REKLAMA

Fani run’n’gun mają powody do radości. Call of Duty: Black Ops Cold War to regres względem Modern Warfare - recenzja

Modern Warfare z 2019 r. to jedna z najlepszych odsłon Call of Duty w całej historii serii. Odważna produkcja wyniosła CoD-a na wyższy poziom sieciowej rozgrywki, dodając niespotykane wcześniej możliwości taktyczne. Call of Duty: Black Ops Cold War wyrzuca to wszystko do kosza.

Recenzja Call of Duty: Black Ops Cold War - krok wstecz dla serii
REKLAMA

Możecie nazywać mnie kamperem. Kompletnie mnie to nie obchodzi, gdy bawię się na serwerach Modern Warfare. Korzystam z przewagi terenowej, zamykam za sobą drzwi, szukam dogodnych gniazd snajperskich i nie biegnę na złamanie karku przed siebie. Wychylam się zza osłon i winkli, a także gram pod objective zamiast pod fragi. Nazwanie mnie noobem przez kogoś, kto nie potrafi wytrzymać pięciu sekund bez rushowania, jest jak komplement.

REKLAMA

Nigdy nie trafiała do mnie argumentacja, że na wirtualnym polu bitwy mam biegać jak małpa z karabinem. Wolę grać pozycyjnie, drużynowo i skupiać się na realizacji zadań. Z tej perspektywy Modern Warfare było najlepszym, co przydarzyło się serii Call of Duty od dekady. Infinity Ward postawiło na rozgrywkę bardziej taktyczną i bardziej zachowawczą. Wywołało to zrozumiały lament graczy preferujących model run’n’gun, polegający na nieustannym parciu przed siebie i szybkiej wymianie ognia.

Mija rok i fani run’n’gun znów są górą. Call of Duty wraca do konsolowych korzeni.

 class="wp-image-1513811"
 class="wp-image-1513814"

Gdy Modern Warfare okazało się niezwykłym sukcesem, za sprawą którego do serii wróciło wielu fanów Battlefielda, Black Ops Cold War był już w zaawansowanej fazie produkcyjnej. Dlatego trudno powiedzieć, czy Treyarch nie mógł bądź nie chciał odtworzyć taktycznego modelu rozgrywki z Modern Warfare. Jest za to faktem niezaprzeczalnym, że najnowszy CoD wraca do szybkich starć w dobrze znanym stylu, ku uciesze dużej części konsolowej społeczności.

Dla mnie postawienie na model run’n’gun to krok wstecz. Już nawet nie chodzi o to, że jestem tym przebrzydłym kamperem. Rozgrywka wydaje się regresem chociażby z perspektywy oferowanego wachlarza możliwości. Nie możemy wywarzać ani powoli otwierać drzwi. Nie możemy gasić świateł. Nie możemy korzystać z noktowizorów. Nie możemy opierać broni o osłony, framugi i parapety. Nie możemy nawet wychylać się zza rogów, pomimo świetnie opracowanego systemu sprzed roku.

Wszystko to sprawia, że Call of Duty Black Ops Cold War wydaje się krokiem wstecz pod względem możliwości rozgrywki. Bogactwo taktycznych opcji zostało złożone na ołtarzu dynamicznej i prostej rozgrywki. Opętańcze bieganie przed siebie znowu jest premiowane. Znika kara za celowanie zaraz po zakończeniu sprintu. Amunicji jest więcej, a system wskrzeszeń ponownie wrzuca nam rywali na plecy jeśli zbyt skutecznie prowadzimy ogień pozycyjny.

Z drugiej strony Treyarch mruga do fanów Battlefielda, oferując tryby dla 24 i 40 graczy.

 class="wp-image-1513823"
 class="wp-image-1513826"

Te polegają na przejmowaniu i kontrolowaniu obszarów, wzorem flag oraz bomb z serii Battlefield. Na większych arenach pojawia się nawet garść pojazdów i maszyn bojowych, od motorów i skuterów śnieżnych po opancerzone czołgi. Mogłoby się wydawać, że gracz taki jak ja będzie zadowolony z tych trybów, ale do pełni szczęścia zabrakło jakości. Część aren jest fatalnie zaprojektowana, jak np. zimowe Crossroads z pustym, nijakim środkiem.

Naprawdę udanych, ciekawych, wielokondygnacyjnych map pokroju cudownego Miami jest zaledwie garstka. Treyarch odcina kupony (który to już raz?) od uwielbianego Nuketown, ale jakość zupełnie nowych projektów jest poniżej oczekiwań. Z drugiej strony, wielu fanom CoD-a wystarczy do szczęścia ciasny Shipment, więc być może producenci idą w dobrym kierunku, upraszczając i spłaszczając swoje areny. Sam tęsknię jednak za Arklov Peak, Rammazą czy Hackney Yard.

Rozczarowanie regresem w multi nieco wynagradza udany moduł Zombies.

 class="wp-image-1513847"
 class="wp-image-1513844"

Ten rozgrywa się w trzech możliwych trybach, z czego podstawowa lokacja została umiejscowiona… w Polsce. Nazistowski bunkier pełen żywych trupów został zapieczętowany w czasach drugiej wojny światowej przez Rosjan, ale teraz zło ponownie wynurza się z podziemnych głębin. Próbuje je powstrzymać uzbrojona po zęby grupa czterech graczy, wspólnie walcząca z kolejnymi falami coraz wytrzymalszych zombie.

Podstawy modułu z żywymi trupami wyrastają z doskonale znanego trybu hordy. Nowością jest wkomponowanie do rozgrywki elementów charakterystycznych dla Warzone i innych battle royale. Kupowane i losowane bronie mają teraz swoje rangi (zieleń, błękit, fiolet, złoto), sugerujące moc bojową. Jednocześnie gracze dostali możliwość ewakuacji co 5 odpartych fal wrogów. Dzięki temu każdy może poczuć satysfakcję z wykonanej misji, ewakuując się z pełnym zdrowiem i kilkoma nowymi poziomami doświadczenia. Nareszcie nie musimy czekać, aż żywe trupy rozerwą najlepszego gracza na kawałki.

Największą długoterminową zmianą na lepsze jest jednak ograniczenie wielkości mapy. Mniejszy obszar bunkra na terenie Polski sprawia, że gracze nie rozbiegają się po kątach, pomagają sobie wzajemnie i częściej podnoszą rannych towarzyszy. Jednocześnie znika bariera wiedzy dzieląca graczy w poprzednich modułach Zombies. Tam bez znajomości mapy, zadań, przedmiotów, dźwigni i przełączników byliśmy ciężarem dla bardziej doświadczonych osób. Tutaj ten problem niemal znika. Koniec z tutorialami na YouTube, czas na czystą zabawę.

Po raz pierwszy w historii Call of Duty gracz ma także możliwość przeniesienia swojego ekwipunku z klasycznego trybu multiplayer do Zombies. Treyarch świetnie zbalansował to rozwiązanie. Posiadane od samego początku bronie są stosunkowo słabe, a podnosić ich poziom możemy za odpowiednie punkty, przy stołach rusznikarskich. W ten sposób Zombies nie jest już tylko dziwnym, szalonym modułem gdzieś z boku. Tryb stał się integralną częścią CoD-a, ze wspólnym systemem poziomu doświadczeń, odblokowanych broni i zdobytych akcesoriów. Świetna sprawa.

Niestety, kampania fabularna wypada niepoważnie na tle przygody z Modern Warfare.

 class="wp-image-1513850"
 class="wp-image-1513829"

Część fabularnych misji w Modern Warfare z 2019 r. przejdzie do historii. Jak atak terrorystyczny na ulicach Londynu czy niezwykle realistyczna infiltracja budynku pełnego terrorystów. Na tle tych doświadczeń misje zaoferowane w Call of Duty Black Ops Cold War wypadają naiwnie i miałko. Już pierwsza sekwencja, w której proste przejęcie agenta zamienia się w strzelaninę przeciwko dziesiątkom wrogów w środku europejskiego miasta, jasno sugeruje: nie tym razem, miłośnicy większego realizmu, nie tym razem. Ma być dużo wybuchów.

Ta większa szczodrość w rzucaniu naprzeciw nam hord wrogów na pewne narracyjne uzasadnienie. O ile więc rozumiem ogólny styl kampanii, tak nie zmienia to mojej oceny jej grywalności. Od fabularnych misji w pierwszym Call of Duty, w pierwszym Black Ops, w Call of Duty 4: Modern Warfare i nowym Modern Warfare 2019 trzeba mnie odciągać siłą. Uwielbiam do nich wracać. Za to o kampanii w Black Ops Cold War bardzo szybko zapomnę. Nie ma tutaj ani jednej niesamowitej misji. Ani jednej perły dzięki której gra zapisze się w pamięci.

Pozytywne zaskoczenie stanowi wyłącznie wielki finał. Ten jest łatwy do przewidzenia, jeśli gracz zwraca uwagę na drobne detale i dziwne poszlaki. Jednak nawet przeczuwając, do czego prowadzi zimnowojenna intryga, finał wciąż zadowala świetnym wyreżyserowaniem. Jest emocjonalnie. Jest dosadnie. Nikt niczego nie przedłuża na siłę. Szkoda tylko, że do tego satysfakcjonującego momentu kulminacyjnego prowadzi kilka kompletnie byle jakich misji. Nigdy nie sądziłem, że to napiszę, ale chętnie przehandlowałbym je za więcej dobrych map do multi.

Cieszcie się i radujcie, miłośnicy rozgrywki run’n’gun. To odsłona dla was.

 class="wp-image-1513817"
 class="wp-image-1513835"

Na serwerach ponownie panuje ADHD, a paleta możliwości została zwinięta. Call of Duty Black Ops Cold War to gra dla wszystkich tych, którzy rok temu narzekali, iż seria za bardzo zbliża się w kierunku taktycznych shooterów. Nastąpiło ponowne odbicie, które zadowoli tych niezadowolonych. Szkoda tylko nowych fanów serii, wracających po latach do Call of Duty właśnie za sprawą Modern Warfare. Takie osoby znowu muszą szukać czegoś dla siebie w Rainbow Six Siege, Red Orchestra czy Enlisted.

Największe zalety:

  • Bardzo udany tryb Zombies
  • "Wybory" w kampanii fabularnej
  • Moduł Warzone wciąż jest wspierany
  • Działa w 120 fps na PS5
  • Sekrety, bonusy, łamigłówki do rozgryzienia

Największe wady:

REKLAMA
  • Na serwerach znowu króluje filozofia run'n'gun
  • Kiepskie tryby dla 24 i 40 graczy
  • Nudna, krótka kampania z byle jakimi misjami
  • Wielki krok wstecz względem Modern Warfare

Mam jednak nadzieję, że właśnie w tym momencie Infinity Ward pracuje nad taktycznym Call of Duty zaplanowanym na 2022 r., w którym jeszcze mocniej podkręci realizm oraz paletę możliwości. Jeśli co trzy lata (tyle wynosi cykl produkcyjny dla serii pod panowaniem Activision) będę dostawał odsłonę dla siebie i sobie podobnych, jakoś to wytrzymam, grając na czas przy świetnych Zombies oraz stale rozwijanym Warzone.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA