REKLAMA

Budują schrony klimatyczne. Ukryjesz się w nich przed upałami

Ekstremalne temperatury w wielu zakątkach świata stają się coraz większym problemem. Hiszpanie postanowili więc stworzyć specjalnie schrony klimatyczne, w których będzie się można ukryć przed upałem. Docelowo do każdego z nich będzie się dało dotrzeć w ciagu 10 minut.

schrony klimatyczne upały hiszpania
REKLAMA

W specjalnie wyznaczonych strefach temperatura nie będzie przekraczać 26 stopni. To wciąż całkiem sporo, ale jeśli na słońcu będzie powyżej 40 stopni, to na pewno da się odczuć różnicę.

REKLAMA

"Schrony" mają powstawać zarówno wewnątrz budynków, jak i na zewnątrz. W tym drugim przypadku będą to miejsca pełne zieleni, z cieniem i poidełkami.

W samej Barcelonie już jest 202 takich miejsc

W tym roku zdecydowano się je założyć w Sewilli i Bilbao. W planach mają to włodarze m.in. Malagi i Murcji. Celem Barcelony jest to, aby do każdego miejsca chłodu dało się dojść w 10 minut.

Nawiązując do powiedzonka Stefana Kisielewskiego, Hiszpania już zaczęła się urządzać w pewnym nieciekawym położeniu. W Sewilli pomyślano nie tylko o strefach chłodu, bo od jakiegoś czasu fale upałów mają swoje nazwy – jak w przypadku huraganów.

Logiczne, bo wysokie temperatury są tak samo poważnym zagrożeniem dla zdrowia, jak wiatr, który przewraca drzewa. Niby od zawsze wiadomo, że "trzeba dużo pić", ale konsekwencje upałów mogą być naprawdę poważne.

Nie mamy schronów wojennych, a potrzebujemy kolejnych

Po ataku Rosji na Ukrainę zaczęliśmy się zastanawiać, czy w Polsce można byłoby gdzie schronić się przed ewentualnymi nalotami. Okazało się, że nie bardzo, bo schrony z okresu PRL-u przez lata niszczały, na dodatek trudno uzyskać informację, gdzie się znajdują.

Oto nasz świat: nie możemy wykluczać zagrożenia wojną, a jednocześnie musimy być gotowi na "ataki" ciepłego powietrza. Oczywiście strefy chłodu nie muszą być nowymi budynkami. W Hiszpanii wyznacza się np. kościoły. Równie dobrze rozwijać można parki czy skwery, ale doskonale wiemy, jak bywa z zielenią w polskich miastach. Raczej jej brakuje niż jest pod dostatkiem.

Tymczasem parki potrafią zrobić różnicę, o czym znowu się przekonałem na własnej skórze

Jestem świeżo po OFF Festivalu (jakbyście w 2019 roku powiedzieli mi, że po dwóch latach przerwy od imprezy spowodowanej światową pandemią, w czasie wojny Rosji z Ukrainą, na jednej scenie – choć oczywiście nie w tym samym czasie - zobaczę Iggy'ego Popa, Bedoesa i Papa Dance z Gabrielem Fleszarem, odpowiedziałbym: bierzcie połowę, a nawet jedną trzecią, bo kopie za mocno; a tu proszę, życie), który odbywał się w Dolinie Trzech Stawów.

Katowice mają sporo zieleni, ale miasto to miasto – nagrzewa się. Na miejscu festiwalu temperatura była jednak niższa, za sprawą właśnie drzew, trawy, przyrody. Miało to swoje minusy, bo wieczorami było już naprawdę chłodno. Wystarczyło jednak wrócić do miasta, a tam znowu nieznośnie gorąco i duszno.

REKLAMA

Niby doskonale wiemy, że zieleń chłodzi otoczenie, ale kiedy tę różnicę zobaczy się po sobie, spacerując z festiwalu do miasta, widać jeszcze bardziej potęgę zieleni. W dzień spacerując po Katowicach - piątek był naprawdę gorący - szukało się chociaż odrobiny cienia rzucanego przez kamienicę. O ile łatwiej byłoby, gdyby ulice i chodniki przerywane były choćby niewielkimi skwerami.

Miasta muszą być więc zielone, bo inaczej nie będzie dało się w nich wytrzymać. Pytanie, kiedy o tę zieleń się zadba – każda kolejna wycinka czy zapominanie o istniejącej roślinności oznacza zmęczonych mieszkańców przy następnych falach upałów.  

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA