, nie zastępczo. Młodsze pokolenia mają jednak tendencję do bagatelizowania konieczności uczenia się pewnych rzeczy, przerzucając je na smartfony.
Co jednak, jeśli nagle zgubimy smartfon, albo się nam po prostu rozładuje? Czy damy radę odnaleźć się w topografii miasta? Badania wykazują, że większość ludzi poniżej 25 roku życia nie potrafi czytać map, bo do tego stopnia nauczyli się polegać na nawigacji. Czy będąc za granicą będziemy umieli choćby przeliczyć walutę? Albo znać elementarne podstawy życia, pokroju czasu gotowania powszechnie dostępnych warzyw lub umiejętności odróżnienia niegroźnej pszczoły od groźnego szerszenia?
Wiem, to skrajne sytuacje, ale czyż nie jest tak, że nadmiernie polegamy na natychmiastowym dostępie do wiedzy wszelakiej, którą daje nam smartfon? No właśnie.
Trudno ten grzech odpokutować. Tak naprawdę jedynym, co można zrobić, to nieustannie uczyć się nowych rzeczy, a smartfon traktować jako przedłużenie mózgu. Nie jego zastępstwo.
Nieumiarkowanie w scrollowaniu i klikaniu
W końcu grzechem głównym, sednem uzależnienia od telefonu, który popełnia wielu z nas, ze mną włącznie, jest ogólne nadużywanie smartfona. Korzystanie z niego zawsze i wszędzie, poleganie na nim w każdej sytuacji, wykorzystywanie go jako narzędzia do wszystkiego – pracy, zabawy, zabijania czasu, nauki.
Tęgie umysły w kwaterach głównych technologicznych gigantów codziennie głowią się nad tym, jak skierować nasze gałki oczne na ich treści, ich usługi, ich aplikacje. To prawda. Nie da się jednak ukryć, że nasze nadużywanie smartfonów to w pewnym stopniu… efekt uboczny ich możliwości.
Kojarzycie ten popularny obrazek, ilustrujący ile urządzeń zastąpił smartfon? Od kalkulatora, przez książki i gazety, po telewizor i konsolę do gier – smartfon stał się wszystkim. A skoro wszystko mamy w smartfonie, to po co innego mamy sięgnąć?
Kto kupi analogowy budzik, gdy może ustawić alarm na smartfonie? Kto sięgnie po fizyczny kalkulator, gdy ma na smartfonie aplikację? Kto kupi papierową gazetę, gdy o wszystkim może przeczytać za darmo i na wyciągnięcie ręki w internecie? Na co komu odtwarzacz mp3, podczas gdy cała muzyka tego świata jest dostępna w streamingu? Jak w ogóle można z tym walczyć?
Jak się okazuje, można. W swojej książce „The Revenge of Analog” David Sax opisuje rosnący, globalny ruch oporu przeciw tej wielofunkcyjności współczesnej elektroniki. Ludzie na całym świecie mają dość treści skrytych za szklanym ekranem – chcą czegoś prawdziwego. Stąd renesans płyt winylowych i aparatów na kliszę. Stąd spadek sprzedaży e-booków i wzrost sprzedaży papierowych książek. Stąd kult „hipsterskich” notesów, które przecież powinny być nam kompletnie niepotrzebne w erze Evernote’a. Stąd istna eksplozja rękodzieła, którą możemy obserwować na Etsy.
Nie leży to co prawda w zgodzie z duchem minimalizmu, ale czasem zastąpienie cyfrowych odpowiedników prawdziwą rzeczą jest jedynym sposobem na to, by wyrwać się z pułapki nowych technologii i uzależnienia od telefonu. To jednak temat na całe książki, nie krótki akapit krótkiego tekstu. Dość powiedzieć jednak, że skuteczną receptą na nadużywanie smartfona jest powrót do korzeni.
Przynajmniej na chwilę, przynajmniej w niektórych aspektach.
Pierwotna publikacja tekstu miała miejsce w czerwcu 2019 roku.