Call of Duty: Vanguard pokazuje nowe oblicze drugiej wojny światowej. No i swastyki - recenzja kampanii
Call of Duty: Vanguard pokazuje drugą wojnę światową w zupełnie nowym obiektywie. Kampania miesza klasyczne motywy jak D-Day czy szturm na Berlin z odświeżającą, chociaż fikcyjną perspektywą oddziałów specjalnych. Taki koktajl jest zaskakująco smaczny, niwelując fatalny posmak po zeszłorocznym Black Ops Cold War.
Napiszmy to sobie wprost: kampania w zeszłorocznym Call of Duty: Black Ops Cold War była fatalna. Nierówna misja w siedzibie KGB do teraz dręczy mnie po nocach. Ekipa ze Sledgehammer Games musiała ponownie przywrócić blask trybowi dla jednego gracza. W tym roku jest to szczególnie ważne, ponieważ konkurencyjny Battlefield 2042 własnej kampanii nie posiada wcale. Trudno o lepszą okazję do złowienia graczy uwielbiających filmowe przygody FPS. No więc Vanguard łowi, mieszając popkulturową mitologię drugiej wojny z czymś zupełnie nowym.
Kampania Call of Duty: Vanguard to naiwna opowieść o początkach sił specjalnych w cieniu Trzeciej Rzeszy.
Sledgehammer Games roztacza przed graczami wizję, w której drugowojenne siły aliantów budują elitarny oddział rozmaitych narodowości. Przebojowy jankeski pilot, sowiecka strzelec wyborowa, wybuchowy Australijczyk, wyrachowany Brytyjczyk i czarnoskóry dowódca z amerykańskich sił spadochronowych formują osobliwy suicide squad, prowadzący działania na tyłach chylącej się ku upadkowi Trzeciej Rzeszy. Ich misja to zdobycie informacji na temat tajemniczego Projektu Feniks.
Scenariusz Call of Duty: Vanguard był pisany po założeniu różowych okularów. Międzynarodowa grupa nie jest rozdzierana rywalizacją mocarstw i wywiadów. Siła przyjaźni wygrywa z interesami jednostek. Podział na dobrych i złych jest krystalicznie jasny. To radykalna odmiana po zeszłorocznym Black Ops Cold War, zasiewającym w graczu podejrzenia wobec każdego towarzysza broni. Vanguard jest bardziej liniowy, prosty i szablonowy. Co nie jest niczym złym. Każdy z nas ma od czasu do czasu ochotę na hollywodzką bajkę z happy endem.
Jestem bardzo zadowolony z tego, jak Call of Duty: Vanguard gotuje wojenne klaski w zupełnie nowym sosie.
Kampania bierze pod lupę wiele doskonale znanych, wielokrotnie wykorzystywanych w grach motywów, jak lądowanie w Normandii czy zdobycie Berlina, ale serwuje je w zupełnie nowym, innym kontekście. Przykładowo, podczas ofensywy na niemiecką stolicę nie skupiamy się na wywieszeniu flagi nad Reichstagiem, ale ścigamy za furgonetkami wywożącymi tajne dokumenty do Argentyny. Podczas zdobywania Normandii nie lądujemy na plaży Omaha, ale skradzioną furgonetką podjeżdżamy na tyły niemieckich fortyfikacji.
Takich zabaw utartymi wojennymi opowieściami jest w Call of Duty: Vanguard cała masa. To bardzo ryzykowna decyzja projektowa, ponieważ wielu graczy nie przepada za eksperymentami na prawdzie historycznej. Jednak w przypadku nowego CoD-a zysk dla gracza znacząco przebija walor zgodności z podręcznikami historii. Złapałem się na tym, że najzwyczajniej w świecie byłem ciekaw, co wydarzy się dalej. Jaka będzie następna misja i jak tym razem ważne drugowojenne wydarzenie zostanie postawione na głowie. Kampania w nowym Call of Duty naprawdę wciąga.
Na osobną wzmiankę zasługuje w tym kontekście misja w Stalingradzie. Gracze bronili tego zrujnowanego miasta setki razy, w dziesiątkach różnych gier wideo. Już pierwsze Call of Duty zabierało nas do tego miasta, serwując rewelacyjne misje inspirowane filmem Wróg u Bram. Jednak to, w jaki kreatywny sposób podeszli do tematu twórcy Call of Duty: Vanguard - ach, rewelacja! Czegoś takiego wcześniej po prostu nie było. Jestem autentycznie zauroczony. Temat wydaje mi się na tyle ciekawy, że Stalingradowi w Vanguard postanowiłem poświęcić osobny tekst, który niebawem pojawi się na Spider's Web.
Ekipa ze Sledgehammer Games ma ode mnie dodatkowe plusy za to, że nie boi się swastyki.
Po tym, jak w Call of Duty: WW2 Activision Blizzard chorobliwie unikało pokazywania graczom symbolu Trzeciej Rzeszy, Call of Duty: Vanguard dostał przechylenia w zupełnie drugą stronę. Proporcje ze swastykami powiewają na co drugim ujęciu. Portrety Hitlera wiszą na każdym korytarzu. Niemcy odnoszą się do czarnoskórego członka komando z obrzydzeniem, niemal jak do zwierzęcia. To przywiązanie do kontrowersyjnych historycznych detali silnie kontrastuje z fikcyjnym scenariuszem, lecz i tak stanowi wielką wartość dodaną.
Spodobał mi się także wątek rasizmu poruszony w grze. Mam lekkie uczulenie na nachalne, nieumiejętnie wprowadzane wątki antydyskryminacyjne. Jednak w przypadku Call of Duty: Vanguard sceny, w których władczy Niemiec w mundurze SS reaguje na czarnoskórego dowódcę międzynarodowego oddziału, naprawdę przykuwają do ekranu. Są dobrze poprowadzone dialogowo. Aż się w człowieku budzą skojarzenia ze świetnymi Bękartami Wojny od Tarantino. Przerywniki filmowe zostały nieźle zrealizowane i zazwyczaj ogląda się je z przyjemnością.
No i ta oprawa. Call of Duty: Vanguard wygląda rewelacyjnie, a jednocześnie oferuje 120 fps na konsolach.
W nowego CoD-a grałem na PlayStation 5, wybierając tryb wydajności pozwalający grać w 120 klatkach na sekundę. Doświadczenie jest niezwykle przyjemne. Gra cechuje się gigantyczną zrywnością i dynamizmem, ale jednocześnie zapewnia kilka naprawdę niezłych widoczków. Poza wcześniej wspomnianym Stalingradem, zdecydowanie warto zawiesić oko na wyspie Pacyfiku wyrywanej z łap Japończyków. Nawet surowy pustynny Tobruk ma w sobie to coś. Producenci dokonali wyczuwalnego progresu zwłaszcza w kwestii liczby detali w zamkniętych pomieszczeniach. Jest naprawdę na bogato.
Niestety, tytuł na moment przed premierą oferuje sporo mało istotnych błędów. Zacząłem się śmiać, gdy moi towarzysze czołgali się prosto przez drut kolczasty, nic sobie nie robiąc z kolców. Podczas bombardowania miasta pewna pani zgubiła głowę, ale w taki kompletnie niezamierzony przez twórców sposób. Z jakiegoś powodu mieszkania w Stalingradzie są zdobione tym samym portretem ojca bohaterki (nie mylić ze Stalinem!). To wszystko drobnica, ale właśnie za jej sprawą ma się wrażenie, że Vanguard został świeżo ściągnięty z taśmy produkcyjnej i wypchnięty na rynek bez pełnego miłości ostatniego szlifu.
Najpierw w samolocie, potem w ciemnym bunkrze. Synergia misji, lokacji i bohaterów zdecydowanie zagrała.
Bardzo ważne jest dla mnie to, że kampania została odpowiednio zróżnicowana. Siadamy za sterami samolotu, przejmujemy pędzący pociąg, unikamy ognia snajperów pośród ruin, bronimy bazy, a nawet walczymy w niezwykle ciasnych, klaustrofobicznych korytarzach niemieckiego u-boota. Twórcy umiejętnie bawią się formą. Przeplatają bitewne panoramy z bardzo osobistymi fragmentami, jak eksploracja wrogiego bunkra skąpanego w ciemnościach. Momentami czułem się wtedy, jak gdybym grał w interaktywny horror.
W przeciwieństwie do Black Ops Cold War, w Call of Duty: Vanguard nie ma misji wybitnie słabych. Ta z samego otwarcia jest chyba najnudniejsza, stąd mój apel, aby zacisnąć zęby, dać grze szansę i po prostu przebrnąć przez otwarcie w Hamburgu. Później robi się zbyt ciekawie, by ograniczać się wyłącznie do trybu multiplayer. Stalingrad zdecydowanie jest wart tych pierwszych kilkunastu minut nijakości.
Szkoda tylko, że kampania dla jednego gracza jest taka krótka. Na średnim poziomie trudności większość graczy bez problemu ukończy ją w dwa wieczory. Przejście trybu fabularnego to zabawa na raptem kilka godzin. Później do kampanii raczej nie ma po co wracać, ponieważ ta nie oferuje graczowi żadnych wyborów ani alternatywnych zakończeń. To typowa hollywoodzka przygoda na jeden raz.
Jak kampania w Call of Duty: Vanguard wypada na tle kilku poprzednich odsłon serii?
W moim personalnym rankingu przygoda osobliwego komando plasuje się zaraz za świetną kampanią z WW2. Vanguard jest minimalnie gorszy, ale w dalszym ciągu przyjemny i warty poznania. Przygoda dla jednego gracza nie robi takiego wrażenia jak najnowsze Modern Warfare (ach ta misja z noktowizorami!) i raczej nie przejdzie do historii jak poziomy z debiutanckiego Call of Duty, Call of Duty 4 czy pierwszego Black Ops. Nikt chyba jednak tego nie oczekiwał.
Największe zalety:
- Tryb 120 fps na nowych konsolach (PS5, XSX)
- W Activision przestali się bać swastyk
- Niezłe odświeżenie startych motywów, jak D-Day
- Stalingrad <3
- Bardzo przyjemna dla oka oprawa
- Bije na głowę kampanie z Advanced Warfare czy Black Ops Cold War...
Największe wady:
- ...ale jest minimalnie gorsza od kampanii w CoD WW2
- Bardzo krótka, wysoce jednorazowa przygoda
- Kiepskie otwarcie, trzeba (i warto) przebrnąć
- Misje w samolocie jak zwykle drętwe pod względem sterowania i swobody
Call of Duty: Vanguard to solidna, wciągająca przygoda deklasująca Advanced Warfare, Infinite Warfare czy Ghosts. Jeśli WW2 przypadło wam do gustu, na pewno będziecie zadowoleni. Sukces studia Sledgehammer jest o tyle ciekawy, że mieszanie drugowojennej historii z fikcją to zawsze gigantyczne ryzyko. Przystawka przed głównym daniem, jakim jest tryb wieloosobowy, okazała się bardzo smaczna. Niestety, samego multiplayera przed premierą sprawdzić się nie dało.
Wszystkie zrzuty ekranu powstały podczas grania w Call of Duty: Vanguard na PlayStation 5 w trybie wydajności (120 fps).