Elon Musk wzywa straż pożarną. SpaceX w końcu odpalił Starshipa
Przez całe zamieszanie z nieudanymi jak dotąd testami księżycowej rakiety Space Launch System, największa rakieta Elona Muska - Starship - zniknął na jakiś czas z mediów. W piątek jednak rakieta wróciła na pierwszy plan i to z przytupem.
Starship to największa wyprodukowana przez SpaceX rakieta. Jak na razie 50-metrowej wysokości rakieta wzbiła się jedynie na 12 kilometrów, po czym bezpiecznie wylądowała w miejscu startu. Test ten jednak odbył się w maju 2021 roku. Od tego czasu Starship już nigdzie nie poleciał.
Kolejnym krokiem w rozwoju rakiety będzie pierwsza próba dostarczenia rakiety na orbitę. W tym 50-metrowy Starship zostanie umieszczony na 70-metrowej wysokości module Super Heavy, który będzie stanowił pierwszy człon rakiety odpowiedzialny za początkowe wznoszenie.
Pierwotnie do takiego testu miało dojść już w sierpniu 2021 roku, jednak prace zostały opóźnione przez brak zezwolenia na start ze strony FAA (Federalnej Agencji Lotnictwa). Po wielu opóźnieniach FAA w końcu wydało swoją opinię i znacząco przybliżyło nas do pierwszego testu orbitalnego Starshipa.
Test statyczny silników Starshipa
W czwartek 8 sierpnia SpaceX przeprowadził serię statycznych testów silników Starshipa, co może zwiastować długo oczekiwany start rakiety w najbliższym czasie.
Rakieta podpaliła trawę
Jak jednak donoszą uważni obserwatorzy, którzy przez 24 godziny na dobę mają swoje kamery wycelowane w należący do SpaceX kompleks Boca Chica w Teksasie, podczas jednego z testów płomienie wydostające się z podstawy rakiety były na tyle silne, że podpaliły okoliczną roślinność, przez co na teren kompleksu trzeba było wezwać kilka jednostek lokalnej straży pożarnej. Jak się później okazało, zapalił się nawet jeden z pojemników na odpady.
Pożar wywołany przez test silników pokazuje jaka potężna moc drzemie w rakiecie projektowanej przez Elona Muska. Warto tutaj zauważyć, że Starship wyposażony jest w sześć silników, a przecież Super Heavy będzie miał ich aż 33. Ciężko sobie zatem wyobrazić, jakie płomienie będą wydostawały się z 33 silników próbujących wynieść na orbitę rakietę o łącznej wysokości 120 metrów.
Przyznam, że bardzo dobrze składa się, że rozwój i testy tak różnych rakiet jak SLS oraz Super Heavy Starship zbiegają się mniej więcej w czasie. Można bowiem jednocześnie obserwować filozofię budowy i testowania obu rakiet. SLSa budowano przez 11 lat, następnie go złożono w całość i... teraz co chwilę wyskakuje jakiś problem. Nie wiadomo tak naprawdę jakie systemy działają, a jakie nie. Wszystko sprawdzane jest w boju. Póki co nie udało się jednak oderwać SLSa od Ziemi.
SpaceX przyjął zupełnie inną metodę pracy. Najpierw zbudowano zbiornik rakiety, poddano go testom, w których wielokrotnie ulegał zniszczeniu. Dzięki testom udało się dopracować projekt zbiornika. Kiedy to się udało przyszła pora na testy rakiety, niewielkie podskoki samego zbiornika, potem coraz bardziej obudowanej rakiety.
Nawet jeżeli podczas pierwszego testu orbitalnego coś pójdzie nie tak, inżynierowie będą wiedzieli, które elementy są już sprawdzone i które zadziałały prawidłowo. Zbudowanie kolejnego prototypu testowego i zmodyfikowanie elementów konstrukcyjnych, które zawiodły podczas pierwszego startu, zajmie kilka tygodni. SpaceX będzie gotowy do kolejnego testu w ciągu kilkudziesięciu dni.
Takie iteracyjne podejście do budowy nowej rakiety pozwala wierzyć, że nawet jeżeli pierwszy lot się nie uda, to kilka miesięcy później i tak Starship trafi na orbitę. Jeżeli pierwszy lot SLSa się nie uda… nie wiadomo czy następny w ogóle podejmie próbę startu. Chcąc nie chcąc, będąc kibicem podboju przestrzeni kosmicznej, nie sposób nie być kibicem Starshipa.