Prezes SpaceX: człowiek będzie chodził po Marsie już za osiem lat. Tak, jasne
Do tego, że Elon Musk stawia przed sobą nierealistyczne wyzwania i jeszcze bardziej nierealistyczne terminy ich realizacji zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Teraz jednak okazuje się, że w SpaceX wiara w dotrzymanie tych terminów zaczyna się rozprzestrzeniać niczym wirus.
Aktualnie sytuacja na rynku wypraw kosmicznych wygląda tak, że wszystkie ręce i wszystkie moce przerobowe zostały rzucone na realizację programu Artemis, w ramach którego ludzkość chce ponownie po ponad pięćdziesięciu latach postawić stopę na powierzchni Księżyca. Pierwotnie celem było załogowe lądowanie na powierzchni Księżyca już w 2024 roku. Jak jednak można było się spodziewać przy bardzo agresywnym i ambitnym planie, po drodze doszło do wielu trudności, które nieco przesunęły termin załogowego lądowania. Mowa tutaj chociażby o problemach z budową i testowaniem rakiety Space Launch System, która ma wynosić na orbitę statek Orion, którym astronauci będą dolatywali w okolice Księżyca. Aktualnie test procedury startowej rakiety planowany jest na czerwiec.
Jeżeli test przebiegnie prawidłowo, rakieta wystartuje w swój pierwszy lot w połowie sierpnia. Zakładając, że ten lot - misja Artemis I - przebiegnie prawidłowo, pierwsi ludzie znajdą się na szczycie rakiety SLS w 2024 roku. Wtedy też w ramach misji Artemis II astronauci polecą w podróż dokoła Księżyca. Jeżeli i ten lot przebiegnie prawidłowo, a po drodze NASA dopracuje skafander księżycowy (aktualnie mówi się, że będzie on dostępny w 2025 roku), a SpaceX dopracuje i przetestuje lądownik księżycowy (specjalna wersja rakiety Starship zdolna do wielokrotnych lotów między powierzchnią a orbitą Księżyca) to być może w 2026 roku dojdzie do załogowego lądowania na Księżycu. Zważając na te kilka poważnych kroków, które musimy zrealizować, aby wrócić na Księżyc, można zakładać, że w najbliższych latach dojdzie do jeszcze kilku opóźnień i ostatecznie ludzie staną na Księżycu jeszcze kilka lat później.
Tymczasem Gwynne Shotwell, prezes SpaceX...
Zważając na to jak trudna okazuje się wyprawa na oddalony o 380 000 km Księżyc, zdumiewać może optymizm przedstawicieli SpaceX jeżeli chodzi o wielokrotnie trudniejszą w realizacji załogową misję na powierzchnię Marsa.
Aby w ogóle myśleć o załogowych lotach na Marsa, na Księżyc powinniśmy już latać bez problemów i od niechcenia. Mars jest oddalony od Ziemi nie o 400 000 km, tylko o 60-400 mln km w zależności od ułożenia orbitalnego obu planet. Lot na Marsa trwa nie kilka czy kilkanaście dni, a od sześciu do dziewięciu miesięcy. Po dolocie do Marsa trzeba jeszcze na nim wylądować. Atmosfera Marsa jest rzadka, nie pomaga w hamowaniu aerodynamicznym przylatującego z Ziemi statku. Między innymi dlatego jak na razie na Marsie nie posadziliśmy miękko żadnego ładunku o masie większej niż 1000 kg (łazik Curiosity i Perseverance).
Co więcej, po wylądowaniu na tym nieprzyjaznym świecie, trzeba przeżyć na nim kilka długich miesięcy, a następnie bez pomocy jakiejkolwiek kontroli lotów wystartować z niego rakietą w podróż na inną planetę. Załogowa misja marsjańska reprezentuje zatem poziom trudności, przy którym wyprawa załogowa na Księżyc wydaje się wypadem do Żabki po Harnolda.
Tymczasem, podczas ostatniego wywiadu dla telewizji CNBC, Gwynne Shotwell, prezes SpaceX przekonywała, że ludzie staną na powierzchni Marsa… jeszcze w tej dekadzie. Inaczej mówiąc, według Shotwell w ciągu najbliższych ośmiu lat będziemy świadkami tego, jak Starship z ludźmi na pokładzie kilkukrotnie ląduje na powierzchni Księżyca, a następnie wybiera się w podróż na Marsa i także tam bezpiecznie ląduje w jakimś kraterze marsjańskim.
Gwynne Shotwell przekonuje, że SpaceX po prostu musi zrealizować za pomocą Starshipa jakąś większą dostawę na powierzchnię Marsa, a wtedy naturalnym kolejnym krokiem będzie wysłanie w tę samą podróż człowieka.
Warto zwrócić uwagę na to, że zarówno w przypadku księżycowych misji Artemis, jak i w przypadku załogowego lotu na Marsa mówimy o rakiecie Starship, która jak na razie… oderwała się od powierzchni Ziemi na wysokość 12 kilometrów i raz udało jej się po takim locie wylądować i nie eksplodować. Jak na razie SpaceX czeka na możliwość wykonania pierwszego lotu testowego na orbitę okołoziemską. Aby do tego doszło Federalna Administracja Lotnictwa musi zakończyć ocenę środowiskową działalności SpaceX w bazie Starbase w Teksasie.
Pierwotnie planowana na koniec 2021 roku, decyzja co miesiąc odkładana jest przez FAA o kolejny miesiąc. Aktualnie ma ona zostać wydana do końca maja br. Jeżeli tym razem faktycznie pojawi się decyzja, to SpaceX będzie mógł złożyć wniosek o pozwolenie na realizację pierwszego lotu orbitalnego. Nawet jeżeli Starship trafi na orbitę, a następnie w całości wróci na powierzchnię Ziemi (raczej nie za pierwszym razem), to potem firma ma jeszcze mnóstwo kolejnych kroków do wykonania. W tym m.in. pierwsze udane lądowanie Starshipa po locie orbitalnym, pierwsze udane lądowanie pierwszego członu rakiety (Super Heavy) po locie orbitalnym, pierwsze przetaczanie paliwa z jednego Starshipa do drugiego na orbicie okołoziemskiej, pierwsze bezzałogowe lądowanie Starshipa na powierzchni Księżyca, pierwszy start z Księżyca, pierwsze załogowe lądowanie na Księżycu, pierwszy bezzałogowy lot Starshipa na Marsa, pierwsze lądowanie Starshipa na Marsie, pierwszy bezzałogowy lot Starshipa z Marsa na Ziemię itp. itd. Dużo tego, prawda?
Gdyby faktycznie firmie Elona Muska udało się zrealizować wszystkie te punkty w ciągu najbliższych ośmiu lat, to naprawdę oznaczałoby to, że żyjemy w świecie rodem z filmów sci-fi, a ja jestem jedynie dziadersem, który stoi na uboczu i marudzi, że „tego się nie da tak łatwo”. Oczywiście, mam nadzieję, że tak właśnie będzie, ale szanse na to oceniam jak na razie na 0,2137 proc.
Gwynne, jeżeli ktoś cię przetrzymuje w SpaceX siłą, mrugnij dwa razy okiem.