Polacy zbroją się na potęgę - nie wojsko, ale twoi sąsiedzi. Zdobycie pozwolenia na broń to pestka
„O jak ja kocham to miejsce! Tu jest tyle policji, czuję się bezpiecznie” – ironicznie śpiewał kiedyś zespół Happysad. Najwyraźniej Polacy zdecydowali się na przeróbkę: „Tu jest tyle pistoletów, czuję się bezpiecznie”. Rośnie bowiem liczba wydawanych pozwoleń na broń.
Jak odnotowuje łódzka „Wyborcza”, do końca listopada 2021 do łódzkiej policji wpłynęło 1001 wniosków o pozwolenie na broń. Dla porównania, w 2015 roku było ich 448.
O pozwolenia na broń łatwiej niż o prawo jazdy
Z roku na rok liczba wniosków rośnie. W 2016 w samym tylko województwie łódzkim o pozwolenie na broń poprosiło 711 osób, a w 2020 – 866. W rozmowie z dziennikiem pracownik sklepu sprzedającego broń mówi, że „pozwolenie wyrabia się szybciej niż prawo jazdy”.
Potrzebne jest tylko krótkie szkolenie, po którym odbywają się zajęcia w klubie sportowym bądź stowarzyszeniu miłośników broni kolekcjonerskiej. Następnie zdaje się egzamin i występuje o licencję. Do tego dochodzą podstawowe badania i już można składać wniosek na policji.
Całość nie powinna zająć dwóch miesięcy, a koszt nie przekracza 2 tys. zł
Również policyjne statystyki potwierdzają: Polacy coraz częściej występują o pozwolenia na broń. I nie odchodzą z kwitkiem. W 2020 wydano 15 330 takich dokumentów. W 2019 15 222, a w 2016 – „tylko” 13 832. Z kolei w 2014 policja zaakceptowała zaledwie 7 110 dokumentów.
Najwięcej pozwoleń na broń wydaje się w celach łowieckich, sportowych i kolekcjonerskich. Szczególnie te pierwsze dokumenty nie dziwią, wszak idzie to w parze z „zapotrzebowaniem” na myśliwych. Rosną jednak liczby związane z broniami kolekcjonerskimi czy sportowymi.
Oczywiście nie każde zgłoszenie się po pozwolenie kończy się zgodą. Nie da się przejeść obojętnie obok faktu, że wzrasta w Polsce chęć posiadania broni.
Ciekawie prezentują się też statystyki na temat liczby egzemplarzy broni
zarejestrowanych przez posiadaczy pozwolenia na broń. W 2014 wynosiła ona 381 588, natomiast w 2020 - 587 853. Różnica kolosalna. Choć trzeba pamiętać, że jedna osoba może posiadać kilka różnych sprzętów.
Otrzymanie pozwolenia na broń to pestka, a oni proponują: ułatwmy dostęp
To rzecz jasna propozycje prawicowych środowisk, które domagają się jeszcze łatwiejszego dostępu do broni. Ustawa proponowana przez PiS i Konfederację zakładałaby, że obywatelską kartę broni, pozwalającą korzystać z niektórych jej typów, mógłby uzyskać każdy obywatel. Egzamin zdawalibyśmy jedynie w przypadku chęci uzyskania pozwolenia na broń.
Statystyki mogą dowodzić, że kto chce broń, ten ją ma – ale przynajmniej prowadzone są jakiekolwiek kontrole. Tymczasem nowe prawo dawałoby większą dowolność. A to już musi martwić, dlatego zgadzam się z Rafałem Chabasińskim, który na Bezprawniku pisał:
Sugerując się policyjnymi statystykami, wydaje się, że powinniśmy raczej większą uwagę zwracać na to, kto i jak długo może posługiwać się bronią. Tego chce zresztą Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Może nie przybywa w Polsce drastycznie przypadków użycia broni - i całe szczęście - ale... lepiej dmuchać na zimne.
W czerwcu poinformowano, że ministerstwo pracuje nad nowelizacją ustawy o broni i amunicji. Projekt zmian zakłada – co jest najistotniejsza zmianą – okresowy przegląd pozwoleń na broń w celu stwierdzenia dalszego spełnienia określonych warunków ustawowych przez posiadaczy broni.
Obecnie, zgodnie z art. 15 ust. 3 u.o.b., obowiązek konieczności przedstawiania raz na 5 lat orzeczeń lekarskich i psychologicznych dotyczy osób do ochrony osobistej, ochrony osób i mienia, a także posiadaczy broni do celów łowieckich. Po zmianach obowiązek przeprowadzania regularnych badań dotknąłby także sportowców. Trzeba też pamiętać, że weryfikowanie tego, czy konkretna osoba dalej spełnia ustawowe przesłanki, to pojęcie szersze od samych badań lekarskich.
Badań obawiają się myśliwi. Od 2018 roku tę grupę obowiązuje konieczność przeprowadzenia badań co pięć lat. Dla wielu z nich konieczność wizyty u lekarza w 2023 mogłaby okazać się problematyczna. Miłosz Kościelniak-Marszał z Instytutu Analiz Środowiskowych szacował, że w efekcie ich liczba może spaść nawet o 40 proc.
Z tego powodu środowiska ekologiczne domagają się przyspieszenia badań i większych kontroli myśliwych. Ma to związek z licznymi przypadkami postrzeleń postronnych osób bądź niewinnych zwierząt, które były „mylone” z dzikami.