Wydają kosmiczne pieniądze, by urobić ludzi u władzy. Apple wie jak przekabacić polityków
Na tle wszystkich krwiożerczych bit-techów Apple zawsze postrzegany jest jako "ten dobry". Good guy Apple ma jednak swoje za skórą - firma dowodzona przez Tima Cooka zanotowała w ostatnich miesiącach rekordowe wydatki na przekabacanie polityków.
Każdy z gigantów technologicznych prowadzi jakieś działania, które są wątpliwe prawnie i moralnie. Google i Amazon zmonopolizowali rynek reklamy, a do tego rządzą i dzielą komercyjną częścią internetu, zarówno jeśli chodzi o informacje, jak i produkty. Facebook wykorzystuje polaryzację opinii do zbierania klików. Microsoft nauczony doświadczeniem Internet Explorera od kilku lat skrzętnie omija wszelkie praktyki, które legislatorzy mogliby uznać za monopolistyczne czy antykonsumenckie, choć wielu uważa, że nieprzerwana pogoń za cloud gamingiem i modelem abonamentowym czyni z Xboxa platformę nieprzyjazną graczom. Wątpliwości rodzi też oprogramowanie Microsoft Teams, które w środowisku korporacyjnym zepchnęło konkurencję na margines, zwłaszcza w dobie pandemii.
Tymczasem Apple, choć ciągle ma coś za uszami, uchyla się przed falą krytyki i niekorzystną legislacją niczym Neo przed kulami w Matriksie. Apple pobiera bandycką prowizję od deweloperów, co poskutkowało wieloletnią batalią z Epic Games? Oj tam, oj tam, przecież też muszą zarabiać, hosting kosztuje. Apple usuwa ładowarki z opakowań smartfonów celem maksymalizacji zysków ze sprzedaży akcesoriów? Oj tam, oj tam, EKOLOGIA. Apple utrudnia jak może procesy napraw i rozbudowy swoich urządzeń? Oj tam, oj tam, i tak nikt tego nie potrzebuje.
O ile ugłaskanie opinii publicznej to tylko kwestia dobrego marketingu (a Apple w marketing umie najlepiej), o tyle przekonanie ustawodawców, że ich praktyki są w porządku, to już inna historia. Jakim więc cudem Apple’owi udaje się uciekać przed literą prawa? Odpowiedź jest bardzo prosta: kasa, misiu. Kasa.
Apple wydaje bajońskie sumy, by przekabacić polityków.
Każda z firm technologicznych (i nie tylko) ma w swoich szeregach lobbystów. Ludzi, którzy dogadują się z politykami, dbają o korzystne dla firmy zapisy w ustawach i o to, by te niekorzystne zapisy w prawie opóźniać lub likwidować. Historycznie Apple wydawał na ten cel najmniej z całej grupy GAFA (Google, Apple, Facebook, Amazon), jednak w ostatnich latach nakłady na lobbing wzrosły po wielokroć.
W pierwszym kwartale 2022 r. Apple przeznaczył na lobbing rekordową kwotę 2,5 mln dol., czyli o 34 proc. więcej niż w ostatnim kwartale 2021 r. Powód? Wielkimi krokami zbliża się Open App Markets Act, którego powstanie jest pokłosiem batalii Apple’a z Epic Games. To ponadpartyjna ustawa, która ma przede wszystkim uniemożliwić operatorom sklepów z aplikacjami faworyzowanie własnych produktów. Jej celem jest również zakazanie oferowania preferencyjnych stawek, czy zmuszania do korzystania ze zintegrowanych systemów płatności wewnątrz aplikacji (od tego zaczęła się batalia Apple vs Epic).
Dla Apple’a przyjęcie takiej ustawy przez Kongres byłoby potężnym ciosem. Podobnie dla Google’a, dlatego też Alphabet w pierwszym kwartale 2022 r. wydał na lobbing jeszcze większą kwotę od Giganta z Cupertino - aż 2,96 mln.
W przypadku Apple’a do kwoty wydawanej na przekabacanie polityków na pewno składa się lobbowanie przeciwko procesowi wdrażania ustawy o Prawie do Naprawy. Na ten moment blisko połowa stanów w USA nie przyjęła ani historycznej, ani nowej ustawy Right to Repair, więc Apple wciąż ma o co walczyć.
Nie ulega też wątpliwości, że nakłady na lobbing zwiększą się nie tylko na terenie Stanów Zjednoczonych, ale również Unii Europejskiej, gdzie Komisja Europejska coraz ostrzej bierze się za big-techy, zaś Apple’owi niebawem grozi konieczność wprowadzenia portu USB-C do iPhone’ów, a także europejska wersja Prawa do Naprawy.
Trudno dziś kochać Apple’a. Nienawidzić jeszcze trudniej.
Oczywiście większość konsumentów ma w nosie praktyki monopolistyczne czy antykonsumenckie; interesuje ich tylko tyle, żeby raz na jakiś czas kupić nowego iPhone’a, obejrzeć serial w Apple TV+ i spalać kalorie z Apple Watchem na nadgarstku. Ci jednak, którzy mają w sobie odrobinę więcej empatii, mają dziś nie lada dylemat.
Trudno dziś kochać Apple’a. Na przecięciu dramy z Epikiem i wydawania na rynek nienaprawialnych urządzeń wizerunek tego dobrego staje się coraz mniej wiarygodny. Do tego dorzuciłbym jeszcze filozofię firmy, którą można streścić słowami "po naszemu, albo wcale" i mamy dobrą kombinację powodów, dla których za każdym razem, gdy biorę iPhone’a do ręki, jest mi odrobinę niedobrze.
Jeszcze trudniej jest jednak Apple’a nienawidzić, bo co by nie mówić, ich produkty i usługi oferują poziom dopieszczenia, jakiego nie znajdziemy nigdzie indziej. MacBooki to dziś obiektywnie najlepsze laptopy na rynku, nic innego nawet się nie zbliża. Najnowsze iPhone’y są w zasadzie pozbawione słabych punktów, które mogłyby kogokolwiek odwieść od zakupu. Apple Watch to obiektywnie najbardziej zaawansowany smartwatch. Apple Music oferuje najwyższą jakość dźwięku za śmiesznie niską opłatą. Apple TV+ łoi rywali coraz to większą liczbą wysokiej jakości seriali i filmów. A wszystko to podlane mistrzowskim marketingowym sosem, który jeszcze bardziej sprawia, że trudno jest się oprzeć magii Apple’a.
Apple kusi znakomitymi produktami i usługami, niejednokrotnie po wielokroć wyższej jakości niż u konkurencji. I trudno jest temu wszystkiemu odmawiać wyłącznie ze względu na kilka nieczystych praktyk, których firma Tima Cooka regularnie się dopuszcza.
Tak samo zresztą jak trudno jest zrezygnować z potęgi Google’a, monopolu Facebooka czy wygody Amazonu, mimo tego, że giganci świata technologii w ostatnich latach zrobili absolutnie wszystko, byśmy się nimi brzydzili. Komfort i wysokiej jakości produkt w naszym przeżartym konsumpcjonizmem świecie zawsze wygrywa z moralnym oporem. I chciałbym zakończyć ten wywód jakąś górnolotną pointą, że jeszcze mamy czas, aby to zmienić, ale chyba sam w to nie wierzę.